Rozdział 8 - "Przyjaźń?"

4 1 1
                                    

Po powrocie Mpika od razu zabrała się za przygotowywanie produktów do pielęgnacji. Lotte z ciekawością przyglądała się, jak miesza owoce i napar z kwiatu, odstawia na bok, a potem zajmuje się przygotowaniem maseczki. Gdy wszystko było gotowe, przerzuciła wszystko do miseczki i przygotowała wygodne miejsce dla swojej pani.

— Ty pierwsza — Odezwała się nagle Lotte, mierząc Mpikę przenikliwym wzrokiem. Widząc jej zaskoczenie, uśmiechnęła się jadowite. Chodząc z nią i tym śpiesznym podróżniczkiem po dżungli, nasunęła jej się przerażająca myśl. Może rzeczy, które zbierają, wcale nie mają jej pomóc, a wręcz zaszkodzić? Albo, chociaż upokorzyć na jakiś sposób. — No, na co czekasz. Czyżbyś b a ł a się tych niesamowitych właściwości naszych zdobyczy?

Mpika pokręciła pospiesznie głową i chwyciła utworzone kosmetyki. Lotte podsunęła jej lusterko. Obserwowała uważnie, jak ta nakłada na swoje suche włosy odżywkę, potem je starannie upina i nakłada mieszankę glinki na twarz. Wyglądała szczególnie zabawnie, jakby przewróciła się i wpadła do bagna.

— Masełko Shea gotowe będzie po wysuszeniu ziaren, pani — Wyjaśniła, chwytając worek. Charlotte przytaknęła głową.

Gdy po skończonym zabiegu okazało się, że Mpice nic się nie stało, a jej włosy nabrały wręcz blasku, elastyczności i przestały się tak plątać, panienka zgodziła się na zabiegi. Po skończonej pielęgnacji tak była zachwycona, że nie mogła oderwać długo wzroku od lustra. Z zadowoleniem czesała lśniące teraz swoje włosy, a nawet pozwoliła Mpice uczesać sobie fryzurę. Pozwoliła dotknąć murzynce swoich cennych włosów! Dopiero jak potem zasypiała w swoich puchach, zauważyła, jak dziwne to było. Kilka tygodni temu, zaraz po przybyciu nigdy by nawet o tym nie pomyślała. Miała wrażenie, że zaczyna ją lubić.

„Boże, zaczynam widzieć w niej człowieka" — Ta myśl zahuczała wręcz w jej głowie. W jej głowie pojawił się taki motłok myśli, że nie było już szans, że zaśnie. Wstała, włożyła stopy w papciochy, otuliła się ulubionym jedwabnym szlafrokiem i zeszła na dół, do kuchni, aby nalać sobie trochę soku bananowego. Znowu kolejna rzecz, którą pokazała jej Mpika. To, co wcześniej smakowało tak rozkosznie, teraz nie miało smaku.

— Cholerna Afryka.

Gdy wróciła do pokoju, zapaliła lampę naftową i usiadła do biurka. Powolnym ruchem wyciągnęła kartkę z szuflady. Długo się w niego wpatrywała jakby niepewna. W końcu wyciągnęła pióro i zaczęła spisywać potworności. Słowa się jednak nie kleiły, brzmiało to wszystko jakoś bardzo, bardzo źle. Z każdym kolejnym słowem irytacja Lotte rosła; aż apogeum osiągnęła, gdy nagle pióro zaprotestowało i wylało na kartkę plany atramentu.

*

Następne dni Charlotte była niejako zmuszona do towarzyszenia Julianowi w jego sprawach w kolonii. Wielokrotnie odwiedzała mniej zamożnych białych mieszkańców Konga, którzy albo pracowali jako zarządcy, architekci, budowlańcy albo myśliwi. Szczególnie zapadło Lotte w pamięci jak przyszła z Julianem do domu jednego z myśliwych aby sprawdzić jak idą postępy w pozyskiwaniu kości słoniowej, na którą mimo że moda przemijała, to wciąż zdażały się pojedyńcze jednostki, które były chętne na zakup. Było tam kilkadziesiąt słoniowych ciosów, które były traktowane z niemal tak wielką czcią jak złoto, co idealnie pokazywało różnicę między traktowaniem lokalnej ludności a owocami tej ziemi, po które przybyli tutaj Europejczycy.
Między innymi te różnice były powodem kolejnych niesnasek i kłótni między Lotte a Julianem. Dziewczyna nie mogła zdzierżyć jak to jest możliwe, że ludzie, którzy w Belgii mogliby ledwie wiązać koniec z końcem, po przyjeździe tutaj są traktowani jak panowie na własnych włościach, za cenę wolności murzynów i bezmyślnego czerpania garściami skarbów czarnego lądu.
Niemal w tym samym czasie kiedy postawa Juliana coraz bardziej działały Lotte na nerwy, słowa i troska Mpiki dawały jej ulgę w tym pełnym brutalności i niesprawiedliwości miejscu. Każda chwila jaką razem spędzały, dawały blondynce szersze spojrzenie na sytuację czarnych, ich człowieczeństwie oraz roli jaką odgrywali w wykreowanym przez kolonistów świecie. Można bezsprzecznie powiedzieć, że Mpika była najbliższą osobą dla panienki i najprawdopodobniej dlatego tak bardzo stawała się świadoma tego co się dzieje dookoła. