tangled — ready as i'll ever be
Biuro agencji Znati mieściło się przy ulicy Dragany Đorđević 14, w eleganckiej kilkupiętrowej kamienicy; jasne, beżowawe ściany ozdabiały rzeźbione herby oraz motywy roślinne, białe okna dzielone szprosami na osiem części pozwalały na zajrzenie do środka, jeśli akurat nie były przysłonięte kotarą. Masywne, ciemne drzwi wymagały kodu, żeby zamek puścił — Bucky zerknął na wiadomość od Zemo, jeszcze raz upewnił się, że adres się zgadza, po czym wpisał kod (6101, jego ulubiony rodzaj; losowe cyferki do zapamiętania) — i tak też zrobił, od progu otwierając przed brunetem nieco staromodny hall z czterema windami oraz biurem informacji slash recepcją, za którą obecnie nie było nikogo. Trochę miejsca zajmowały wysokie fikusy, ustawione naprzeciwko wysokich parterowych okien, by jednocześnie mieć światło i nie zabierać go pomieszczeniu.
Winda zawiozła go na czwarte piętro, przed białe drzwi niewątpliwie prowadzące do biura — połyskiwała na nich złota tabliczka z napisem Znati, logiczne więc, że to za tymi drzwiami czekała jego praca, zespół oraz szef na następny rok.
Z duszą na ramieniu nacisnął klamkę. Poradzisz sobie, pomyślał, nic nie mogło być straszniejsze niż rozmowa o pracę w wieku dwudziestu jeden lat z Valentiną Allegrą de Fontaine, kiedy ta była świeżo po rozwodzie i ciskała gromy w każdym kierunku.
Od progu zaskoczyły go ściany w kolorze pastelowego różu, korytarzyk prowadzący do gabinetów oraz przestrzeni wspólnej zajmowały wywieszone antyramy ze zdjęciami najnowszych kampanii reklamowych najważniejszych lub najstarszych stażem klientów. Białe meble, utrzymany w niebiesko-bladoróżowym klimacie dekor biura był... całkiem przyjemny, dużo milszy dla oka niż biuro w Nowym Jorku, niebiesko-szare i pełne szkła. Drzwi, tak samo białe, tylko częściowo przeszklone, oddzielały poszczególne obszary agencji — co niektóre biura, salę spotkań, etc., gdzieniegdzie na prostym stojaku zieleniły się niewymagające opieki rośliny (rozpoznał kilka, on i Sam mieli takie same w mieszkaniu, bo chcieli jakieś mieć, ale nie mieli nerwów na skomplikowany terminarz podlewania), z sufitu zwieszały się kandelabry prawdopodobnie starsze niż większość załogi biura.
Niemal wpadł na ubraną w zielony płaszcz kobietę. Mało komu byłoby do twarzy w tak nasyconej zieleni, ale jej się to udało.
— Przepraszam, uh...
— Ništa posebno — odparła. Nic takiego, odkodował po dobrej chwili. Kurs językowy okazał się użyteczny od startu. — Och, ty musisz być naszym Amerykaninem. Yelena Belova, zastępczyni dyrektora do spraw marketingu, miło poznać.
— Bucky Barnes.
— Okej, Bucky. Twoje biurko jest tam — wskazała na stolik przy jednym z okien, z krzesłem ustawionym oparciem do ściany (bardzo dobrze, bo mógł i patrzeć na pomieszczenie, i nie musieć się stresować całym zespołem gapiącym mu się w ekran). — Najpierw zabierzemy cię na parę spotkań, potem pan dyrektor zadecyduje, które konto będzie ci przypisane, może dostaniesz dwa, jak okażesz się dobry. Zemo bywa... wybredny, bardziej niż klienci, oni zwykle są spoko. Nie przejmuj się, jak będzie niemiły, on tak ma, po prostu strasznie mu zależy na reputacji jego i agencji, założyłam się z Pietro, że posiwieje przed czterdziestką...
Ktoś chwycił ją za ramię, żeby mocno uścisnąć.
— Pazi šta? Moja kosa! Pietro! — odepchnęła od siebie wysokiego mężczyznę, po czym poprawiła zaplecione włosy. — Uważaj trochę, nie spędziłam na czesaniu się kwadransa, żebyś mi to teraz popsuł, wrzodzie — dodała pieszczotliwie, tonem zirytowanej, ale kochającej starszej siostry.
— Yelena! I...?
Yelena westchnęła.
— Bucky Barnes. Bucky, to jest Pietro Maximoff.
CZYTASZ
speak to my heart (with a better accent). winterbaron
Fanfictionsokovia to piękne miejsce, zgrabnie wrastające w resztę europy wschodniej jak kolejny element mozaiki. witające podobną urodą, przygniecione historią, zapraszające sznurami lampek w ulicznych kawiarniach i małych restauracjach stołecznego novi gradu...