5

223 89 76
                                    

— Dzisiaj masz próbę przed występem, będziesz musiał zwolnić się z lekcji. — oznajmił Albert z rana, nie zaszczycając Alexa nawet zwykłym „dzień dobry".

— Dobrze. — odpowiedział mu najbardziej neutralnie, jak tylko mógł, chociaż miał ochotę wydrzeć się na cały dom.

— Wystarczy, Alexander, pamiętaj o swojej diecie.

Spojrzał na kamerdynera pustym wzrokiem, gdy tylko blady upiór zabrał mu talerz sprzed nosa. Zastanawiał się, czy Sally też miała takie wymagania od Alberta, jakie on miał od swojej matki. Był ciekaw, jak to jest — wyjść sobie, kiedy się chce ze znajomymi i zjeść pizzę z podwójnym serem. Dla niego to legenda, nigdy w życiu na oczy nie widział.

— O pierwszej przyjeżdżam i zabieram cię na spektakl. Po występie masz próby nowej choreografii, potem lekcje bachaty, a wieczorem twoja matka przyjdzie zobaczyć, czy opanowałeś ostatnie kroki, jakie ci wysłała.

Zacisnął pięści pod stołem. Albert nawet nie odrywał wzroku od swojego telefonu, kiedy się do niego odzywał. Zresztą, czego Alex od niego oczekiwał? Ten mężczyzna nie był jego ojcem, a jedynie kamerdynerem, którego zatrudniła pół roku po śmierci swojego męża. Wysoki jegomość o za dużym nosie, rozgościł się w ich prywatnym życiu, przyprowadzając swoją córkę, która mając dokładnie tak samo czarne włosy i oczy jak jej ojciec, przypominała Alexowi, jak bardzo nie ma on zdania we własnym domu.

Nie każda osoba mieszkająca w tym samym budynku, musi oznaczać rodzinę, a historia Alexandra Foresta nie jest wcale o jego ojczymie z córką, której Forest nie chciał uznać za siostrę. Jego historia zawierała obcego faceta o wyglądzie wampira, który wtargnął z butami w życie Alexa i kontaktował się z nim zamiast jego matki, która krążyła tylko od swojego biura w domu, do teatru.

Elizabeth od razu zaproponowała Albertowi stałe mieszkanie, aby jak na kamerdynera przystało, był dostępny dla niej dwadzieścia cztery godziny na dobę. W praktyce oznaczało to, że mężczyzna z dnia na dzień zaczął mieszkać w domu rodzinnym Alexandra, i to nie sam, a ze swoją córką.

Nikt nie zapytał Alexa o zdanie, nikt nie zainteresował się, czy w ogóle mu się to podoba. Spektakl jego matki trwał dalej, a wszyscy wokół gratulowali im dobrego serca jakim się wykazali, przyjmując pod swój dach samotnego ojca wraz z córką. Ale to nie oni ich przyjęli, a jego matka. On jedynie musiał grać tak, jak ona tego chciała, nieważne czy na w teatrze, czy w swoim życiu.

Sally już pierwszego tygodnia została sprowadzona na ziemię przez Alexa, który dosadnie powiedział jej, co o niej myśli. Dzięki temu dziewczyna unikała go w domu jak ognia i nie siadała z nim do jednego stołu, zachowując się przy tym w szkole, jakby nigdy nic się między nimi nie stało. Wystarczyło co jakiś czas pokazać nastolatce gdzie jest jej miejsce, a nieodważała się nawet na niego patrzeć.

Tymczasem on sam poszedł z powrotem do pokoju, żeby naszykować się do wyjścia. Od razu wszedł do łazienki wiedząc, że to jedyne miejsce, gdzie Silvan go nie nachodził i miał dla siebie chwilę prywatności. Chwilę na przygotowanie wizerunku Alexandra Foresta.

— Wiem co robisz, dzieciaku — rzucił melodyjnie holograficzny elf zza zamkniętych drzwi, a Alex wziął głęboki wdech, kontynuując nakładanie korektoru na twarz. — Przyjaciół oszukasz, matkę oszukasz, ale mnie nie dasz rady oszukać. Wiesz, że odczytuję twoje emocje?

— Skoro odczytujesz moje emocje, to wiesz, jak bardzo mi działasz na nerwy... — wysyczał, starając się nie zwracać na niego uwagi.

— Sęk w tym, młody, że to nie z mojego powodu tak się czujesz.

— Daj mi spokój.

— Jesteś głupi, dzieciaku. Absolut powinien wiedzieć, jeśli są jakieś problemy.

Słoneczne Cienie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz