VIII

660 26 4
                                    

- Schane, wychodzę! - krzyknęłam do mojego chłopaka siedzącego w pokoju.

- Gdzie, z kim lub do kogo i kiedy wrócisz? - zaśmiałam się, Schane podszedł do mnie.

- Na spacer.

Schane spoważniał.

- Przebierz się w jeansy, weź telefon. Mam wiedzieć gdzie jesteś i co się z tobą dzieje. Odpowiadaj na wiadomości i odbieraj telefony, weź czip z nakastnika przy ścianie i włóż go albo do stanika albo do majtek, gdzieś, skąd nikt ci go nie wyjmie, skąd ci nie wypadnie. Jakby coś się działo daj mi znać, jasne?

- Dobrze, tatku - pocałowałam go i pobiegłam do pokoju. Szybko się przebrałam i wróciłam do drzwi wejściowych. Schane wyglądał na zatroskanego.

- Na pewno chcesz iść sama? Ferry pójdzie z tobą jeśli będziesz chciała. Ewentualnie zadzwonię po Leifa, muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczna.

- Będę bezpieczna, nic mi się nie stanie. Obiecuję. - założyłam buty i wyszłam z domu.

Opuściłam teren naszej willi i pomachałam do ochroniarzy, którzy odmachali mi uśmiechając się. Aż się miło w serduszku robi. Szłam prosto ulicą w najciemniejszych punktach rozglądając się. Już niedługo będę chodziła tak z Lucy. Na przeciwko mnie szła jakaś dziewczyna. Podbiegła do mnie.

- Masz na imię Vivianne, prawda?

- Tak.

- Jesteś od Schultza?

- Tak.

- Właśnie na Blue Sky wyszła plotka, że Schultz wywalił cię z domu. Uważaj na siebie - przytuliła mnie - chcesz mój numer telefonu?

- Mogę - wyjęłam telefon.

- Jestem Magda - Magda zaczęła dyktować mi numer telefonu. Zapisałam ją jako "Madzia". Przytuliła mnie jeszcze raz i poszła dalej.

Minęłam już trzy ślepe uliczki. Szłam prosto jeszcze jakieś piętnaście minut. Zawróciłam i wracałam tą samą drogą. Jeszcze jakieś czterdzieści metrów i będę w domu. No i nagle wszystko się zepsuło. Z zaułku przede mną wyszedł jakiś mężczyzna i skierował się w moją stronę, zawróciłam i ujrzałam drugiego idącego do mnie. Skręciłam w ślepą uliczkę i zaczęłam wspinać się na płotek zagradzający drogę między dwoma blokami. Nie zdążyłam. Któryś z tych mężczyzn pociągnął mnie za kostkę w dół i zaśmiał się gorzko.

- Już nam nie uciekniesz - powiedział drugi. Szarpałam się ale na nic.

SCHANE P.O.V

***

Trochę martwił mnie fakt, że nie było jej już pół godziny. Bardziej wkurwiało to, że nie odpisywała i nie odbierała ode mnie telefonów. Zadzwoniłem na policję i podałem wszystkie dane. To, jak wygląda, jak była ubrana, ile mierzyła wzrostu i inne pierdoły. Może i mam broń, ale nie mam pewności, że ktoś inny nie ma. Wybiegłem z willi pytając się strażników, w którą stronę poszła. Skręciłem w lewo. Zobaczyłem jadącego VAN'a, auto zatrzymało się przy mnie. Wysiadła z niego policja z psem. Ruda policjantka kiwnęła na mnie głową dając mi znak, abym poszedł za nią.
Zrobiłem to. Dzielna suczka owczarka niemieckiego nasłuchiwała różnych podejrzanych dźwięków. Usłyszeliśmy głośny śmiech a zaraz po nim dwóch mężczyzn wychodzących z alejki. Policjantka pochyliła się do suki.

- Bierz. - odpięła smycz od psa. Suczka rzuciła się na dwóch facetów.

Pobiegłem do ślepego zaułka i zobaczyłem moją Vianne. Moją małą, kruchą dziewczynkę. Vivianne cała się trzęsła, płakała, spodnie miała zdjęte do kostek. Twarz chowała w rękawach swojej bluzy. Podbiegłem i kucnąłem obok niej. Przypomniało mi się nasze pierwsze spotkanie. Łączyło to tylko jedno. Nieufność i strach. Vianne skuliła się jeszcze bardziej. Odsunęła się.

- Zostaw mnie.. - wyszeptała. - Kurwa zostaw! Nie rozumiesz? Wypierdalaj! Za dużo sylab? - krzyczała.

Niewiadomo skąd przyszedł policjant.

- Posłuchaj mnie, nie chcemy ci nic zrobić. Zostałaś zgwałcona, prawda? - Vianne pokiwała głową - Zostaniesz zabrana do szpitala, zrobią ci badania. Jeśli będziesz w ciąży, pomożemy ci. Dostaniesz od nas wsparcie - Vianne pokręciła głową, policjant zawiesił się.

- Jestem w ciąży.. - wyszlochała.

Właśnie coś do mnie doszło. Vianne mogła poronić. Podniosłem ją nie zwracając uwagi na jej krzyki i razem z policjantem poszliśmy do VAN'a. Ruda policjantka zadzwoniła po radiowóz i pojechała z mężczyznami na komisariat. My pojechaliśmy do szpitala.

***

- Jak wyniki? - zapytała obojętnie moja Vianne. Była po silnych lekach na uspokojenie.

- Mało brakowało. Miała pani szczęście, że pani nie poroniła. Musi pani teraz mimo wszystko bardzo uważać. Najmniejsza dawka nerwów może zabić dziecko.

W mojej kieszeni zawibrował telefon. Wyjąłem go i odebrałem sms'a:

Leif
Będziesz dzisiaj na spotkaniu?

Ja
Nie, Vivianne jest w szpitalu.
Muszę przy niej czuwać.
Macie wolne.

Schowałem telefon do kieszeni i złapałem Vivianne za rękę. Coś mi tu nie grało. Czemu Vivianne tak szybko zaufała porywaczowi? - pomyślałem. Pielęgniarka wyszła z sali.

- Vivianne?

Odpowiedziała mruknięciem.

- Czemu od razu mi zaufałaś? Gdy cię porwałem?

- Nie ufałam ci. Bałam się ciebie i chciałam uciec. Chciałam ale nie mogłam. Wszędzie byłeś ty. A potem się przyzwyczaiłam. Przyzwyczaiłam i przywiązałam.

- A potem?

- Potem cię pokochałam. Ale pokochałam cię dopiero po tym, jak dowiedziałam się, że jestem twoją dziewczyną.

Naszą rozmowę przerwała pielęgniarka.

- Oprócz licznych siniaków fizycznie nic się pani nie stało. Może pani opuścić salę.

----------------------------------------------------------------------------------

Króciutki rozdzialik

‼️Przypominam o prologu drugiej książki‼️

Jak się podobał?

Do następnego, cześć!

Mój szefOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz