Prolog

81 10 1
                                    

Noc była bezchmurna, pełna mieniących się gwiazd. Wszystkie stragany i uliczne lokale pozamykano, a właściciele rozeszli się do swoich domów lub by po ciężkim dniu napić się zimnej butelki rumu. A większość z nich właśnie tak postąpiła. Szli do najlepszej karczmy jaką można było znaleźć w Port Royal - Śliwkowe oko. Powodem dla, którego tak oto nazywała się karczma była prosta. Kto tam wszedł (chodziło tutaj o mężczyzn) nigdy nie wracał z taką samą twarzą co wszedł. Może dlatego tak była chętnie odwiedzana przez mieszkańców jak i przejezdnych, którzy gościli w tym mieście na krótką chwilę. Lub dlatego, że właścicielami owej karczmy była miła rodzina, która ją dobrze prowadziła, bo nie zdarzyło się tak by ktoś miał szczura w zupie? W każdym razie trzeba było by się zapytać gości, którzy tam często przebywali.

Rodzina, która prowadziła ten dobry kręcący się biznes, była niewielka. Było to małżeństwo z dziesięcioletnią córką - Torill. Tak, imię to dość nietypowe, a bowiem nordyckie, co tu na Jamajce nordyckie imiona były bardzo rzadko spotykane. Większość osób dziwiła się jak można było nazwać tak dziecko, takim mało znanym imieniem, ale rodzicom jak i samej Torill się podobało.

Dziesięciolatka biegała po karczmie, nie przejmując się, że coś może stłuc, potknąć się czy rozzłości przybyłych tu gości. Bo przecież kto by nakrzyczał na córkę gospodarzy? Tylko jakiś pijaczyna, a tak to mogła robić co jej się żywnie podobało. Choć nie przewidziała jednego, że ten głos, który teraz na nią narzekał, mówiąc bardzo głośno - jak to dorośli uważali - pochodził od jej matki. Tak o tym to nie pomyślała.

- Torill! Nie biegaj, bo zaraz oberwiesz od kogoś z łokcia! - zawołała zdenerwowana gospodyni na córkę, ale ona ani śniła jej posłuchać. Była taka sama jak jej ojciec. Nie dało jej się odciągnąć od rzeczy, którą teraz robiła. Chyba, że siłą, czego jej matka nie chciała robić, zwłaszcza przy tylu ludziach - chodź pijanych i leżących w dziwnych pozycjach, którzy zdawali się spać lub kto wie - Roy! - wykrzyczała Norma w kierunku małych drzwiczek prowadzących do kuchni, gdzie aktualnie przebywał jej mąż. Jednak wątpliwe było by ją usłyszał w takim szumie, gdzie spotykały się pijackie lub jeszcze trzeźwe głosy. Lecz ona nie dawała za wygraną, próbowała dalej i podeszła bliżej kuchni, jednakże tak by mieć w zasięgu wzroku swoją córkę i w razie czego szybko zareagować - Roy, choć tutaj i zabierz Torill do jej pokoju. Nic się nie stanie jak na chwilę odejdziesz od swojego akustycznego sprzętu. - powiedziała głośno, by mąż ją tym razem usłyszał i szybkim krokiem podeszła do lady, gdzie czekali już na nią następni klienci.

Po chwili tak jak żona mężczyzny przewidziała pojawił się na posterunku. Ruszył żwawym krokiem do swojej dziesięcioletniej córki, bo przecież nie mógł zostawić na tak długo swoich sprzętów pod nadzorem kuchcika, który umie tylko odpowiednio nazwać przybory kuchenne. A Torill sobie świetnie poradzi sama. W swoim pokoju.

- Torill, córciu - odezwał się do niej, a ona przystanęła jakby od ruszania się miała zaraz umrzeć - Mama chciałaby byś poszła do swojego pokoju, a chyba nie chcemy narażać się na jej złość od razu po przebudzeniu się, nie sądzisz?

Pokiwała głową na słowo "nie„, lecz zaraz jej twarz przybrała inny wyraz niż widniał przed chwilą.

- A może zamiast wspinania się po tych schodach, które mają trzydzieści stopni, by tylko mnie zamknąć w pokoju to... Zabierzesz mnie ze sobą? Do kuchni? - zapytała ojca z przebiegłością w głosie i małymi iskierkami w oczach.

Pokręcił głową z niedowierzaniem, że da się wykorzystać małolacie. Jednak jedno musiał jej przyznać, że umie się targować, co niewątpliwie pomoże jej w przyszłości.

- Dobrze, to chodź, bo zaraz Desmond spali mi moją czosnkową zupę.

Dziewczynka ruszyła za ojcem skocznym krokiem, jej matka patrzyła na to wszystko wielkimi oczami. Tak, nie pojmowała jak Roy to robił, że zawsze go słuchała, jednakże nie to ją zdziwiło. Zdziwiło ją to, że nie kierowali się do schodów, a do kuchni.

- A wy przypadkiem nie pomyliliście kierunków? - zapytała Norma kładąc ręce na biodrach.

- Nie! - odpowiedział zadowolony mężczyzna - Tylko wstąpimy tam na moment bo Torill zgłodniała.

- A potem idzie na górę i siedzi tam dopóki nie zamkniemy karczmy - dokończyła za niego, lecz wątpliwe było, że chciał powiedzieć to samo co jego żona. Jednak musiał szybko wrócić do garów, więc uśmiechnął się tylko szeroko i już go nie było wraz z córką.

---

- Opowiedz mi o nich, tato! - zawołała radośnie dziesięciolatka wymachując chochlą z zupy udając, że jest to prawdziwa szabla.

- Kolejny raz? - westchnął, nie dowierzając w to, że jeszcze jej się to nie znudziło - A więc, Kompania Wschodnioindyjska została utworzona przez angielskich kupców w celu regulowania handlu, szybko jednak wzrosła w mocy i wpływach, i została mianowana przez króla Wielkiej Brytanii oficjalną organizacją handlową. A jej motto brzmiało: Deo...

- Deo Ducente Nil Nocet - dokończyła za niego Torill tym samym przerywając mu.

Zaśmiał się lekko, a następnie kontynuował:

- Tak, to właśnie było ich motto i nadal jest, a oznacza ono... - dał chwilę córce czasu na zastanowienie się, lecz ta nic nie powiedziała, więc dokończył - Nic nie może nas zranić, póki Bóg nas prowadzi. A resztę chyba już znasz i dobrze pamiętasz, czyż nie?

- Tak! - powiedziała radośnie i zaczęła opowiadać dalszy ciąg zdarzeń - Jerzy II Hanowerski jest królem Wielkiej Brytanii oraz liderem Kompanii Wschodnioindyjskiej - wytłumaczyła najpierw - Nakazał eksterminację wszystkich piratów na wyspie Isla de Muerta po śmierci Hectora Barbossy i aresztowanie jego załogi. - dokończyła zadowolona z siebie, że udało jej się to zapamietać.

- Brawo, widzę, że znasz już całą historię, lecz to nie jej koniec. Koniec będzie wtedy gdy... - drzwiczki do kuchni wydały nieprzyjemny i głośny dźwięk przez co Torill nie dosłyszała co mówi do niej ojciec, lecz pochwyciła to zdanie, które utwaliło jej się w pamięci na długo - I kto wie może ty też będziesz jej częścią.

KompaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz