Rozdział dziesiąty

5.7K 756 334
                                    

REMY

Za tajemniczymi drugimi drzwiami z zaplecza znajduje się niewielkie mieszkanko babci Pepper.

Jest jeszcze bardziej zagracone niż to papryczki na piętrze. W niewielkim salonie połączonym ze staromodną kuchnią i zastawionym niepasującymi do siebie meblami pachnie czymś dziwnym.

– Ciasteczko z wkładką, skarbie? – pyta spokojnie Sabine, lawirując między meblami, by dostać się do sofy.

Idę za nią; jestem tak zaskoczony, że nie zauważam żyrandola z koralików, w który uderzam głową. Już rozpoznaję ten zapach. Babcia Pepper zrobiła ciasteczka z marihuaną.

– Nie, dziękuję – odpowiadam pospiesznie.

Siadam w fotelu naprzeciwko niej. Sabine ma tak samo bladoniebieskie oczy jak Pepper, poza tym jednak papryczka wydaje się do niej mało podobna. Ciekawi mnie, czy to babcia od strony matki czy ojca.

– June nazywałaby się tak samo jak ja, a nie tak pospolicie – odzywa się Sabine, wstając z sofy, ledwie na niej usiadła – gdyby jej matka posłuchała moich rad i nie poślubiła jej ojca, a przynajmniej nie przyjęła jego nazwiska. To bardzo niefeministyczne, nie sądzisz? Dobrze, że przynajmniej June nie popełniła tego błędu z Dukiem.

Nie miałbym nic przeciwko, gdyby Pepper po ślubie przyjęła moje nazwisko.

Gryzę się w język, zanim powiem to na głos. Po jakim ślubie, pojebie?!

– Nigdy go nie lubiłam – ciągnie tymczasem babcia Pepper, przechodząc do kuchni i nastawiając wodę, zapewne na herbatę. Przypuszczam to po tym, jak widzę, że wrzuca coś suszonego do dzbanka. – Duke zawsze chciał rządzić June, a ona tego nie znosiła. Czy ty też chciałbyś nią rządzić, Remy?

Otwieram usta, ale nie bardzo wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie.

– Oczywiście, że tak. – Sabine wzdycha, sama sobie odpowiadając. – Jesteś wilkiem, a wilki podporządkowują sobie innych. Nie wiem, czy to się uda w przypadku mojej wnuczki. Jest dosyć... niezależna.

Taaa. Zauważyłem. To spory eufemizm.

– Czy teraz zamierza mnie pani zapytać, jakie mam względem niej zamiary? – Udaje mi się w końcu odezwać.

Sabine uśmiecha się, zalewając wrzątkiem zawartość dzbanka.

– Ależ ja doskonale wiem, jakie masz względem niej zamiary – zapewnia. – Nawet jeśli jeszcze ty nie zdajesz sobie z tego sprawy.

Och, świetnie. Trafiło mi się kolejne medium.

– I mów do mnie Sabine, proszę. – Wstaję, żeby wziąć od niej dzbanek, gdy chce go podnieść i przenieść do salonu, za co dziękuje mi uśmiechem. – Czuję się tak staro, gdy ludzie mówią do mnie „pani".

Na oko dałbym jej jakąś osiemdziesiątkę, ale może ona się dopiero rozkręca.

Ustawiamy na stoliku dzbanek i trzy filiżanki, po czym ponownie zajmujemy przy nim miejsca. Sabine nalewa mi jakiegoś dziwnego jasnozielonego naparu i przesuwa filiżankę w moją stronę razem z cukierniczką.

– Pij, skarbie – zachęca.

Staram się utrzymać pokerową minę, bo na tym etapie jeszcze nie chcę do siebie zrażać babci papryczki. Upijam łyk lury, która smakuje gorzkim zielskiem, udaje mi się nie skrzywić, po czym wrzucam do filiżanki dwie kostki cukru. Sabine przygląda się temu dobrotliwie, jakby doskonale wiedziała, co mi chodzi po głowie.

Gdzie właściwie jest Pepper? Tyle czasu się ubiera? Zamierza założyć krynolinę czy jak?

– Chciałam z tobą porozmawiać na osobności, żeby się dowiedzieć, co zamierzasz zrobić w związku z wizją June – oznajmia tymczasem Sabine.

Wilcze wizje | Nieludzie z Luizjany #4 | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz