Rozdział 1

565 19 6
                                    


  – Wstań – usłyszałem głos Annabeth.
  – Jeszcze pięć minut... – wymamrotałem.
  – Natychmiast, masz gościa. – próbowała zrzucić ze mnie kołdrę, ale mocno się jej uczepiłem.
  – No to niech sobie trochę poczeka. – odparłem obracając się na drugi bok.
  – Chyba jednak nie mogę. – powiedział ktoś inny. Niechętnie otworzyłem najpierw jedno, a następnie drugie oko, przyzwyczajając wzrok do światła. Ujrzałem Annabeth i stojącego obok niej chłopaka, nigdy wcześniej go nie spotkałem, ale skądś go kojarzyłem. – Cześć.
  Schowałem się pod pościel i głośno westchnąłem.
  – No cóż, jestem twoim lekarzem. – powiedział z wyraźnym zakłopotaniem.
  Zerwałem się na równe nogi.
  – Chwila...– spojrzałem na Annabeth – jak to lekarzem? – ta odwróciła wzrok – Annabeth? Może wytłumaczysz mi o co chodzi?
  Cisza.
  – Annabeth?! – ta jakby zebrała się w sobie i z determinacją w głosie oznajmiła:
  – On będzie twoim terapeutą.
  – Kim?! – Dlaczego ona znalazła mi jakiegoś terapeutę? Przecież nie potrzebuję nikogo takiego. Sam świetnie sobie radzę.
  – Naprawdę uważam, że potrzebujesz kogoś takiego. Ostatnio coraz gorzej z tobą, masz koszmary, nie spotykasz się z przyjaciółmi, sam spędzasz czas, z nikim nie rozmawiasz.
  – Nie mam żadnych koszmarów – oburzyłem się.
  – Miałeś, jak wchodziliśmy. – resztę dokończyła szeptem, trochę histerycznie – strasznie się darłeś i... .ja nie chce żebyś cierpiał. – chyba próbowała dotknąć mojej głowy, ale odtrąciłem jej rękę.
  – Przepraszam. – powiedziała speszona – to ja was tu zostawię.
  Super, teraz pewnie ten blondyn dowie się, że nie cierpię dotyku i zacznie o to wypytywać. Pewnie o wszystko będzie pytać. Młodzieniec spojrzał mi w oczy i lekko się uśmiechnął. Przeszył mnie dreszcz.
  – Czy mogę sprawdzić twój puls?
  – Po co? Przecież jesteś psychologiem.
  – Tak, ale jestem dzieckiem Apolla, dlatego specjalizuję się w różnych dziedzinach, jeżeli chodzi o zdrowie zarówno psychiczne, jak i fizyczne. Poza tym wydajesz się jakiś roztrzęsiony, chciałbym sprawdzić, czy twoja psychika, nie wpływa źle na twoje ciało. Pozwolisz mi na to? – skinąłem.
  – A tak w ogóle to jestem Will Solance.
  – Aha.

    – To... jak się nazywasz? – zapytał, kiedy wreszcie usiedliśmy na kanapie, po przeciwnych stronach.
  – Nazywaj mnie jak chcesz. - odparłem.
  – Proszę podaj mi swoje imię - wywróciłem oczyma.
  – Ocin. (plot twist: Nico od tyłu)
  – Ocin?
  – Dokładnie. - bogowie, jakie on jest naiwny...
  –Miło mi.
  –Tak? A mi nie.

  Will Wszystkowiedzący przychodził tutaj co cztery dni na jedną godzinę. Podczas naszych sesji rozmawiał sam ze sobą a jego hipotezy były bardzo trafne. Ale nasze spotkania nie były złe, przeważnie patrzyłem mu w oczy, robiąc pojedynek na nie mruganie, jednak chłopak się - jak dotąd - nie zorientował. Później znalazłem sobie lepsze zajęcie, zacząłem go rysować. Irytowało mnie, że, gdy się odzywałem robił jakieś zapiski w swoim notesie, dlatego raz po prostu nie wytrzymałem i poszedłem po swój - to oczywiście również napisał.
   Natomiast, znacznie gorsze były spotkania poza moim domkiem, na przykład kiedy, chyba próbował ze mną "zaprzyjaźnić", zapraszając mnie do stołu w jadalni, lub na różne interakcje międzyludzkie, ogólnie szukać powodów do spotkania.
  – Powiedz mi Ocin, dlaczego odtrąciłeś rękę Annabeth? – oho, czekałem na to pytanie. Nagle znieruchomiałem. Postanowiłem się trochę z niego ponabijać. Zacząłem nerwowo stukać palcami.
  – To dotyczy mojej... przeszłości. – Z satysfakcją obserwowałem, jak nagle jego oczy lekko błysną i zaczyna coś zapisywać.
  – Pewnego wydarzenia w wyniku, którego... – Zrobiłem długą pauzę, żeby myślał, że głęboko się zastanawiam.
  – Naprawdę nie będę cię do niczego zmuszał, nie musisz mówić jeżeli nie czujesz się na siłach. – zapewnił.
  – Nie, nie ja chce po prostu to nie jest... – szukałem odpowiedniego słowa – łatwe. – Wyprostował się lekko, trzymając długopis w gotowości, jakby chciał zapisać każde słowo historycznego przemówienia. – Ktoś mnie nawiedzał.
  – Nawiedzał?
  – Tak, wszędzie go widziałem, w snach. Później go spotykałem – popatrzyłem w górę i zamrugałem jakbym próbował powstrzymać łzy – dwa tygodnie temu. Obudziłem się i od razu go zobaczyłem. Stał koło Annabeth. Chwilę później – niby się zawahałem – Ona próbowała mnie dotknąć, ale nie ja nie mogłem jej na to pozwolić. No bo co jeżeli ona wcześniej dotknęła jego? Witając się, lub przypadkowo? Chłopak zdecydowanie wyglądał jakby miał jakąś chorobę skórną, wszędzie miał piegi, na całej twarzy, na rękach... – Wzdrygnąłem się. Chyba nagle pojął, że mowa jest o nim, ponieważ ciężko westchnął. Szczerze myślałem, że na mnie nakrzyczy, ale on tylko coś zanotował. Przewróciłem oczami. Spojrzał na zegarek i oznajmił, że czas naszej sesji dobiegł końca. 

Solangelo - terapeutaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz