Uprowadzony

26 6 6
                                    


- No i wtedy go zabrali! - krzyknąłem zrozpaczony, poprawiając zrobioną ręcznie czapkę z folii aluminiowej. - Znaczy, zaczarowali, bo wyglądał, jakby znajdował się pod wpływem jakiejś niewidzialnej siły.

Szeryf spojrzała na mnie wymownie, zacisnęła krwistoczerwone usta i nachyliła się nad biurkiem. Musiałem skupić spojrzenie na jej oczach, żeby przypadkiem nie zerknąć... gdzieś indziej.

- Jak właściwie przedostałeś się na teren bazy wojskowej? - zapytała rzeczowo.

- Zaparkowaliśmy między drzewami, niedaleko od siatki. Ze dwa metry miała i drut kolczasty na górze, dlatego przecięliśmy ją, przecisnęliśmy się na dwa razy ze sprzętem i byliśmy piersi. - Zerknąłem mimowolnie w dół. - Hmm... z-znaczy, na miejscu nie było nikogo, żadnych patroli. To nieistotne, zginął człowiek! Znaczy, został porwany.

Do gabinetu wszedł zastępca. Szeryf podniosła się z fotela i przy drzwiach zamieniła z podwładnym kilka słów.

Na zewnątrz panował mrok. Jedyne źródło światła w całym gabinecie, stojąca na biurku lampka, skierowana była na ścianę za fotelem pani szeryf. Tyle fotografii i certyfikatów - ten istny ołtarzyk próżności przyciągnął skutecznie mój wzrok. Na większości zdjęć Linda, z tymi swoimi wymalowanymi ustami i dumnie wypiętą piersią, ściskała wszystkie „ważne dłonie". Towarzyszyła Martinowi przy rozwiązaniu sprawy topielca z Buchanan Lake. Stała obok Graysona Millera, gdy w Mille Creek wybudowano nowy zbiornik wodny. Głupia pinda nawet nie pamiętała, jak się nazywam, gdy wparowałem do gabinetu przed kilkoma minutami, a przecież mieszkałem tu przez całe życie.

- Sprawdziłam dane pana przyjaciela - powiedziała, rozsiadając się w fotelu. - Jack Martin?

Sprawdziłaś, czy ktoś ci podsunął papiery pod nos? Zastukałem nerwowo w dębowe biurko, na które poszły moje podatki.

- Ja jestem Jack Martin, a Lucas Brown to ten, którego porwali - odpowiedziałem, wmawiając sobie równocześnie, że nie wybuchnę. Wybuchłem: - Ogarnij się kobieto!

Zaśmiała się serdecznie. Nie wyglądała na urażoną.

- Czy wy w ogóle cokolwiek tu robicie? - kontynuowałem, coraz mocniej zaciskając pięści. - Napiszę skargę! Ta opieszałość jest nie do zaakceptowania. Lucas jest już pewnie krojony przez nich na jakimś stole operacyjnym!

Zamilkłem na chwilę. Dopiero teraz pomyślałem o tym, jakie tortury musiał przeżywać kumpel - to było potworne.

- Już, już, proszę się uspokoić. Może podsumujemy całą sytuację? - zapytała i przybrała poważną minę. - Przychodzi pan, mówiąc że bezprawnie wdarł się na teren wojskowy. Następnie przyleciał niezidentyfikowany statek kosmiczny z ufoludkami na pokładzie. Owi kosmici porwali pana wyimaginowanego przyjaciela i odlecieli wesoło na swoją planetę. Coś pominęłam?

- Jeszcze ukradli mi sprzęt. Kamerę - dodałem.

- Znajdź sobie dziewczynę i nie zawracaj mi dupy. - Szeryf utkwiła we mnie spojrzenie; teraz to dopiero wyglądała na zirytowaną. - No i jeszcze ta czapka. To ty się ogarnij, czubku, bo zamknę cię na dwa cztery.

Uciekając przed kosmitami, zgubiłem swoją specjalną czapkę, która blokowała fale kosmiczne. W drodze na komisariat zajechałem tylko na chwilę po folię spożywczą i skleiłem coś naprędce.

Czas mijał nieubłaganie, a wiwisekcja Lucasa trwała.

- Bo porwali! I nie jestem żadnym czubkiem! - krzyknąłem, lecz dopiero chwilę później dotarł do mnie sens jej słów. - Jak to wyimaginowanego?

UprowadzonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz