𝐎𝐝𝐰𝐢𝐞𝐝𝐳𝐢𝐧𝐲

411 46 4
                                    

Od incydentu z pociągiem minęły dokładnie trzy miesiące. Media, jak i miastowa gazeta, kompletnie zignorowały sprawę morderstwa w pociągu, jakby nigdy się nie wydarzyło. Jakby nikt nie wiedział, że miało to miejsce, a ja byłem tego świadkiem. Przez bity tydzień kupowałem wszystkie gazety, jakie mogłem znaleźć, ale po starcu ani śladu. Żadnych wiadomości, żadnych plakatów, czy ostrzeżeń. Cisza. Głucha i niepokojąca mnie cisza... Myślałem, że ktoś chce za bardzo zataić tą sprawę. Było mu niewygodne upublicznianie tego, dlatego nikomu nie powiedział, o morderstwie i tak pozostało ono nieodkryte. Nie mam bladego pojęcia, jak wróciłem do domu. Nie wiem, kiedy pociąg się zatrzymał, ani kiedy wysiadłem. Ostatnie, co pamiętam z tej nocy, to wpatrującego się we mnie trupa. Po wszystkim obudziłem się obolały na stacji. Leżałem na ławce z rozbitą głową. Byłem święcie przekonany, że wysiadłem na jakiejś kompletnie przypadkowej stacji i sam muszę wykombinować drogę do domu. Ku mojemu, o dziwo, szczęściu, byłem na mojej stacji. Na tej, na której początkowo miałem wysiąść. I można byłoby stwierdzić, że wszystko było halucynacją, nic się nie wydarzyło, a ja zwyczajnie zasnąłem i nie pamiętałem, jak doszedłem do ławki. Może się potknąłem i zasłabłem, co może tłumaczyć rozbity tył mojej głowy. To wszystko naprawdę da się po ludzku wytłumaczyć i ma na tyle sensu, żeby uznać to za prawdę. Gdyby nie jedna rzecz. Jeden szczegół, który pominąłem na samym początku i zapomniałem. Za bardzo skupiłem się na tym, na czym nie powinienem, przez co sam siebie nakręciłem i sprawiłem, że teraz nie mogę spać po nocach. Że nie umiem wyjść nigdzie sam, bo widze ten okropny obraz przed oczyma. Że zwyczajny spacer po mieście jest dla mnie koszmarem na jawie, z którego nie umiem się wybudzić. Przypomniałem sobie o tym za późno. Za późno, żeby się wrócić i zobaczyć, czy na pewno to się dzieje. Zobaczyłem to w domu, kiedy roztrzęsiony kręciłem się po mieszkaniu w poszukiwaniu jakiegoś rozwiązania. Karteczka. Mała, pomięta karteczka z napisem, że wrócił, a ja jestem na niego skazany. Tego nie umiem wytłumaczyć żadnymi słowami. To się po prostu stało. Ręczę za to życiem...

2030.08.04 Nowy Jork

Znów wracałem do domu. Znów z tego samego miejsca, co dwa miesiące wcześniej. Musiałem tam być, więc zszedłem klasycznie po schodach na metro. Po bezdomnym brak śladu. Mimo wszystko zostało jego miejsce spania. Przemoczony karton, brudny, podarty koc i kubek pełen drobnych. Wyciągnąłem z płaszcza portfel i wrzuciłem kilka ostatnich drobniaków do kubeczka. Zaczynam żałować, że nie zrobiłem tego wcześniej. Wróciłem na moją ławkę i spojrzałem na zegarek. Za kilka minut pociąg. Nie spieszyło mi się dziś za mocno. Nie było aż tak późno, więc nie odczuwałem za dużego zmęczenia, żeby paść na łóżko i zasnąć. Coś mnie gryzło. Ta cisza. Ta kurewsko głośna cisza. Piszczała mi w uszach i nie dawała spokoju. Mogłem to zignorować i poczekać na mój powrót do domu, ale zacząłem mieć dziwne wrażenie, że dziś nie wrócę do domu tak, jak zazwyczaj. I miałem rację. Miałem pierdoloną rację. Monitor nade mną nadawał komunikat.

— Wszystkie przejazdy do jutra odwołane z powodu awarii. — wyszeptałem, czytając pojawiające się powoli literki. Zajebiście.

