PROLOG: Kordian

26 6 2
                                    


Przeniosłem się do nowej szkoły, ponieważ usiłowałem popełnić samobójstwo. Zmusiłem całą swoją rodzinę do zmiany miejsca zamieszkania, do porzucenia naszej małej wsi. Z każdą chwilą przeprowadzka była coraz wyraźniejsza. Oparłem skroń o szybę. Obserwowałem jak nasze zielone, gęste lasy zamieniają się na biedne domki jednorodzinne, na pola, wkrótce na wysokie budynki, bloki wyjęte z radzieckiej architektury. Nie podobało mi się to. Mojej rodzinie też nie mogło się to podobać. Na małej wsi nie daliby mi żyć, tata to rozumiał. Martwił się, to on zaproponował zmianę otoczenia. To on wpakował nas do samochodu z całym naszym dobytkiem. Ściśnięci w piątkę, mknęliśmy przez autostradę z towarzystwem zespołu The Weekend. Wydali ostatnio jakąś nową piosenkę, jednak jej tekst omijał moje uszy. Zrobił to wszystko dla mnie, a jednak nie czułem się ani trochę lepiej.

Czy to naprawdę było jedyne rozwiązanie? Mogliśmy po prostu udawać, że nic się nie stało. Przemilczeć ten temat, te bandaże, te samotne wyjście, ten szpital... Udawać, że to nie ja napadłem na swoje życie, że to jakiś przejezdny oprych próbował mnie okraść. Nie musiałem otrzymywać tyle współczucia, tyle zrozumienia, bo właśnie to zaprowadziło nas na trasę do Warszawy.

— Wiecie, niedaleko nowego mieszkania jest Las Kabacki — odezwał się nagle tato. Napotkałem wzrok jego niebieskich oczu w lusterku wstecznym. — Powinniśmy pójść tam na spacer. Może spotkamy sarnę...

— Albo dzika — podsunął jak zawsze głupkowato Adam. Uśmiechał się szeroko, jakby nic się nie stało. Jakby to była super przygoda.

— Dzika? Naprawdę będziemy mieszkać tak blisko dzików? — dopytywała nasza siostrzyczka.

Nela siedziała na miejscu między mną a Adamem. Konrad, jako ten najstarszy, zajął miejsce po stronie kierowcy. Sprawdzał nawigację w telefonie, abyśmy się nie zgubili.

— I nie tylko dzików! Mieszkają tam też lisy i borsuki — stwierdził i zaśmiał się wesoło z miny Neli.

Nie chciałem słuchać jak się zachwycają nowym miejscem. Chciałem wrócić do naszego starego domu, który przeżył najmłodsze lata dziadków, całe życie taty... Tylko ludzie mi tam przeszkadzali, ale póki miałem tatę po swojej stronie, było dobrze. Myślałem tak do tej pory, a jednak czułem się koszmarnie. Bałem się. Zamknąłem oczy, a obraz naszej wąskiej ulicy natychmiast się pojawił. Mieszkaliśmy na Różewiczu, dom trzeci od małego zagajnika brzózek.

Kiedyś urządziliśmy tam mały piknik. Następnego dnia w klasie zaczęli się ze mnie wyśmiewać, że cała moja rodzina próbuje udawać amerykański film. Że takich rzeczy nie robi się w Polsce. Teraz wiedziałem, że pochodziliśmy z innych typów rodzin. Tato, kiedy tylko miał chwilę wolnego i potrafił utrzymać się na nogach o własnych siłach, starał się spędzać z nami jak najwięcej czasu. Może i rzeczywiście dla innych mogłoby wyglądać to karykaturalnie, zwłaszcza na małej wsi. Dla mnie jednak to najcenniejsze wspomnienia jakie posiadałem.

Może będzie dobrze? W końcu powinienem ufać rodzicowi. Jako prokurator nie pozwoliłby sobie na głupotę. Nie chciał nigdy mojej krzywdy. Zawiodłem go. Zawiodłem go, a on zawiódł siebie jako mój opiekun. Możliwe, że właśnie w taki sposób się poczuł podczas całego zamieszania. Nigdy nie chciałem być w centrum uwagi, uciekając od spojrzenia wszystkich osiągnąłem odwrotny skutek... Dlatego teraz muszę zachowywać się odpowiednio. Aby się nie martwili, aby poczuli się spokojnie. Wszystko jeszcze będzie w porządku.

— Puszczyki — wychrypiałem i Adam podskoczył zdziwiony. Zawstydził mnie. — Puszczyki też żyją w Lesie Kabackim.

Tato uśmiechnął się jakby z ulgą. Prowadził samochód, dlatego szybko odwrócił ode mnie wzrok. Jednak czułem, że to była dobra decyzja, odezwać się bez żalu. Tak zwyczajnie, tak po prostu.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 01, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

CrescendoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz