Biegnę w szaleńczym tempie przez ciemny, zatęchły korytarz. Kłęby pary leciały mi z ust, gdy sapałam z wycieńczenia. Za plecami słyszę hałas- ktoś za mną biegnie. Czuję na ramieniu czyjąś rękę. Przyspieszam ostatkami sił. Przebiegłam paroma krętymi korytarzami, aż w końcu nie słyszałam za sobą nikogo. Odwróciłam się żeby spojrzeć, czy aby na pewno jestem bezpieczna. Gdy już byłam pewna, że nikt mnie nie goni, zwolniłam kroku i oparłam się dłonią o mokrą ścianę łapiąc haustami powietrze. Poczekałam chwilę aż nabiorę minimum energii i znów ruszyłam przed siebie, aby poszukać jakiegoś wyjścia. Kiedy doszłam do końca ciemnego korytarza, obejrzałam się jeszcze raz za siebie-pusto. Odetchnęłam z ulgą i odwróciłam się z powrotem, żeby ruszyć w dalszą drogę. Gdy się odwróciłam, cała zesztywniałam-przede mną stała jakaś ciemna i wysoka postać. Złapała mnie za ramiona. Krzyknęłam ze strachu, uświadamiając sobie, że leżę we własnym łóżku. Znów ten sam sen. Od tamtego feralnego dnia, często mi się śni. Wstałam powoli z posłania, a następnie podeszłam do lustra stojącego przy ścianie. Przyjrzałam się odbiciu w świetle nocy. Byłam cała spocona, a nogi wciąż drżały z nerwów. Wyszłam do przedpokoju skąd udałam się do łazienki, żeby się umyć i przebrać w czyste rzeczy. Oparłam się rękami o ramę umywalki i znów spojrzałam w lustro. Patrzyły na mnie przenikliwe, szare oczy, które dostałam w „prezencie" po eksperymencie. Wydawało mi się, że zdążyłam się do tego przyzwyczaić, a tak naprawdę za każdym razem gdy spojrzę w swoje odbicie, czeszę włosy czy maluję się rankiem, nowe łzy witają moje oczy. Po cichu wyszłam z toalety, kierując się w stronę kuchni. Nalałam sobie trochę zimnej wody, a następnie wyjrzałam przez okno upijając małe łyki napoju. Niemrawe światło księżyca rzucało promienie na okolicę. Wietrzyk spokojnie poruszał liśćmi unosząc je w dalszą drogę, czemu towarzyszyło wesołe pohukiwanie sowy. Otworzyłam okno żeby poczuć lekką, nocną bryzę. Teraz powietrze łagodnie muskało moją twarz, dając mi przyjemne poczucie spokoju. Stałam tak dłuższą chwilę, aż poczułam, że ktoś delikatnie kładzie ręce na moich biodrach, potem ciaśniej oplata mnie w pasie i przyciąga do siebie.
-Znów miałaś zły sen?-spytał chłopak kierując ciepły strumień powietrza na mój kark. Początkowo nie zareagowałam, jednak po dłuższej chwili odwróciłam się, położyłam na stole szklankę i przytuliłam mocno do czerwonowłosego. Ten natomiast otoczył mnie silnymi ramionami, pozwalając mi wtulić się w jego umięśnioną klatkę. Raz po raz bawił się kosmykami moich włosów. Kiedy wyszłam ze szpitala, Kastiel jasno powiedział, że przynajmniej przez najbliższy czas będzie ze mną mieszkał. Nie protestowałam. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że potrzebuję teraz jego wsparcia. Mimo, że spędzaliśmy wspólnie wiele czasu, to odniosłam wrażenie, że oddalamy się od siebie co raz bardziej. Spojrzałam smutnym wzrokiem na chłopaka, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że kiedyś być może to wszystko się skończy.
-Kastiel...czy ja jestem dla ciebie ciężarem?-spytałam bezradnie, czując, jak łzy napływają mi do oczu.
-Oczywiście, że nie. Skąd ci to w ogóle wpadło do głowy?-odparł chłopak uderzając mnie lekko brodą w moją głowę.
-No bo... od kiedy to się stało... no wiesz o co mi chodzi...to traktujesz mnie zupełnie inaczej...
-Bo przeszłaś sporo przykrych wydarzeń w bardzo krótkim czasie...
-Nie, to nie to. Po prostu... Traktujesz mnie tak, jak gdybyś był mi to dłużny, jak gdybyś nie robił tego z miłości, tylko obowiązku-powiedziałam jednym tchem odpierając czerwonowłosego, a następnie siadłam na blacie wcierając płynące łzy.
-A nie jestem ci dłużny? To przeze mnie ci się to stało! Gdyby nie ja, to nie poszłabyś do tego schowka, to moja wina, że nie mogłem ci w żaden sposób pomóc, to moja wina, że tak teraz wyglądasz!