-Szukam tej drugiej.
Głos barona był spokojny, przeszywająco zimny. Żołądek Hakona znowu podszedł mu do gardła.
- On chce drugiej bliźniaczki! - wrzasnął Ingelram. Zamierzał jeszcze coś wykrzyczeć, ale napotkał twardy wzrok barona i mocno zacisnął usta.
-Druga bliźniaczka ma na imię Nicholaa- powiedział Hakon. - Ale ona uciekła, baronie. - Zaczerpnął znowu głęboko powietrza i zakrztusił się.
Royce na tę wiadomość pozastał niewzruszony. Lecz Ingelram nie umiał powstrzymać niezadowolenia. Powalił starego człowieka na kolana i krzyknął :
-Jak mogła uciec?!
- W murach wieży jest wiele sekretnych przejść - wyznał odważnie Hakon. - Nie zauważyliście, że nie było żadnego saksońskiego żołnierza, gdy przekraczaliście zwodzony most? Lady Nicholas opuściła wieżę godzinę wcześniej razem z wojownikami brata.
Ingelram znowu wrzasnął rozczarowany i z wściekłością powalił służącego ponownie na kolana.
Royce zrobił krok do przodu, spojrzał prosto w oczy swemu wasalowi i rzekł:
- Nie manifestuj swojej siły, pomiatając starym i bezbronnym człowiekiem, Ingelramie. Pokaż lepiej, że umiesz nad sobą panować i nie przeszkadzaj mi.
Wasal został spokojnie przywołany do porządku. Skłonił głowę przed baronem i pomógł staremu jeńcowi wstać. Royce poczekał, aż młody żołnierz odstąpi o krok od służącego i zapytał Hakona :
-Jak długo służysz w tym domu?
-Prawie dwadzieścia lat - odpowiedział jeniec z nutką dumy w głosie. - Zawsze mnie dobrze traktowano, panie baronie. Traktowano mnie tak, jakbym był równie ważny jak oni.
- I po dwudziestu latach dobrego traktowania teraz zdradzasz swoją panią?
Baron potrząsnął głową z obrzydzenie.
- Nie mogę Ci więc ufać, Hakonie. Twoje słowa nie zasługują na wiarę.
Nie okazał już więcej zainteresowania jeńcowi. Energicznym krokiem podszedł do drzwi wieży, odsunął strażników z drogi i wszedł do środka.
Ingelram popchnął Hakona w kierunku grupy służących i pozostawił go własnemu losowi, a sam pospieszył za swoim panem.
Royce rozpoczął systematyczne przeszukiewanie. Pierwsze piętro wieży zostało wprost zawalone rozmaitymi sprzętami. Wywrócony długi stół leżał w kącie obok lektyki pokrytej starą matą. Prawie wszystkie krzesła były uszkodzone.
Schody prowadzące do wyżej położonych komnat były nietknięte, chociaż mocno zużyte, drewniane stopnie bardzo śliskie z powodu ściekającej że ścian wody. I w ogóle niebezpiecznie wąskie. Większość poręczy też była ponadłamywana i przechylona na bok. Gdyby ktoś się pośliznął, nie miałby się nawet czego przytrzymać.
Półpiętro przedstawiało równie żałosny widok. Wiatr wpadał przez dziurę wielkości człowieka w środkowej części przeciwległej ściany. Od szczytu schodów prowadził długi, ciemny korytarz.
Gdy tylko baron doszedł do półpiętra, Ingelram wyprzedził go z obnażoną bronią w ręce. Wasal chciał najpewniej chronić swego pana, lecz deski podłogi były tak samo śliskie jak stopnie schodów, więc stracił równowagę, pośliznął się, wypuszczając z ręki miecz, i gładko sunął w stronę dziury w ścianie.
Royce złapał go jednak z tyłu za bluzę i popchnął w kierunku drugiej ściany. Wasal wylądował szczęśliwie na podłodze, wzniecając tumany kurzu. Powstał szybko, otrząsnął się jak mokry pies, chwycił miecz w dłoń i pospieszył za swoim panem.
Baron w rozdrażnieniu potrząsał głową, patrząc na nieudolne próby ochrony jego osoby przez swego poddanego. Szybkim krokiem ruszył wzdłuż korytarza, nie zawracając sobie głowy wyciąganiem własnego miecza. Gdy doszedł do pierwszej komnaty, drzwi znalazł zamknięte. Otworzył je jednym kopnięciem, schylił głowę pod niską futryną i wszedł do środka.
Była to sypialnia, w której paliło się sześć świec.
Nie było w niej nikogo, nie licząc służącej, która kryła się w kącie.
- Kto mieszka w tej komnacie? - zapytał Royce.
- Lady Nicholaa - nadbiegła odpowiedź wypowiedziana szeptem.
Royce przez dłuższą chwilę rozglądał się po komnacie. Był nieco zaskoczony jej spartańskim wyglądem i panującym porządkiem. Nie wyobrażał sobie że kobiety mogą żyć bez nadmiaru niepotrzebnych i zbytkownych sprzętów. Jego doświadczenia ograniczały się oczywiście do trzech sióstr, lecz to mu wystarczało, aby dojść do takich wniosków. Pokój lady Nicholaa w żadnym razie nie był przeładowany. Przy jednej ścianie stało wielkie łoże z podwiązany i zasłonami w kolorze wiśniowym. Naprzeciwko znajdował się kominek, w kącie zaś pojedyńcza, staroświecka komoda, wykonana z drewna połyskującego czerwienią.
Na żadnym haku nie widać było ani jednej części garderoby i Royce nie mógł wyrobić sobie zdania o wyglądzie i upodobaniach pani tej komnaty. Odwrócił się, aby wyjść, ale drogę blokował wasal. Piorunujące spojrzenieszybko usunęło żywą przeszkodę.
Następne drzwi były również zaryglowane od wewnątrz.
Royce zamierzał je także wyłamać, jednak usłyszał szczęk odsuwanej zasuwy.
Drzwi otworzyła młoda służąca. Jej twarz, na której widniał niekłamany strach, pokrywały piegi. Wykonała przed nim formalny dworski ukłon. Kiedy w połowie dygnięcia spojrzała na niego, krzyknęła i uciekła w głąb dużej komnaty.
I to pomieszczenie oświetlone było świecami. Przed kominkiem ustawiono drewniany ołtarzyk przykryty białym prześcieradłem. Na posadzce przed ołtarzem stały klęczniki wyłożone skórą.
Od razu zauważył zakonnicę. Klęczała modląc się z opuszczoną głową i rękami złożonymi poniżej krzyża, jaki nosiła na szyi na skórzanym rzemyku.
Cała była w bieli: od długiego welonu opinającego włosy do białych bucików. Royce stanął w drzwiach i czekał, aż zwróci na niego uwagę. Ponieważ na ołtarzu nie było kielicha, nie przyklękał.
Służąca delikatnie dotknęła smukłego ramienia zakonnicy, nachyliła się i szepnęła jej do ucha:
- Siostro Danielle, przybył przywódca Normanów. Czy teraz się poddamy?
Pytanie wydało się tak dziwaczne, że Royce niemal się roześmiał. Dał znak Ingelramowi, aby schował miecz i wszedł także do komnaty. Przy oknie, przysłoniętym futrami, stały dwie służące. Jedna z nich trzymała w ramionach niemowlę, które pracowicie ssało piąstki.
Royce spojrzał na zakonnicę. Z miejsca, w którym stał, widział jedynie jej profil. W końcu wykonała znak krzyża kończący modlitwę i wdzięcznie powstała z klęcznika. Gdy tylko stanęła, niemowlę wydało głośny krzyk i wyciągnęło do niej rączki.
Zakonnica skinęła na służącą o kruczych włosach i wzięła dziecko w ramiona. Ucałowała jego główkę i zwróciła się do Royce'a.
Nie mógł dokładnie przyjrzeć się jej twarzy, ponieważ ciągle pochylała głowę, ale odniósł przyjemne wrażenie, widząc jej szlachetne maniery i słysząc głos ściszony do szeptu, gdy tuliła dziecko. Głowa niemowlęcia była pokryta gęstą jasną czupryną włosów sterczących na wszystkie strony. Wyglądało to doprawdy bardzo zabawnie. Dziecko przytuliło się do zakonnicy i powróciło do ssania piąstek. Wydawało przy tym głośne, niewyraźne dźwięki przerywa od czasu do czasu ziewanie.
Danielle zatrzymała się o krok czy dwa przed Royce'em. Głową sięgała mu zaledwie do ramion. Wydawała się bardzo krucha i bezbronna.
Podniosła na niego wzrok wpatrując mu się w oczy tak, że stracił wątek myśli.
Była to osoba wyjątkowa. Miała twarz anioła o cerze bez najmniejszej skazy. Najbardziej fascynowały jej oczy. Miały najbardziej pociągający odcień nieba. Royce odniósł wrażenie, że to bogini, która zstąpiła na ziemię, aby go dręczyć. Jej cienkie, brązowe brwi układały się w doskonałe wyrzeźbione łuki, nos był cudownie prosty, a usta pełne, różowe i piekielnie nęcące.
Royce zareagował na widok tej kobiety wprost fizycznie i natychmiast poczuł oburzenie na samego siebie. Zatrwożył go nagły brak samokontroli. Z westchnień Ingelrama wnosił, że i w nim wzbudziła takie same uczucia. Baron spojrzał ostro na wasala, po czym znowu zwrócił wzrok na zakonnicę.
Danielle była oddana Świętemu Kościołowi i nie mogła być traktowana jak łup wojenny. Royce, podobnie jak jego pan, Wilhelm Normandzki, uznawał Kościół i ochraniał duchowieństwo, jeśli to tylko było możliwe. Westchnął głęboko.
- Do kogo należy to dziecko? - zapytał usiłując stłumić grzeszne myśli.
- Niemowlę należy do Clarise - odpowiedziała głosem z leciutką chrypką, która wydała mu się niewiarygodnie ponętna. Skinęła na służącą o czarnych włosach, stojącą w cieniu. Kobieta natychmiast wykonała krok do przodu.
- Clarise wiernie służy od wielu lat. Jej synek ma na imię Ulryk.
Popatrzyła na dziecko, które teraz zaczęło pakować do buzi jej krzyż. Odebrała mu go, a potem spojrzała znowu na Royce'a.
Przypatrywali się sobie przez dłuższą chwilę. Zaczęła gładzić rączkę Ulryka, nie spuszczając wzroku z barona.
Nie przejawiała absolutnie żadnego lęku i nie zwróciła uwagi na rozległą bliznę w kształcie sierpa na jego policzku. Royce poczuł się z tego powodu nieco niepewnie - przyzwyczaił się do innej reakcji kobiet, które pierwszy raz ujrzały jego twarz. Oszpecenie wydawało się na zakonnicy nie sprawiać najmniejszego wrażenia. To go wyraźnie ucieszyło.
- Oczy Ulryka są tego samego koloru co twoje - zauważył.
Musiał jednak przyznać, że nie było to do końca prawdą. Oczy dziecka były idealnie niebieskie. Oczy Danielle były przepiękne.
- Wielu Saksończyków ma niebieskie oczy - odrzekła. - Ulryk za kilka dni skończy osiem miesięcy. Czy tego dożyje, Normanie?
Ponieważ postawiła pytanie w sposób tak grzeczny i spokojny, Royce się nie obraził.
- My, Normanowie, nie zabijamy niewinnych dzieci - odpowiedział.
Skinęła głową i uhonorowała go uśmiechem. W odpowiedzi serce zabiło mu mocniej. Te zachwycające dołeczki w policzkach! A jej oczy mogły oczarować każdego! Spostrzegł, że wcale nie były tylko niebieskie. Miały odcień fiołków, jaki kiedyś zauważył w tych delikatnych kwiatkach.