Nie tak dawno temu i w nie tak bardzo odległej krainie żyła sobie nieszczególnie ukontentowana królewna.
Podobnie banalnymi słowami można by pewnie opisać niejedną z wysoko urodzonych panien, jednak Nadia wyróżniała się spośród nich - nie dlatego, że brakowało jej bogactw, wygód czy wspaniałych ubrań. Brakowało jej czegoś zupełnie innego, czegoś, czego pragnęła najbardziej na świecie, a czego nie mogła mieć, choćby nie wiadomo jak prosiła i błagała - jedzenia.
Nie byle jakiego jedzenia jednak i w nie w byle jakiej ilości, marzyła o półmiskach wypełnionych tłustymi pysznościami, pod którymi uginają się stoły, których stosy sięgają pod sufit i przepełniają jadalnie. Została pozbawiona czegoś, co z natury powinno się jej należeć. Niestety rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej i dokładnie wiedziała, przez kogo tak jest. Nie mogła tego wybaczyć swojej macosze, królewskiej regentce, która z wyrachowaną precyzją dbała o jej dietę.
– Musisz dbać o linię kochana – mówiła często, sama zajadając się kolejnym kawałkiem ciasta czekoladowego. Nadia niemal ze łzami w oczach pędziła wtedy do swojej wieży stojącej na środku otoczonego murem ogrodu, którego granic miała zakaz opuszczać. W końcu świat zewnętrzny byłby zdecydowanie zbyt wielką pokusą dla jej diety.
Królewna nie rozumiała, dlaczego macocha tak ją traktuje, czy to była jej naturalna złośliwość, czy może stało za tym coś więcej. Faktem było to, że nic bardziej na świecie Nadii nie złościło. Zamknięta w swojej złotej klatce marzyła o tym, by w końcu się z niej uwolnić i zadurzyć się całkowicie w tym, co tak bardzo kocha, a czego tak bardzo życie jej szczędzi. W najbardziej śmiałych snach nie przypuszczała wtedy jednak, jaki los zgotuje jej przeznaczenie...