Adam Mickiewicz był paskudny. Wyglądał jak wrak człowieka i bardzo dobrze! Na to właśnie zasługiwał, o! I tak pewnie był wampirem energetycznym, który żywił się ludzkim cierpieniem, razem z panną Deybelówną zresztą. Razem z pewnością szlajali się po nocach i kiedy ona piła krew jakiegoś biedactwa, to on spijał słodkie łzy lecące wraz z duszą. Tak, dokładnie tak!
Adam Mickiewicz był okropny. Gdyby tylko Juliusz mógł cofnąć się w czasie i wytłumaczyć samemu sobie, żeby broń Boże nie dopuścił to tego, że ich pojedynek się nie odbędzie..! Jego życie z pewnością byłoby łatwiejsze i spokojniejsze. Ale nie. Oczywiście. Pokojowe rozwiązania to ideały, które nigdy nie działają!
Adam Mickiewicz był nieznośny. Jego głośny, niski głos doprowadzał Juliusza do szału, a co dopiero jego śmiech, który czasami miał nieprzyjemność usłyszeć. Jego zimny, przeszywający wzrok sprawiał, że w Słowackim coś się gotowało, bo jak on śmiał na niego patrzeć! Och, nie mówiąc już o detalach, takich jak to, że często zmarszczone brwi przypominały ciemne gąsienice, a wąskie usta były zupełnie jak u obrzydliwej ropuchy! Ha, ha!
Adam Mickiewicz był niemożliwy. Zwłaszcza kiedy mówił, mówił i mówił, tak, że nie można było go zatrzymać. Nawet, gdy byli sami ten mówił głośno i nie pozwalał sobie przerwać, jak gdyby przemawiał do ludu, jakby Juliusz chciał mu ze złą intencją przerwać, specjalnie doprowadzić do tego, żeby się zgubił we własnych myślach. A czy to Słowackiego wina, że z niego taki dureń, co to bez zapisania sobie myśli zawsze się w nich pogubi?
Adam Mickiewicz był samolubny. Gdy tylko chciał, to nagle, o, i milknął na wieki i patrzył tymi niebieskimi niczym niebo, zimnymi niczym lód oczyma w dal, dal, dal, jakby pozował do portretu, jakby chciał, aby ten moment w pomniku na wieki został zaklęty. I nie raczył już powiedzieć, co go trapi, nie ważne ile razy Juliusz pytał, prosił, krzyczał, płakał. I tak w kółko!
Adam Mickiewicz był frustrujący. Był wstrętny. Był obrzydliwy. Odpychający, ohydny, najgorszy, Adam Mickiewicz był po prostu najgorszy! I basta!
Ale…
Ale Adam Mickiewicz był piękny. Gdy zaczynał znów patrzeć w dal, przypominał marmurowy posąg, a Juliusz mógłby patrzeć i studiować kunszt wielkiego mistrza, spod którego dłuta to dzieło sztuki wyszło. Przypominał najmisterniejszy obraz, w którym każdy kolor, każde pociągnięcie pędzlem było celowe i dobrane tak, aby zachwycić już permanentnie odbiorcę dzieła. Ale nie był tymi rzeczami, był prawdziwy, ciepły. Mógł go dotknąć, naprawdę.
Ale Adam Mickiewicz był wspaniały. Gdy mówił, każde jego słowo, nawet te prozaiczne, te przyziemne, wydawały się być najsłodszą poezją płynącą w powietrzu niczym najpiękniejsza muzyka z kitary Erato. Gdyby Juliusz mógł, to słuchałby tego ciągle, tej melodyjności najprostszych zdań, tego tańca języka i warg, które czasami, ale tylko czasami, występowały tylko dla niego.
Ale Adam Mickiewicz był uzależniający. Wystarczyło jedno spojrzenie, jedno słówko, a kolana same się uginały, usta same wyginały się w uśmiechu, serce zaczynało bić mocniej. Jego obecność otumaniała, owiewała tak dziwną aurą, że pomoc pewnie u diabła uzyskał, aby taki czar móc rozpylać. Człowiek, który raz spróbował już nigdy nie uwolni się od szponów tej narkotycznej osoby. Nigdy. Juliusz mógł sam poświadczyć.
Ale Adam Mickiewicz był łagodny. Na jego twarz wstępował ten nieznaczny, smutny uśmiech gdy tylko widział dziecko, gdy spostrzegł biegnące gdzieś zwierzę, gdy czuł na własnej dłoni cudzą. Spoglądał wtedy na Juliusza zawsze tak, jakby patrzył w górę i uśmiechał się. I niebieskość oczu jeszcze nigdy nie wydawała się tak obezwładniająca.
Ale Adam Mickiewicz był cudny. Kochał mówić, ale kochał również słuchać. I to jak słuchać..! Dokładnie wiedział, kiedy się oburzyć, kiedy pochwalić, kiedy skinąć jedynie głową, że rozumie. I zawsze, zawsze wtedy we własne dłonie brał dłonie Juliusza, i zawsze kciukami robił małe kółeczka, jakby chciał uspokoić, udowodnić, że on tu jest. I był. I trwał.
Adam Mickiewicz był idealny. Był genialny. Był błyskotliwy. Był niepowtarzalny. Był nadzwyczajny. Był idealny, Adam Mickiewicz był idealny.
I chyba tylko dlatego Juliusz Słowacki nie miał nic przeciwko tym wszystkim wadom. I chyba dlatego nie miał też nic przeciwko temu, że w życiu Adama nie jest ani jedyny, ani najważniejszy. Nie chciał być najważniejszy, nie chciał być nawet ważny. Wszystko to zbyt mocno komplikowało całą sytuację. Dlatego chciał wyjechać, zostawić może list. Albo i nie. Nie wiedział, co ma dalej z tym wszystkim zrobić.
Wiedział jedno.
Juliusz Słowacki był głupi.
[A/N] nowe one shoty nowy ja

CZYTASZ
piach. beton. trochę róż.
Fiksi Penggemar[zbiór one shotów o romantyzmie polskim pisanych w tempie różnym] Niosłem słodszy dzień dobry, lecz twe senne wdzięki Odebrały mi śmiałość; niech się wprzódy dowiem: Z łaskawym wstanesz sercem? z orzeźwionym zdrowiem? Dzień dobry, nie pozwalasz ucałowa...