Ciężko powiedzieć, co było większe – zdziwienie barmana, kiedy to do jego przybytku na najniższym piętrze Książęcej Wieży Harren wkroczył młodziutki rycerz o długich kruczoczarnych włosach spiętych w koński ogon, ze starannie przystrzyżoną kozią bródką i drobnym wąsem, czy też wstyd i zażenowanie tegoż rycerza, kiedy to potknął się on o własne nogi, próbując przekroczyć wysoki dość próg tawerny, upadając niemalże na twarz w efekcie.
Nie upadł jednak. Zamachnął się energicznie rękoma, złapał równowagę i zesztywniał. Następnie teatralnie wyprostował się niczym struna i rozłożył ręce jakby chciał zaprezentować, iż jak było widać, z dumą uniknął obitej twarzy. W sytuacji normalnej, gdyby to zwykły biedak wykonał takie gesty, spotkałby się z gromkim śmiechem i rozbawieniem karczmy, która to rzadko miewała okazje do śmiechu w ciągu długiego, szarego dnia roboczego, błaźni bowiem od lat nie schodzili ze szczytu, aby zabawić biedotę.
Jednakże panowała cisza, a dziesiątki par ślepi, jak sępy wygłodniałe w padlinę, wpatrywały się w niego uważnie. Poruszenie, bądź raczej zacisze które zapanowało nie brało się z faktu, że to rycerz – w lśniącej zbroi wojak – odwiedził skromne progi baru Trumna pod Koroną, lecz raczej jaki był to rycerz. Siepacze, topornicy, berserkerzy czy szermierze stanowili regularną, choć niezbyt częstą, bywalnię tych stron, było to bowiem pierwsze miejsce od bram wejściowych, w którym to podróżni mogli coś zimnego zjeść i ciepłego wypić, a także na twardym łóżku odpocząć miękkim snem. Później oczywiście wybywali oni do wyższych pięter – przez ich status w dużej mierze mogli pozwolić sobie na droższą akomodację.
Ten jednak nie był jednym z nich. Nie, on należał do grupy rzadszej, bardziej prestiżowej – paladynów – którzy to mieli wyjątkowe względy u Monarchy. Paladyn ten nosił zbroję lekką, z pancerzem jedynie na lewym ramieniu i goleniach, resztę stanowiła zbroja lekka skórzana, z herbem orła na ciemnozielonym tle piersi. Po małych skrzydełkach na kostkach i koło nadgarstków oraz zapewne plecach, czego barman widzieć nie mógł, gdyż przybysz ustawiony był do niego frontem, orzec można było, iż ten uzbrojony w szablę i pistolet jednostrzałowy paladyn był nikim innym, jak Jeźdźcem Wiatru. A tacy, ponieważ mogli podobno latać, mawiano że od razu lądowali na ziemiach pałacowych samego szczytu i to dlatego u podstawy wieży ich nie widywano.
Lecz oto był. Młody, lekko nadal zmieszany młodzieniec, który nie ściągnąwszy z siebie uwagi, rozluźnił się, spuścił ręce i jakby zmalał, niczym pies pozostawiony na deszczu, który zmókł.
Odchrząknął i żwawo podszedł do lady.
- Pochwalony... – zaczął niepewnie, siadając na wolnym taborecie obok mężczyzny zajętego piciem lekko pożółkłego już mleka.
- Witam, szanownego pana – Rozbawiony nieco karczmarz przecierał najlepszy swój kufel – nowy, jeszcze nie używany za spluwaczkę. - Co będzie dla miłościwego?
Młody zarumienił się płomiennie.
- Ach nie trzeba takiej grzeczności – stwierdził, uśmiechając się lekko. - Piwa, dobry człowieku. Zimnego jeśli można.
Chichot poniósł się za jego plecami, lecz puścił to mimochodem, skupiony na wyrazie twarzy karczmarza, który wyszczerzył się, jak lis widzący samotną kurę.
- Zimne? - zapytał, z trudem hamując kpinę i śmiech. - Oj drogi panie... Nie tani to będzie trunek.
- Nie?
- Oj nie, nie – mężczyzna, siwym wąsem pokręcił, prezentując zarazem wyraz swój twarzy ulubiony dla wszystkich przybyszy jak młodzik przed nim – zamyślenie, skupienie na liczeniu. - Czternaście...
CZYTASZ
Nigdywieża
FantasyNigdywieża przyciąga do siebie wszystkich, jest to bowiem Pałac. Ten Pałac. Podobno ten, kto tam dotrze, będzie mógł spełnić swoje życzenie. A w świecie, który umiera od środka, każde ziarno nadziei motywuje do zrobienia niemożliwego i zabicia boga.