Wyciągnąłem mój rozbity telefon. Od tamtego czasu go nie naprawiłem. Nigdy nie mam kiedy. Wykręciłem numer na taksówkę i poczekałem chwilę na sygnał. Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty. I nic. Zero odzewu. Myślałem, że to wina zasięgu. W końcu dalej siedziałem dosłownie pod ziemią. Trzymałem palec na numerze. Wyszedłem trochę na schody i znów zadzwoniłem. Ponownie kilka sygnałów i nic. Kompletna cisza. Potrzebowałem transportu do domu. Myślałem, że wyjście kompletnie poza metro cokolwiek mi da. Wyszedłem na ulicę i wykręciłem numer po raz ostatni. Pierwszy sygnał, drugi. Ktoś odebrał. Odezwałem się jako pierwszy. Po drugiej stronie spotkałem się z ponowną ciszą. Dopiero po kilku sekundach usłyszałem ciężki, zachrypnięty oddech. Sprawdziłem, czy na pewno wykręciłem numer na taxi. Numer był dobry. Sama nazwa wskazywała na to, że dodzwoniłem się na taksówkę. Nic mi nie szło tak, jak kurwa powinno. Schowałem w złości telefon i kopnąłem kamień, który leżał obok mojego buta. Pierdolony głuchy telefon. Nie miałem innego wyboru, niż pójście na nogach. Metro nie działa, taksówka ewidentnie robi sobie ze mnie kabaret. Szukanie wolnej taxi na ulicy zajmie mi dłużej, niż wracanie do domu samemu. To miasto mnie kiedyś zabije. Rozejrzałem się dookoła, by nie dostać cegłówką w głowę i przeszedłem przez ulicę. Czekało mnie dwadzieścia minut drogi z buta. Nie lubiłem chodzić nocami po ciemnych uliczkach, a na moje nieszczęście, zazwyczaj w takie trafiałem. Sam, albo za sprawą jakiegoś gangu, który siłą sprowadził mnie na bok, żeby wyciągnąć ode mnie resztki pieniędzy, których i tak przy sobie nie mam za wiele. Płacę w większości kartą. Znacie takie uczucie, kiedy idziecie gdzieś, bardzo dobrze wiecie gdzie, znacie widoki na pamięć, ale coś w pamięci i wspomnieniach zaczyna wam szwankować i nic nie wygląda tak samo? Ulice, domy, najprostsze rzeczy, które każdemu zapadłyby w pamięć, na pierwsz rzut oka. Natomiast nieznani ci kompletnie ludzie zaczynają przybierać twarze, które znasz, choć w głowie powiesz sobie ''ja ich nie kojarzę.''. I nie ważne, jak mocno starasz się o tym zapomnieć nie możesz. Nawet gdy zamykasz oczy widzisz te rysy. Wtedy czujesz bezsilność. Zaczynasz przyswajać do siebie fakt, że nic z tym nie zrobisz i musisz trafić do celu, żeby uwolnić się od świata zewnętrznego, bo tam nikt inny nie ma wstępu. Trzymasz to zamknięte na klucz, który tylko ty masz. Trzymasz go mocno w ręce. Wiesz, że gdy otworzysz drzwi będziesz sam na sam ze sobą. Z moich głośnych przemyśleń wyrwał mnie znany dźwięk. I choć nie chciałem go słyszeć, to czułem, jakby jego źródło było dosłownie metr za mną. Jakby kurwa dyszało mi na kark.

🎉 Zakończyłeś czytanie 𝐎𝐝𝐰𝐢𝐞𝐝𝐳𝐢𝐧𝐲 [𝐆𝐫𝐞𝐠𝐨𝐫𝐲 𝐌𝐨𝐧𝐭𝐚𝐧𝐡𝐚] 𝐎𝐍𝐄𝐒𝐇𝐎𝐓 🎉
𝐎𝐝𝐰𝐢𝐞𝐝𝐳𝐢𝐧𝐲 [𝐆𝐫𝐞𝐠𝐨𝐫𝐲 𝐌𝐨𝐧𝐭𝐚𝐧𝐡𝐚] 𝐎𝐍𝐄𝐒𝐇𝐎𝐓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz