ROZDZIAŁ III

15 4 0
                                    


Zachłysnęłam się powietrzem. Oczy niemal wyskoczyły mi z orbit. Ręka odruchowo powędrowała ku skaleczonemu miejscu i starała się wymacać ranę. Zerwałam się do pozycji siedzącej i dysząc zaczęłam się obmacywać w poszukiwaniu obrażeń. Nic. Nic! Żadnej krwi! Rozchyliłam utytłaną błotem kurtkę, ale nawet w koszulce nie było dziury, a na ciele najmniejszego zadrapania. Ze zdenerwowania zrobiło mi się niedobrze. Spazmatycznie oddychając, starałam się powstrzymać wymioty, połykając co chwilę ślinę.

– Zaraz się porzyga.

Ktoś tu jest! Podniosłam wzrok i rozejrzałam się dookoła. Jacyś ludzie, dużo ludzi. Okrążyli mnie, choć zachowali dystans. Gdzie ja jestem? Przyjrzałam się jednemu z nich, coś w jego wyglądzie było nieludzkiego.

– O kurwa! – wydusiłam z siebie.

– Niesamowicie elokwentna – skomentował ktoś.

Wciąż ledwie zipiąc, podążyłam wzrokiem za dźwiękiem i moim oczom ukazał się zaskakujący widok. Kobieta, wygodnie siedząca na czymś co najłatwiej byłoby chyba nazwać tronem. Bo jak nazwać konar potężnego drzewa, które ze swych gałęzi tworzy majestatyczne siedzisko. Uśmiechnęła się kpiąco. Mimo dojrzałego wieku była niesamowicie piękna. Na mocno zarysowanych kościach policzkowych opinała się aksamitna skóra. Pełne usta odznaczały się ciemną czerwienią, a z oczu wyzierała pewność siebie. Odziana była w długą czarną suknię z drogiego delikatnego materiału. Prosto i klasycznie, ale elegancko. Dłonią wspierała głowę. W jej wyglądzie zwracały uwagę długie spiczaste uszy.

Ponownie się rozejrzałam, w poszukiwaniu czegoś, co pozwoliłoby mi określić, gdzie się znajduję. Choć w półmroku rozświetlanym jedynie wysokimi pochodniami postawionymi w pobliżu tronu niewiele było widać. Będąc otoczoną ze wszech stron tymi istotami i siedząc wciąż na ziemi, niewiele mogłam zobaczyć. Jednak nogi odmawiały mi posłuszeństwa i jedyne, co udało mi się osiągnąć, to pozycja – na czworaka. Kim oni są? Patrząc wysoko ponad ich głowy, dostrzegałam jedynie korony drzew, potężnych, dostojnych i zupełnie mi nieznanych.

– Wypełniłeś swoją misję – rzekła do kogoś kobieta z tronu, odwracając przy tym moją uwagę od reszty otoczenia.

Spojrzałam w kierunku osoby, do której mówiła, i wydałam z siebie nieartykułowany dźwięk. Ni to jęk, ni krzyk. On! To on! Facet z ulicy! Z opuszczoną głową klęczał przed nią na jednym kolanie. Niczym poparzona zaczęłam się odpychać nogami i rękami od podłoża, byleby znaleźć się jak najdalej od niego. Nabieranie powietrza do płuc znów wydało mi się niesamowicie trudną sztuką. Zupełnie nie zwracałam uwagi na wyschnięte gałęzie, które wbijały mi się w dłonie i zaczepiały o ubrania. Muszę uciekać! W tym momencie podczas wycofywania się uderzyłam o coś plecami. Uniosłam wzrok i ujrzałam mężczyznę w bardzo podobnym stroju do tego, który nosił mój oprawca. Jego twarz była pełna dezaprobaty. Schylił się i ścisnął moje ramiona w taki sposób, by uniemożliwić mi powstanie i ucieczkę bądź jakikolwiek inny niepożądany ruch.W tym samym czasie kobieta z tronu w ciszy patrzyła na mnie z irytacją. A kiedy zostałam już unieruchomiona, znów zwróciła się do mojego oprawcy, który nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem. Tkwił nieruchomo w poddańczej pozie.

– Zaprzysiężenie jutro o zmierzchu. Odejdź – powiedziała władczo.

Mężczyzna pogłębił swój ukłon i nie odrywając wzroku od poszycia się wycofał.

– Eldricu, zabierz ją gdzieś, gdzie będzie mogła przeczekać do jutra.

Co? Co będzie jutro? Ręce, które jeszcze przed chwilą uniemożliwiały mi ruch, teraz chwyciły mnie pod pachy, uniosły i ustawiły w pozycji pionowej.

Hegemon ApopiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz