Prolog

258 10 0
                                    

  Gdy słońce zmierza ku zachodowi, na ulice miasta wypełzają najgorsze koszmary obywateli. Potwory odziane w ludzką skórę, które za dnia wydają się całkowicie niepozorne. Od co, zwykli ludzie pracujący ramie w ramie z bezbronnymi mieszkańcami, po zmroku sieją postrach i panikę. Nawet tego spokojnego, wieczora mieli zamiar spędzić innym sen z powiek, a ich prawdziwe motywy zostały ujawnione dopiero w momencie, gdy Los Santos zostało strawione przez ogień.

Płomienie pochłaniały kolejne budynki, zostawiając za sobą smugi dymu i zgliszcza, powietrze pachniało spalenizną. Lokalna straż pożarna nie była w stanie sama poradzić sobie z żywiołem, tego dnia było bardzo wietrznie, z pomocą dołączyli do niej ochotnicy z innych służb. Za to na południu miasta gdzie było względnie bezpiecznie, organizowano pomoc humanitarną dla potrzebujących. Wielu porzuciło swoje domu, uciekając w popłochu, zostawiając cały swój życiowy dobytek. Lekarze zajmowali się w tym czasie rannymi w punkcie polowym, gdzie rozstawili wszystkie rzeczy, które udało im się zabrać ze szpitala przed ewakuacją.

Zupełnie inaczej sytuacja miała się z policją, która była zmuszona przegrupować się, by opanować panikę, bo pożaru nie wznieciła zwykła iskra, tylko bomba. To był zaplanowany atak na jedną z lokalnych restauracji, który najwyraźniej wymkną się napastnika spod kontroli, ale wykonanie nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Ataku dokonali profesjonaliści, bo nikt kto przebywał w zaatakowanym budynku, nie przeżył. To była bardzo szybka akcja. Grupa zamaskowanych ludzi wbiegła do lokalu z bronią w ręku, rozstrzelała pracowników oraz klientów, rozstawiła ładunki w najbardziej strategicznych punktach tak, aby konstrukcja budynku doszczętnie runęła wraz z eksplozją i według zeznań światków odjechali z miejsca zdarzenia w stronę południową. Sytuacja trwała niecałe dziesięć minut a policja nie zdołała w porę dotrzeć na miejsce.

– Snitch, to nie twoja wina. – pełen współczucia głos rozległ się w pomieszczeniu.

  Najważniejsi członkowie PD stali w sali wojny starając się zapoznać ze sprawą. Obrady trwały już od jakiegoś czasu i na razie nie widać było większych efektów. Ostateczne słowo należało do Alexa Andrusa, ale wcześniej chciał porozmawiać z podwładnymi, aby poznać ich opinie. W sprawie wybuchu było więcej niewiadomych niż faktów.

- Gdybym dotarł na miejsce wcześniej, może byłbym coś w stanie zrobić, negocjować życie tych ludzi – Snitch stał zgarbiony, opierając ręce o blat stołu. Pełen poczucia winy głos, przepełniony samokrytyką wywołał na twarzach jego kolegów z pracy współczucie. – Cztery minuty, brakowało jebanych czterech minut, żebym dotarł na miejsce, kurwa! – krzykną. – Byłem najbliżej. – powiedział spokojniej, starając się wyrównać oddech.

– Nie ma teraz sensu obwiniać się o cokolwiek, to nie ty zabiłeś tych ludzi i nie jesteś za nic odpowiedzialny, zrobiłeś wszystko, co byłeś w stanie, by ich ratować. – Blond włosy szef policji z całych sił podtrzymywał morale jednostki w tej ciężkiej sytuacji, wiedział bowiem, że aby złapać sprawców, potrzebują w pełni sprawnych, doskonale wyszkolonych i opanowanych ludzi, którzy znają się na swojej pracy, nie dając ponieść się emocją. – Jest teraz rzeczą kluczową, aby odnaleźć porwanego kierownika restauracji. Z naszego śledztwa wynika, że był w tamtej chwili w pracy, a jego ciała nie znaleziono na miejscu zbrodni, musieli go uprowadzić, jeśli go odszukamy, znajdziemy również napastników, to nasz priorytet.

– Szefie, jeśli mogę się wtrącić to mam chyba pewien trop.

– Słucham Cię uważnie Gregory.

Nikt w tamtym momencie nie spodziewał się, że jest to tylko wierzchołek góry lodowej a sprawa, w którą się zagłębiają, jest o wiele bardziej złożona, niż powszechnie myślano.

W tym samym czasie w zupełnie innym miejscu działa się prawdziwa rzeź. Dźwięki piły mechanicznej i przeraźliwie wrzaski dochodzące z wnętrza jednego z pomieszczeń w Kurczakowni na Paleto zagłuszane były przez pracujące maszyny, więc nikt z przejeżdżających drogą ludzi nie był w stanie, usłyszeć co działo się w środku. Krew lała się z rozciętej tętnicy, spływając na podłogę. Rubinowe krople rozpryskiwały się na ścianach, a nawet suficie, trafiały na każdą powierzchnię, do której były w stanie dolecieć. Z uda bladego jak trup mężczyzny o obliczu wykręconym bólem wystawała stercząca kość. Kończyna była do połowy przecięta i wyglądała, jakby ktoś starał się ją wygiąć w drugą stronę, a kolano zostało doszczętnie zmiażdżone.

Cztery zamaskowane postacie stały wokół, jakby ta scena nie była dla nich niczym specjalnym, dzień jak każdy inny, zwykłe spotkanie towarzyskie. Jedynie piąty wykazywał jakiekolwiek oznaki, że dzieje się coś, co normalni ludzie, uznaliby za pogwałcenie jakichkolwiek wartości moralnych. Noga latała mu niespokojnie, jakby się niecierpliwił, złote oczy ukryte za cienkimi oprawkami przeciwsłonecznych okularów marszczyły się w kącikach w wyrazie niezadowolenia, jakby był zawiedziony postawą umierającego człowieka.

Piła rozbrzmiała po raz kolejny a pożerany przez gorączkę człowiek, zaczął błagać zdartym głosem, aby przestali.

– Wiesz, że nie przeżyjesz następnej godziny, prawda? – przerwał jego jęki, zadziwiająco spokojnie facet o złotych oczach. – Możemy ukrócić twoje męki, tylko odpowiedz nam na pytanie. Gdzie jest ciało Kui Chaka?

☆☆☆

Notka od Autorki

Na rzecz tego opowiadania, niektóre wydarzenia, które miały miejsce zostały pominięte, a inne historie trochę przeinaczone, ale mam nadzieję, że podczas czytania będziecie się dobrze bawić.

Kiedyś mnie złapiesz / MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz