1

1.5K 142 57
                                    


Nic nie zapowiadało, żeby święta w tym roku miały być wyjątkowe. Nie zanosiło się na nic zaskakującego. Może to i lepiej, pomyślała Rose. Wszędzie czuć było magiczną świąteczną atmosferę, ulice migotały tysiącami światełek, którymi ozdobiono drzewa i wystawy sklepowe. Rose to uwielbiała – Boże Narodzenie było jej ulubionym czasem w roku; można by rzec, że święta były jej żywiołem. Tej zimy prognozowano mroźne i śnieżne Boże Narodzenie, jednak ona nie miała zamiar na to narzekać, o nie. Wspaniale było czuć szczypanie mrozu na policzkach, od którego robiły się rumiane niczym dojrzałe jabłka, i obserwować obłoczki pary, gdy wydychała powietrze z płuc. Dzisiaj też był taki mroźny dzień. Właśnie zaczynał lekko prószyć śnieg, a stacje radiowe nadawały świąteczne piosenki, które nuciła pod nosem.

Rose stała właśnie w kolejce do kasy w supermarkecie, kiedy dotarło do niej, że już za kilka dni Wigilia. Jak ten czas szybko leci. Zanim się obejrzy, nadejdą święta, które jak co roku spędzi razem z dziadkiem, jej jedyną rodziną.

– Dwieście dwadzieścia siedem dolarów – oświadczyła kasjerka, która właśnie skończyła skanować zakupy Rose.

– A tak, już płacę. – Rose sięgnęła do torebki po portfel i z niemiłym zaskoczeniem stwierdziła, że go tam nie ma. Zaczęła przekopywać zawartość torebki, jednak bez skutku. – Chyba zapomniałam zabrać portmonetki z domu. Najmocniej przepraszam. – Było jej się głupio, zwłaszcza że zrobiła duże zakupy, a za nią czekało kilka coraz bardziej niecierpliwiących się osób.

– Ja zapłacę za tę panią – usłyszała nagle za sobą znajomy głos. Obróciła się i ujrzała swojego sąsiada uśmiechniętego od ucha do ucha. Cholera, jeszcze jego tutaj brakowało. – Nie sprzeczaj się, oddasz mi później.

– Okej – mruknęła. – Dzięki. – Posłała mu krzywy uśmiech i czym prędzej wyjechała ze sklepu, pchając swój pełny wózek. Nie miała zamiaru ucinać z nim sobie pogawędek.

Najchętniej cofnęłaby czas i zabrała ze sobą portfel, żeby nie doszło do tej sytuacji i żeby nie wyszła na nieporadną sierotę, za którą on na pewno ją teraz miał. To nie tak, że nie lubiła Jasona, chociaż... No dobra, facet wyjątkowo działał jej na nerwy. Drażnił ją do granic możliwości. Albo to ona była przewrażliwiona, albo on faktycznie był wrzodem na tyłku. Chyba jednak to drugie.

Szybko zapakowała zakupy do bagażnika, poszła odstawić wózek i wróciła pędem do samochodu. Miała zamiar zmyć się stamtąd jak najszybciej. Wskoczyła za kierownicę i odpaliła silnik. Była tak zaaferowana swoją ucieczką, że nie zauważyła, jak ktoś podchodzi do jej auta. Podskoczyła wystraszona, gdy przybysz zapukał w boczną szybę. Odwróciła głowę i rozpoznawszy intruza, miała ochotę palnąć go w łeb, jednak zamiast tego uśmiechnęła się sztucznie i opuściła o kilka centymetrów szybę.

– Uciekasz? – zapytał rozbawiony Jason.

– Że niby przed tobą? – prychnęła. – Chciałbyś.

– Oj, ja wiele rzeczy bym chciał, tylko pytanie, czy ty byś chciała mi je dać.

– Mogłabym ci dać... – Udała, że się zastanawiała.

– Słucham, mów.

– W zęby, koleś. Może być czy jednak poprosisz Mikołaja o jakiś inny prezent na Boże Narodzenie?

– Ale z ciebie jędza.

– Święty się odezwał. Odejdź, bo przejadę ci po stopach – ostrzegła go.

– Nie zrobisz tego – mruknął.

– Chcesz się przekonać? – zapytała. Wrzuciła wsteczny i zaczęła powoli cofać.

– Wariatka! – krzyknął. – I tak się dzisiaj widzimy!

Rose z całej siły zacisnęła dłonie na kierownicy. Zupełnie zapomniała, że to dzisiejszego wieczoru wypadało jedno z ich uroczych sąsiedzkich spotkań. A kto był jej sąsiadem? Właśnie on, Jason O'Conell. Facet, którego z miłą chęcią by potrąciła i odjechała z miejsca zdarzenia, nie sprawdziwszy, czy przeżył, czy nie. Takie panowały między nimi stosunki i to wszystko była jego wina. Tylko i wyłącznie – bo nie potrafił trzymać gęby na kłódkę.

Pech chciał, że mieszkali obok siebie, dzielił ich tylko płot. Ona z dziadkiem, Jason z babcią. Niestety staruszkowie wymyślili sobie kiedyś, że raz w miesiącu będą się umawiać na wspólne kolacyjki, które mieli przygotowywać właśnie Jason i ona. Akurat dzisiejszego wieczoru wypadała kolacja w domu Jasona, którą Rose miała wspólnie z nim przyrządzić, a ich dziadkowie byli umówieni na partyjkę pokera. To dlatego lista zakupów, którą sporządził dziadek, była taka długa.

– Cholera jasna – mruknęła pod nosem.

Jakże chciałaby się z tego wykręcić! Wiedziała jednak, że nie ma szans, bo dziadek miał nosa i od razu wiedziałby, że Rose się miga.

Kilka minut później zaparkowała przed ich dużym domem, wyciągnęła z samochodu zakupy zapakowane w wielkie papierowe torby i ruszyła do środka. Już wchodziła na schody werandy, gdy nagle ktoś głośno zatrąbił. Przestraszona upuściła jedną z toreb. Zaklęła rozwścieczona. Powinna się już uodpornić na te głupie żarty, ale za każdym cholernym razem udawało mu się ją wystraszyć. Jak ona go nie cierpiała! Wściekła obróciła się w prawą stronę i zobaczyła Jasona, który z zadowoloną miną wysiadał właśnie z samochodu.

– Coś się stało? – zapytał niewinnie.

– Już ty dobrze wiesz co.

– Aż ci para uszami idzie – zaśmiał się, czym jeszcze bardziej wkurzył Rose.

– Idź do diabła!

– Bardzo chętnie się u niego z tobą spotkam.

Tego było już dla Rose za wiele. Złapała pierwszą z brzegu rzecz, która wypadła z upuszczonej torby, i rzuciła nią w tego bęcwała.

– Porąbało cię?! – krzyknął Jason, kiedy kubek jogurtu wylądował na dachu jego ukochanego samochodu i roztrzaskał się, brudząc karoserię na biało.

– Nie, ale ty lepiej uważaj na to, co jesz – odpowiedziała i zaczęła zbierać porozrzucane zakupy.

– Chcesz mnie otruć? – zapytał, wpatrując się w nią z niepewnym uśmiechem.

– Czasami mam taką ochotę – mruknęła pod nosem.


***************************************************

Tak chyba zaczynam nową powieść, która finalnie ukaże się w wersji papierowej. 

Ale mam zamiar ją tutaj ukończyć. 


Święta po sąsiedzkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz