Rozdział 34

8.7K 257 40
                                    

– RICCARDO –

Uderzyłem w stół, a huk roznoszący się po moim gabinecie był na tyle głośny, że wparowało do niego praktycznie od razu trzech moich ludzi.

- Szef... - rzuciłem stosem dokumentów w stronę Nico, dając tym samym znak, że ma się zamknąć.

- Szukajcie dalej. – mój głos był lodowaty, a postawa groźna.

Byłem wkurwiony, bo do pieprzonego przyjęcia zaręczynowego coraz bliżej, a ja nadal byłem w jebanej kropce.

- Szefie, robimy co możemy. – Nico ostrożnie podszedł bliżej, nie chciał mnie jeszcze bardziej denerwować. – No, jakby to powiedzieć... - miotał się, a ja czułem że coraz bardziej tracę cierpliwość.

Stanąłem w rozkroku i założyłem ramiona na piersi. Mamy do chuja wtorek, a co za tym idzie piątek zbliża się wielkimi krokami. A ja od niecałego tygodnia stoję w miejscu i modlę się, żeby ktoś jebnął mnie w głowę, żeby coś do niej, do chuja, wpadło.

- Najlepiej powiedz prosto z mostu. – sięgnąłem do kieszeni spodni i wyjąłem z niej paczkę papierosów. Wyszedłem z gabinetu i skierowałem się w stronę tarasu. Wróciłem do nałogu, ale wolałem kurwa wypalić paczkę w dwa dni, niż ruchać jakąś dziwkę na rozluźnienie.

- No... boję się, że do piątku możemy nie zdążyć. – spojrzałem na Nico, który beznamiętnie mi się przyglądał.

Zaciągnąłem się, by po chwili wypuścić z ust chmarę dymu. Nie odzywałem się dobre kilka minut, zauważając że moi ludzie byli tym zniecierpliwieni. Gdy wypaliłem papierosa, wziąłem kolejnego z paczki i znów zapaliłem.

- Nie wkurwiaj mnie. Pablo, jak idzie robota? – zapytałem, siląc się na obojętny ton.

Widziałem jak chłopak drgnął, gdy usłyszał swoje imię. Był od niedawana w moich szeregach, ale musiałem przyznać, że spisywał się naprawdę bardzo dobrze. A jego zdolności hakerskich mógł pozazdrościć niejeden facet.

- Niestety parę pustych tropów. Ale pracuję dalej.

- To śpiesz się. Mamy mało czasu. – rzuciłem na odchodne i zabrałem się do wyjścia. Niestety nie było mi to dane. Gdy zrobiłem jedynie trzy kroki wpierdoliłem się z impetem w Sergia, który właśnie wchodził na taras.

Przytrzymaliśmy siebie od razu, zdając sobie sprawę że wyglądamy w chuj śmiesznie.

- Kurwa, Riccar... Szefie. – poprawił się mój consigliere. Wiedział, że prywatnie mógł naprawdę na dużo sobie pozwolić. Ale w obecności innych, okazywać musiał szacunek. – Mam coś.

Gwałtownie podniosłem głowę do góry, słysząc jednocześnie ludzi bieg ludzi za mną. W końcu może coś drgnie.

- Do gabinetu, natychmiast. – gdy tylko ruszyłem, ręka Sergia drgnęła na moim ramieniu. Spojrzałem na niego z irytacją.

- Potrzebuje jeszcze Pabla, aby na sto procent to potwierdzić. Daj nam godzinę, szefie.

Chłopak tak głośno przełknął ślinę, że aż się mimowolnie uśmiechnąłem. Zwróciłem się do niego lekkim tonem.

- Pablo, do roboty. – kiwnął na mnie tylko i zaczął biec za Sergiem.

Kurwa, oby coś ruszyło. Żebym w końcu zaczął wykonywać swój plan.

***

Jebaniutki.

Spojrzałem już chyba setny raz na dokumenty, które otrzymałem od moich ludzi.

Camilla [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz