1. Moje szczęście.

33 3 22
                                    

⚠️Uwaga! książka porusza wiele trudnych tematów, takich jak śmierć bliskiej osoby, zaburzenia odżywiania i uzależnienie od używek. W żadnym wypadku nie należy powtarzać zachowań ani brać przykład z głównych bohaterów! Jeżeli nie czujesz się na siłach, by czytać to opowiadanie, proszę sięgnij po inną historię.
Treść książki jest 16+⚠️
***

Pustka. Uczucie pustki w ostatnich dniach towarzyszyło mi bez przerwy. Od zawsze myślałam, że po śmierci najcudowniejszej kobiety na tej planecie, się załamie.  W środku krzyczałam i błagałam, żeby mnie nie zostawiała. Na zewnątrz tylko uroniłam pare łez.

Tamtego dnia, rzucając białą różę na jej trumnę, nie zostawiłam tylko kwiatka. Zostawiłam też swoje szczęście. Bo nie chciałam być szczęśliwa bez mojej mamy.

Po skończeniu tego traumatycznego wydarzenia, pojechałam do domu mojej najlepszej przyjaciółki. Nie chciałam wracać do domu bez niej, a Katherine starała się udawać, że to doskonale rozumie.

Weszłam do jej skromnego mieszkania i odrazu ruszyłam w stronę jej pokoju. Brunetka szła za mną cicho szlochając. Ona też tamtego dnia straciła ważną dla niej osobę. Każdy kto poznał Charlotte Salvatore uważał ją za anioła. Była dobra dla każdego, dbała i traktowała na równi. Przez całe siedemnaście lat mojego smutnego życia, jedynym źródłem światła była moja mama. Wręcz za dobra na ten świat, a i tak spotkało ją brutalne morderstwo.

Teraz już naprawdę dołączyła do grona prawdziwych aniołów.

- Muszę iść zapalić. - mruknęłam cicho i wyszłam na balkon. Wyciągnęłam jednego papierosa z paczki i odpaliłam swoją różową zapalniczką. Pod opuszkami palców poczułam sztuczne diamenciki i napis "Cami" , który znajdował się na mojej zapalniczce. Zaciągnęłam się nikotyną czując chwilowe ukojenie.  Kątem oka zauważyłam, że dołączyła do mnie moja przyjaciółka, która delikatnie złapała moją skostniałą dłoń.

- Cami, jest mi tak cholernie przykro. - wyszeptała, z zmartwieniem w jasnych niebieskich oczach.

Odwróciłam głowę w jej stronę i spojrzałam prosto w oczy. Byłam pewna, że w tamtym momencie moje ciemne niebieskie oczy nie wyrażały nic. Były martwe. Katherine chyba nie wytrzymała napięcia i odwróciła wzrok. Wiedziała, że wolałam teraz zostać sama dlatego wróciła do pokoju. 

W ciszy zaciągałam się tytoniem i spojrzałam w niebo, które dzisiaj było pełne gwiazd. Od zawsze zastanawiałam się ile ich jest, ile osób teraz w nie patrzy, a ile ignoruje? Jeszcze przez chwile patrzyłam na gwiazdy, myśląc, że może tam gdzieś jest  moja mama. Ta myśl zaskakująco szybko wypłynęła mi z głowy, bo przecież to nie miało sensu.

Wyszłam z balkonu, czując ból w kościach po siedzeniu w jednej pozycji. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i szczerze się przeraziłam, moje na codzień idealnie ułożone blond włosy, były teraz mocno roztrzepane, jedyne na co miałam wtedy ochotę to wyrwać te jasne kudły. Natomiast w tamtym momencie to było moje najmniejsze zmartwienie.

-Kat, muszę już iść do domu. Może tam jest Rose i tata. - wyszeptałam, patrząc na brunetkę.

Wiedziałam, że nie będzie mnie zatrzymywać, nie była tym typem przyjaciółki. Kochałam ją z całego serca, ale to tylko ja okazywałam wsparcie w tej przyjaźni. Czasami myślałam o tym, że ta relacja istnieje tylko przez korzyści jakie ma Kat. Jednak byłam za słaba, żeby ją odrzucić.

***

6 miesięcy później.

