5

364 60 0
                                    


Wyszła pospiesznie z domu pani O'Connell i stanęła na werandzie. Kiedy poczuła na twarzy mroźne zimowe powietrze, dotarło do niej w końcu, co tych dwoje wymyśliło. Czyż jeszcze rano nie zapowiadało się, że tegoroczne święta będą takie, jak zwykle? Okazało się, że lepiej uważać, czego sobie człowiek życzy, bo te życzenia mogą się spełnić. Potrząsnęła głową na ten jakże niedorzeczny pomysł. Święta z Jasonem? No chyba nie i po jej trupie. Nie zgadzała się. Jeden wieczór w miesiącu, a to i tak było nawet ponad jej siły, więc nie było mowy o tym, żeby spędziła z nim całe święta.

– Jeszcze tutaj jesteś? – usłyszała za plecami.

– Już mnie nie ma – mruknęła i zeszła ze schodów.

– Poczekaj.

– Czego chcesz? – Odwróciła się twarzą do Jasona.

– Nieźle nas wrobili. Wierzysz w tę bajeczkę, że w domu opieki trwa remont?

– Sama nie wiem, ale... – Nagle Rose zdała sobie z czegoś sprawę i zaczęła się głośno śmiać.

– Co cię tak bawi?

– Nie rozumiesz, co oni zrobili?

– Zaprosili watahę staruszków na święta? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

– Lepiej.

– To znaczy?

– My – wskazała jego i siebie – będziemy dla tych staruszków gotować.

– Nie ma mowy. Nic z tego, Rose. Nie dam się w to wrobić – zaperzył się blondyn, który był wkurzony pomysłem starszych państwa.

–To idź i im to powiedz. – Kiwnęła głową w kierunku domu. – Zresztą chyba jest już za późno, bo klamka zapadła.

– Kurwa! – zaklął, gdy zdał sobie sprawę, że miała rację.

– Miłego wieczoru! – krzyknęła Rose i już była u siebie na podjeździe. – Nie zapomnij odstawić mi dziadka w jednym kawałku.

– Wciąż jesteś jedzą!

– A ty wciąż baranem! – odszczekała.

– Owieczko – nazywał ją tak, bo jej włosy skręcały się w sprężynki przypominające owcze runo – jedziemy na tym samym wózku, nie zapominaj o tym.

– Zobaczymy, koleś. Zawsze ty możesz jeździć na wózku.

– Grozisz mi? – Uniósł brwi, stojąc w samym swetrze w ten jakże bardzo zimny grudniowy wieczór.

– Nie, ostrzegam.

– Wielkie dzięki – prychnął.

Patrzył za odchodzącą dziewczyną i myślał o tym, gdzie podczas upadku w kuchni znalazły się jego dłonie. Dawniej Rose za coś takiego pewnie ucięłaby mu klejnoty rodowe, ale tym razem nic takiego się nie wydarzyło. Owszem, kazała mu zabierać łapy, ale normlanie skończyłoby się to gorzej. Przynajmniej tak przypuszczał, bo jeszcze nigdy nie znaleźli się w takiej sytuacji, jaka miała miejsce w kuchni. Słodki Jezu, przecież on macał cycki tej diablicy.

To był jakiś postęp w ich relacjach. Bardzo zaskakujący, wziąwszy fakt, że popołudniu rzuciła w niego kubkiem jogurtu. Teraz wróciwszy do tego myślami, próbował przypomnieć sobie, jak to było ją trzymać. Ale prawda była tak, że przez zaskoczenie nie do końca zarejestrował ten fakt.

– Wisisz mi kasę! – krzyknął jeszcze, gdy była już przy drzwiach, żeby trochę się z nią podrażnić. Chciała sprawdzić jej dalszą reakcję na niego. Czyżby wieczna zmarzlina się roztapiała?

– Teraz mam ci ją oddać?

– Byłoby miło.

– Przypomnij mi, żebym nigdy nic od ciebie nie pożyczała. Jesteś gorszy niż urząd skarbowy – fuknęła, a on miał ubaw. Nie potrzebował tej kasy teraz, ale chciał z nią jeszcze spędzić odrobinę więcej czasu, bo było zaskakujące.

– Cóż, ciesz się, że nie jestem bankiem i nie pożyczam na procent – odparował.

– Jezu – mruknęła. – Zaraz ci oddam.

Rose nie wierzyła własnym uszom. Czy naprawdę nie on nie mógł poczekać z tym do jutra? Ale nie, uparł się, że teraz musiał odzyskać kasę. Weszła do domu, zlokalizowała swój portfel i po dwóch minutach wyszła przed dom z gotówką w dłoni. Zmierzyła Jasona spojrzeniem, które, gdyby tylko było to możliwe, zamieniłoby go w popiół. Właśnie w takich chwilach żałowała, że w oczach nie miała laserów. Podeszła do niego i przystanęła na wyciagnięcie ręki. Wydała usta niczym rybka.

– Masz – wcisnęła mu pieniądze w dłoń – nawet więcej, to twój procent. Wiem, że nie ma nic za darmo.

– Żartowałem – powiedziała, gdyż nie spodziewał się, że ona naprawdę tak to odbierze.

– A ja nie – odpowiedziała poważnie. Odwróciła się na pięcie i czmychnęła szybko do domu.

Nie chciała już z nim dłużej rozmawiać. Miała dość atrakcji na dziś. Z niechęcią myślała o tym, że atrakcje te będą miały ciąg dalszy. Co też ten dziadek wymyślił! Sama idea może nie była taka zła, ale Jason i ona w jednej kuchni przez cały dzień ‒ to był przepis na katastrofę. Rose zrezygnowana poszła do swojego pokoju, położyła się na łóżku i zanim się zorientowała, smacznie spała.

Święta po sąsiedzkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz