-Mam przeczucie, że od dziś moje życie zmieni się nie do poznania-pomyślałam, stojąc na terenie mojego nowego liceum. Rozejrzałam się dookoła zapoznając się z okolicą- przede mną stał wielki budynek, a przed nim dziedziniec cały skąpany w słońcu i cieniu zostawionym gdzieniegdzie przez pobliskie drzewa oraz piękna, wielka fontanna wykonana z białego marmuru, z którego właśnie spływała krystaliczna woda do małego brodziku. Ciepłe, promienie słońca otulały moją twarz a lekki zefirek sprawiał, że nie chciało się ruszyć z miejsca.
-No dobra, trzeba załatwić te wszystkie papiery... -pomyślałam, po czym podeszłam do drzwi frontowych z zamiarem dostania się do środka, kiedy nagle drzwi otworzyły się, a ja dostałam z tzw. "bara" i upadłam na ziemię. Spojrzałam lekko zdezorientowana na mojego oprawcę, który popatrzył na mnie tak, że gdyby wzrok miał zabijać, to ja już powinnam leżeć martwa. Czerwonowłosy chłopak był chyba zirytowany tym, że nadal żyję, spojrzał znów na mnie morderczym wzrokiem i wycedził przez zęby: -Uważaj jak leziesz...-po czym odwrócił się do mnie plecami i poszedł przed siebie. Kiedy wreszcie "doprowadziłam się do porządku" ponownie podeszłam do drzwi z zamiarem ich otworzenia, niestety, tym razem znów mi przeszkodzono. Teraz z budynku wybiegła jakaś starsza pani w koku, sapiąc pod nosem, przechodząc kilka metrów ciągle krzycząc i każąc wracać tamtemu chłopakowi na lekcje. Kiedy czerwonowłosy nie zareagowawszy na krzyki staruszki zniknął za rogiem budynku, tamta odwróciła się i spojrzała na mnie wzrokiem bazyliszka.
-Co ty tu robisz?! Czemu nie jesteś na lekcjach?! Ty też chciałaś iść na wagary?!- krzyczała coraz głośniej kobieta. Jej twarz robiła się coraz bardziej czerwona.
-Ale proszę pani, to nie tak... ja dopiero tu przyjechałam... przyszłam załatwić ostatnie dokume...-zaczęłam się tłumaczyć w pośpiechu kobiecie, ale tamta najwyraźniej nie miała zamiaru mnie słuchać.
-Nie przerywaj kiedy do Ciebie mówię! Masz kare! Po zajęciach masz przyjść do mnie! A teraz wracaj na lekcje!-krzyczała dalej kobieta, po czym znów zaczęła biec wzywając do sobie uciekiniera. "No pięknie... Jeszcze nie zaczęłam nauki, a już muszę zostać po zajęciach...."-pomyślałam kierując się w stronę szkoły.
Przede mną znajdował się długi korytarz, wzdłuż którego rozciągał się rząd szafek oddzielony gdzieniegdzie drzwiami do sal lekcyjnych. Było na nim pusto. Kompletnie pusto. Musiałam dostać się do pokoju gospodarzy, niestety nigdzie nie było mapy szkoły, a sale nie były podpisane. Pozostało mi czekać do dzwonka, albo liczyć na to, że jakimś cudem jakiś uczeń będzie na korytarzu i wskaże mi właściwą drogę. Nagle poczułam, jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu.
-Przepraszam, mogę w czymś pomóc? Stoisz tu od jakiegoś czasu, więc pomyślałem, że może czegoś szukasz-powiedział nieznajomy.
-To się nazywa mieć szczęście-pomyślałam i odwróciłam się aby zobaczyć do kogo należy owy głos. Był to blondwłosy chłopak o miodowych oczach. Był przystojny. Nawet bardzo. Miał na sobie zwykłą koszulę z krawatem ale jego mięśnie wyraźnie przebijały się przez tkaninę. Jego głos był dźwięczny, dość niski z lekką chrypką, a ton jakim mówił -spokojny przez co widać było dobre zamiary chłopaka.
-Tak, poszukuję Nataniela, głównego gospodarza tego liceum. Chciałam znaleźć pokój, w którym mógł się znajdować, ale nie bardzo wiem, w którą stronę mam się udać-powiedziałam z zakłopotaniem.
-Widzę, że dobrze trafiłaś, jestem Nataniel. Ty pewnie jesteś nową uczennicą?-spytał chłopak z uśmiechem.
-Owszem, Kate Ackerman, miło mi Cię poznać- wyszczerzyłam zęby i wyciągnęłam rękę na powitanie. Nataniel wytłumaczył mi wszystko co powinnam wiedzieć o liceum, dopełnił wszystkie formalności, a także dał mi plan lekcji i mapę szkoły.