Nigdy bym nawet nie pomyślała o tym, że śmierć Charlotte Salvatore, to tylko początek serii niefortunnych wydarzeń w moim nędznym życiu. I choć bardzo chciałam wierzyć w to, że będzie lepiej, to traciłam już wszelkie nadzieje. Po śmierci mamy, ojciec jeszcze bardziej zamknął się w swoich czterech ścianach. Tłumacząc to papierkową robotą związana ze spadkiem. Za to moja młodsza siostra Rosalie, radziła sobie - lub udawała - z nas wszystkich najlepiej. Natomiast ja, nie radziłam sobie w ogóle, olałam przyjaciół, szkołę i nawet ukochanego chłopaka.

Przyjaciele starali dać mi się przestrzeń, nie proponowali imprez, czy wspólnych wyjść do kina, za co byłam im wdzięczna.

Leżałam na kanapie, wtulona w dużego brązowego misa, którego dostałam od mamy na czwarte urodziny, gdy zadzwonił telefon. Cicho westchnęłam sięgając po komórkę, dzwonił mój chłopak. Ostatnio sporo się kłóciliśmy, a godziliśmy w dosyć....nietypowy sposób, ale odebrałam odrazu.

- Carmen, musimy porozmawiać. Jest ktoś u ciebie w domu? - zapytał, lekko podirytowany. Zmarszczyłam brwi na jego słowa, rzadko mówił do mnie pełnym imieniem.

- Nie, nikogo nie ma, możesz przyjechać. - odpowiedziałam szybko. - Coś się stało Luke? - dodałam ciszej.

- Będę za pięć minut. - nie odpowiedział na moje pytanie i się rozłączył.

Po chwili wstałam z kanapy i ubrałam za dużą czarna bluzę. Usłyszałam donośny dzwonek do drzwi, gdy podeszłam je otworzyć, zalała mnie fala stresu. Wysoki blondyn jak zwykle prezentował się nienagannie, spojrzałam w jego ciemne oczy, które nie wykazywały nic. Nie wiedząc co zrobić, stanęłam na palcach i wpiłam się w jego usta.

Nie oddał pocałunku. Poczułam się dziwnie speszona, bo do pocałunków zawsze był pierwszy.

Wszedł w głąb domu i odwrócił się w moją stronę. Po jego zimnym spojrzeniu wiedziałam, że coś jest nie tak. W niekomfortowej ciszy czekałam, aż się odezwie. Patrzył na mnie w tak przykry sposób, że nie widziałam w nim chłopaka, którego kochałam. W tamtym spojrzeniu nie było mojego Luke'a, który dawał mi słodkie pocałunki i mówił jak bardzo mnie kocha. Widziałam tylko wyjątkowo przystojnego chłopaka, dla którego moja obecność była obojętna. Miałam ochotę się rozryczeć i już prawie to zrobiłam, gdy usłyszałam jego zachrypnięty głos.

- Carmen, to się musi skończyć. Nie mogę być z osobą, z której  każdego dnia coraz bardziej znika życie. Od dłuższego czasu spotykam się z kimś innym. Z kimś, kogo obecność mnie nie męczy i nie wyniszcza. Bo prawda jest taka, że psujesz nas wszystkich Carmen. Wyniszczasz jedyne dobro i ciągniesz ze sobą na dno. Nie wiem, czy kiedykolwiek naprawdę udało mi się ciebie pokochać, teraz już napewno nie zdołam. - powiedział, ciągle patrząc mi w oczy. - Życzę ci żebyś znalazła osobę, której tak mocno nie rozjebiesz. To koniec, zrozum to i proszę, daj mi spokój.

Pierwsza łza popłynęła po moim policzku. A potem druga. I trzecia. Później był już cały ciąg. Luke podszedł do mnie i zdjął ze mnie za dużą czarna bluzę, która należała do niego. Ostatni raz na mnie spojrzał i wyszedł z mojego domu.

Wtedy już ostatecznie, zdeptał moje i tak już złamane serce, zabrał wszelkie nadzieje na szczęśliwe zakończenie. Tamtego dnia, jeszcze bardziej znienawidziłam swoje pełne imię i całą siebie.

Luke nie miał racji w paru rzeczach, bo gdy myślałam, że mi pomaga, tak naprawdę popchnął mnie w jeszcze większą ciemność.

***

hejka! mam nadzieje, że taki nudny i krótki rozdział was nie zniechęci! potrzebuję czasu, żeby rozkręcić to wszystko.

za wszelkie błędy przepraszam i zachęcam do poprawiania w komentarzach!

czuje, że muszę dać wam mini sprostowanie - Luke narazie  tu się za często nie pojawi, niemniej  jednak jego postać jest ważna w całej historii.

to chyba tyle, do zobaczenia!!

xoxo, n.k

Written In The Stars.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz