Rozdział 1

924 36 20
                                    

*Do rozdziału polecam Sanah - „aniołom szepnij to"

*Proszę nie pytać skąd oni znali tą piosenkę. Po prostu mi pasowała


Po wyjściu z cmentarza Theo wrócił dalej pić z ekipą, a Vic pojechała z Nathanielem. Wszyscy bawili się najlepsze, wiedząc, że jeśli ta dwójka jest ze sobą, to nic im nie grozi. Jak bardzo się jednak mylili. Wszyscy się bawili oprócz Nathaniela i Victorii. Tak jak zniknęli tego wieczoru, tak się nie odezwali. Nikt jednak nie miał czasu, żeby się o nich martwić. Nikt prócz Theo. Stał on w kuchni jak jeszcze przed chwilą Luke z Victorią. Pisał do siostry, jednak ta nie odpisywała. Mimo że był już nieźle wstawiony, to był gotowy jechać, zobaczyć czy wszystko z nią dobrze. 

- Pewnie się ruchają. - zaśmiał się pijany Christopher, stając obok Theodora. Po chwili i jemu udzielił się humor Adamsa, więc już się nie zamartwiał. Muzyka rozbrzmiała w salonie, razem z dzwonkiem telefonu, którego nikt nie słyszał. Jedna osoba próbowała dobić się do wszystkich, jednak bez skutku. Jedyną osobą, która odebrała telefon, był Scott. Odbierając połączenie, wyszedł, a nikt nie skupił się na jego nieobecności. Wtedy przecież nie miało to dla nich znaczenia. Może poszedł się przejść? Może poszedł do łazienki? A może próbuje właśnie uratować czyjeś życie?

***

Było już około drugiej w nocy. Impreza się skończyło, a zaczęło się wydzwanianie po kolei do Nathaniela, Victorii i Scotta. Nie zwrócili nawet na nieodebrane połączenia od Emiliano. Żadne z tej trójki jednak nie odbierało. Ekipa okupowała salon. Starali się usiedzieć w miejscu, co oczywiście nie wychodziło. Z wszystkich na raz wyparował alkohol. Theo niespokojnie chodził od  jednej ściany do drugiej. Jasmine starała się go trochę uspokoić, ale sama się martwiła o swoich przyjaciół. Martwiła się o swojego brata. Martwiła się nawet o Victorię Clark i to nie tylko ze względu na Theodora. Christopher siedzący na kanapie, natomiast po dziesiątym telefonie, poddał się. Chłopak, który zawsze miał nadzieję, właśnie ją stracił. Siedział na kanapie, zakrywając twarz dłońmi. Martwił się o swoją Vic, bo bez niej już nigdy nie byłby taki sam. Cameron był jego wsparciem. Gładził go po plecach, co jakiś czas szepcząc coś do jego ucha. Mia Roberts i Luke Mitchell cały czas dzwonili. Oboje nie dopuszczali do siebie żadnych czarnych scenariuszy. Starali się myśleć jakkolwiek pozytywnie, lecz było to trudne. Na fotelu siedziała Laura Moore, która ze łzami w oczach próbowała się dodzwonić do swojego narzeczonego. Bała się o niego. O pozostałą dwójkę, oczywiście też. Tuż obok niej, na podłokietniku siedział Matthew Donovan. Również, jak i pozostali się stresował, ale postanowił nie napędzać paniki. Przecież wszystko będzie dobrze.

Czyżby?

Za długo nie musieli zastanawiać się, co się stało, bo usłyszeli cichy trzask drzwi. Wszyscy na raz poderwali się ze swoich miejsc. Nadzieja wróciła. Odeszła jednak tak szybko, jak zobaczyli Scotta w progu salonu. Oczy miał przekrwione, ale nie od alkoholu. Oczy miał przekrwione od nadmiernego płaczu. Chwilę zajęło wszystkim zebranym wyrwanie się z letargu. Pierwsza ocknęła się Laura, która w szybkim tempie podeszła do swojego narzeczonego. Chwyciła swoimi małymi dłońmi jego twarz, tym samym zmuszając go do spojrzenia w jej oczy. Co poskutkowało, bo już po chwili wpatrywali się w siebie. Po policzkach Scotta na nowo zaczęły płynąć łzy.

- Scott, co się stało? - zapytała na pozór opanowanym głosem, mimo że w środku drżała. Bała się odpowiedzi. Może nawet nie chciała jej poznać. Cała reszta osób zebranych w salonie usiadła na swoich miejscach, uważnie przysłuchując się ich rozmowie. Patrzyli z wyczekiwaniem na Scotta, ale nie byli gotowi poznać odpowiedzi. Jako jedyny, na środku salonu stanął Theo, który czekał. Czekał na wiadomość, która go złamie. Scott jednak nie odpowiedział, a upadł na kolana. Laura niemalże od razu klękła naprzeciw niego, nadal trzymając dłonie na jego twarzy. 

Pogrzeb NatoriiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz