Parker
Lot samolotem był... Cóż, straszny. Przez cztery godziny siedziałem skulony w fotelu, walcząc z odruchem wymiotnym i przeszywającą mój mózg myślą, iż zaraz wszyscy zginiemy. W panice doszedłem do jednego wniosku: ludzie nie są stworzeni do latania. Nie mamy skrzydeł, więc latanie dwanaście kilometrów nad ziemią jest głupotą. Jeśli samolot się rozleci, a mnie wywali z fotela, będę skazany na walnięcie twarzą w twarde podłoże – przy takiej wysokości nie ma co liczyć na cud życia.
Z ulgą oraz radością opuściłem pokład latającej puszki i przysiągłem sobie, że już nigdy do niej nie wsiądę – wolę trzydziesto godzinną jazdę samochodem i wydanie całych oszczędności na paliwo.
Z lotniska ma odebrać nas matka. Szczerze, to nie mam pojęcia czego mogę się spodziewać. Próbuję odszukać w tłumie jej złociste loki, które zawsze sterczały w każdą możliwą stronę, ale na marne.
— Jeśli nas wystawiła, to przysięgam, że wracam do domu pierwszym lotem — mamrocze Jay. Przeszywa mnie dreszcz na samą myśl o locie powrotnym.
Czuję, jak moja komórka wibruje w kieszeni bluzy – tak, mam na sobie bluzę przy dwudziestu pięciu stopniach. Niczego nie żałuje.
Patrzę na wyświetlacz: Kobieta, która porzuciła cię dla magicznych kamieni.Czuję, jak Lucas zerka mi przez ramię.
— Odbierz — mówi. — Inaczej będziemy tak stali do jutra.
— Mnie pasuje — panikuję.
— Chryste, odbierz ten telefon.
Bez słowa wyciągam w jego stronę rękę z wciąż dzwoniącą komórką. Lucas kręci głową.
— Zadzwoniła do swojego ulubieńca, nie do mnie — wyjaśnia z lekkim żalem. — No dalej! Naciskam zieloną słuchawkę i zaciskam powieki, przykładając urządzenie do ucha. Milczę, nieświadomie mocniej ściskając dłoń Harry'ego.
— Część, skarbie, tu mama — słyszę jej delikatny głos.
Mam ochotę płakać.
W jednej chwili cała złość znika, zastąpiona czystym smutkiem. Dlaczego zostawiła mnie na cztery lata? Przecież nic takiego nie zrobiłem. Przez cztery długie lata czekałem, na choćby, krótki telefon. Czekałem aż napisze, spyta co u mnie, jak się trzymam? Ignorował bym ją przez kilka dni, a później odpisał, bo w końcu to moja mama.
— Czekam na was na zewnątrz, przy głównym wyjściu. Mam...
Rozłączam się.
Wiem, gdzie jest, więc po co przeciągać tę rozmowę. Mówię najstarszemu bratu, dokąd iść, a on nas prowadzi niczym ten facet z nawigacji. W mniej niż dziesięć minut jesteśmy na zewnątrz. Harry, kiedy tylko zobaczy matkę, wyrywa z mojego uścisku rączkę i biegnie się przytulić. Kobieta kuca, by móc wygodniej objąć syna.
Ten widok byłby w jakikolwiek sposób uroczy, gdyby nie fakt, że na dokładnie tego samego syna cztery lata temu się wypięła i zniknęła.
W końcu bierze Harry'ego na ręce i skupia się na nas. Gdy zatrzymuje błękitne spojrzenie na moich oczach, odwracam wzrok.
Nie dam jej zobaczyć, jak bardzo mnie zraniła.
— Moi synkowie, nawet nie wiecie, jak się za wami stęskniłam! — woła z uśmiechem, a Jay parska pod nosem. — Jak minęła podróż? Jesteście głodni? Znam świetną lodziarnię...
— To urocze, że nagle się o nas martwisz, ale czy możesz po prostu zabrać nas do swojego domu? — przerywa jej Lucas. — Jestem padnięty i zaraz się ugotuję na tym słońcu.
Mama zerka na mnie. Odruchowo podciągam rękawy, by zakrywały moje dłonie. Jest mi zimno, choć stoję w pełnym popołudniowym słońcu.
— Oczywiście, na lody pojedziemy później — zgadza się, czochrając włosy Harry'ego.
— Ta, raczej nie — mruczy Jay, wkładając ręce do kieszeni dżinsów. Jeśli Angeline go usłyszała, to skutecznie zignorowała jego słowa.
Chwilę później pokonujemy parking i wsiadamy do białego forda – nie wiem nic więcej o tym samochodzie, motoryzacja to nie mój konik. Jak najszybciej zajmuję miejsce za fotelem pasażera – im dalej od matki tym lepiej. Lucas siada obok Harry'ego, który tradycyjnie siedzi na środku (nie wolno mu siedzieć przy drzwiach od momentu, gdy kilka lat temu otworzył drzwi podczas jazdy. Szczęśliwie Jay w porę zauważył i nikomu nic się nie stało).
Jay z cichym przekleństwem rozsiada się w fotelu pasażera, naciąga czapkę z daszkiem na oczy i ze słuchawkami w uszach ignoruje matkę przez resztę drogi.
Siedzę z małymi urządzeniami wetkniętymi w uszy i słucham kamyków chrupiących pod kołami samochodu, kiedy moja matka parkuje – to głupie, ale nie włączyłem muzyki, by móc usłyszeć każde słowo kobiety, chciałem posłuchać jej głosu, lecz ona całą drogę siedziała zupełnie cicho. Gdyby nie radio, oszalałbym.
Wysiadamy pod żółtym domkiem z małym zielonym ogródkiem i pięknymi, kwitnącymi nasturcjami. Mama uwielbiała pracę w ogrodzie – w Chicago nie bardzo miała czas oraz miejsca na takie przyjemności – teraz, oczami wyobraźni, widzę, jak w rękawiczkach i słomianym kapeluszu dba o ulubione kwiaty.
— Parker, niestety musisz dzielić sypialnię z Lucasem. Jestem w trakcie remontu twojego pokoju, więc...
— Słucham? — matce przerywa mój bliźniak. — Ostatni raz dzieliliśmy pokój kiedy mieliśmy po sześć lat, nie możemy teraz...
— Słońce, jedenaście lat temu przeżyliście razem w sypialni, więc teraz również przeżyjecie — tłumaczy Angeline. — Poza tym to tylko chwilowe utrudnienie.
— Parker? — Lucas posyła mi błagalne spojrzenie.
Przygryzam policzek.
— Damy radę, Luca — zapewniam. — Dostanę jakiś materac, czy coś? — pytam matki. — Nie chcę spać z nastoletnim bratem w jednym łóżku.
Słyszę parsknięcie Jaya.
— Oczywiście, wczoraj wszystko przygotowałam — uśmiecha się promiennie. Przez chwilę widzę w niej swoją mamę, tę dawną. — Wejdźmy już, Jannice przygotowała makaron z serem.
— Mogę dostać sam makaron? — pyta Harry. — Nie lubię...
— Pamiętam, misiu — przerywa mu. — Jannice przygotowała ci porcję bez sera.
Harry łapie tę moją dłoń, w której akurat nie trzymam walizki, i ściska delikatnie. Mam dziwne przeczucie, że nie dodaje w ten sposób otuchy sobie, tylko mnie. Zerkam na niego i widzę na jego twarzy szeroki uśmiech. On jako jedyny jest szczęśliwy, że tu przyleciał – dla niego to upragniona wizyta u mamy, która niestety musiała przenieść się do innego stanu, by zadbać o zdrowie – tata nie powiedział mu nawet o rozwodzie. Harry sądzi, że Mark oraz Angeline są razem, a my wszyscy wciąż jesteśmy szczęśliwą rodziną.
Wchodzimy do domu matki i natychmiast widzę różnicę między tym, a naszym domem w Chicago. Pierwsze, co zauważam to przestrzeń, tutaj jest o wiele więcej miejsca – szerszy hol, większy salon i kuchnia prawie dwa razy większa od tej naszej. Kolejna rzecz, to wystrój – wszystko wydaje się nowe, a przynajmniej nowsze od naszych dawno niewymienianych mebli. Jednak nader wszystko rzuca się w oczy czystość panującą wokół. Nie mówię, że u nas jest jakiś straszny syf, ale na pewno większy nieporządek. Tutaj wszystko wydaje się mieć swoje miejsce — buty ustawione na przeznaczonej na nie półce, a nie walające się gdzieś koło drzwi; kanapa, która nie skrywa drobniaków i kawałeczków płatków Harry'ego; parapety z pięknymi kolorowymi kwiatami, zamiast jednego ledwo żyjącego kaktusa Jaya; z głośników wydobywa się cicha, spokojna melodia, niczym nie przypominająca kawałków, przy których lubimy świrować, kiedy Mark wraca z pracy; blaty kuchenne z ukrytym gdzieś tosterem, gofrownicą i patelnią do naleśników, która u nas leży na widoku, gdyż Lucas zbyt często serwuje nam te wykwintne dania, by opłacało się chować sprzęty; na fotelach nie walają się moje świeżo wyprane ciuchy, których jakoś zawsze zapominam schować po tym, jak tata je tam zostawia... Dom matki jest zbyt poukładany, czysty, ogólnie schludny... Widać, że mieszka w nim osoba, które ceni sobie porządek, podczas gdy my, bądźmy szczerzy, jesteśmy trójką nastoletnich dzieciaków oraz ośmiolatkiem, którzy lubią robić bajzel i którym nie zawsze chce się po sobie sprzątać.
Czuję się tu obco.
Nie pasujemy do tego miejsca.
Ja nie pasuję do tego domu.
Chcę wracać do ojca, przeżyję nawet lot samolotem, ale chcę wracać.
Teraz, kiedy wszyscy siedzimy przy jednym stole jest jeszcze gorzej – jest tak cicho! Zazwyczaj uwielbiam ciszę, szanuję ją sobie, gdyż wtedy o wiele lepiej się czyta, myśli, śpi, no wszystko! Lecz ta cisza jest niezręczna. Słychać tylko odbijanie się sztućców o talerze i jęki zachwytu Harry'ego (dzieciak uwielbia wszystko co suche, a makaron chyba lubi najbardziej).
— Jay, słyszałam, że będziesz szedł do ostatniej klasy — przełamuje lody Jannice. — Wybrałeś już jakieś studia? Mama mówiła, że chciałbyś zawodowo grać w koszykówkę.
Jay, który pod stołem esemesował z kumplem, unosi wzrok na kobietę. Jannice to trzydziestolatka z przystrzyżonymi do ucha kasztanowymi włosami i pięknym uśmiechem, który wygląda na zupełnie szczery. Nie gadałem z nią dużo, ale wydaje się miła.
— Planowałem zrobić sobie rok przerwy — odpowiada Jay. — Chcę być pewien, że kierunek, w jakim pójdę będzie właściwy.
— To... to bardzo dobry pomysł — przyznaje uradowana. — Lepiej być pewnym, niż stracić lata na coś, czego się nie lubi. Ja sama...
— Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? — wtrąca się wyraźnie zdziwiona matka.
— Nie pytałaś — wzrusza ramionami Jay. — Od trzech lat w ogóle się nie odezwałaś.
— Nie sądzisz, że powinnam o tym wiedzieć? — wydała się ignorować słowa syna. — Jestem twoją mamą.
Zagryzam policzek.
— Ange, nie sądzisz, że odrobinę przesadzasz? — Jannice próbuje załagodzić sytuację. — Przerwa to nic strasznego, sama ją sobie zrobiłam przed studiami.
— Straciłaś prawo do nazywania się moją matką, kiedy...! — urywa, by spojrzeć na Harry'ego. Dzieciak przygląda się całej dyskusji z równie zaciekawioną, co przestraszoną miną.
— Chodź, młody, weźmiemy z kuchni resztę makaronu i obejrzymy Auta — reaguje Lucas, wiedząc do czego zaraz dojdzie. — Ponoć Złomek ma wplątać się w jakąś szpiegowską misję.
Harry z lekkim zawahaniem wstaje od stołu i razem z moim bliźniakiem opuszcza pomieszczenie. Lucas nim znika za progiem posyła współczujące spojrzenie Jayowi.
— Straciłaś prawo do nazywania się matką, kiedy cztery lata temu postanowiłaś nas zostawić — warczy mój brat. — Porzuciłaś własne dzieci, żeby co, palić jakieś czarodziejskie zioła?! To pojebane!
— Zważaj na słowa, synu — upomina go ostro Angeline.
— Możemy się uspokoić? — Jannice znów próbuje. — Mogę...
— Słyszysz w ogóle, co do ciebie mówię?! Nie jestem twoim synem. Nie jesteś moją matką. Jesteś tylko kobietą, która wypchnęła mnie na ten zasrany świat!
— Jay! — uniosła się matka.
— Gdzie byłaś, kiedy Harry zaczynał szkołę? Kiedy bał się zasnąć, bo tęsknił za tobą? Co robiłaś, gdy Lucasowi pękł wyrostek, a my myśleliśmy, że go, kurwa, stracimy? On leżał na sali operacyjnej, a ty kąpałaś się w jakichś źródełkach! Nie było cię, kiedy Lucas znalazł pobitego Parkera. Kilka tygodni spędziliśmy nad jego łóżkiem, bo miał, kurwa, wstrząśnienie mózgu i stłuczone żebra! — krzyczy Jay.
Czuję w ustach krew sączącą się z przegryzionego policzka.
— Zostawiłaś tatę samego! — kontynuuje. — Samego z czwórką dzieci i dziurą po sobie. Więc nie śmiej mieć do mnie pretensji, że nie powiedziałem ci o cholernej przerwie przed studiami! Dla twojej wiadomości... rzuciłem kosza trzy lata temu.
Jay wstaje od stołu i posyła w stronę Jannice wymuszony uśmiech.
— Dzięki za makaron, był pyszny — mówi, a następnie opuszcza dom Angeline.
— Parker, skarbie, co się stało? Kto cię pobił?
— Proszę cię, daruj sobie tę wymuszoną troskę — szepczę, również wstając.
— To znaczy, że ty...
— Zgadzam się ze wszystkim, co powiedział Jay — przytakuję. — Porzuciłaś nas nie zdając sobie sprawy, jak bardzo nas to zaboli, wyrzekłaś i po latach chcesz wrócić, fajnie, ale nie licz, że któreś z nas ci wybaczy.
Naciągam na głowę kaptur.
— Dziękuję za obiad, Jannice, miło było cię poznać.
I wychodzę.
CZYTASZ
Letnia Czekolada
JugendliteraturParker ma trzech braci oraz kochających rodziców, więc właściwie nigdy nie powinien się czuć samotny, prawda? I nie czuł. Przynajmniej do pamiętnego dnia, kiedy to jego matka oznajmiła, że pragnie zmiany. Nikt się wtedy nie spodziewał, że mówiąc "zm...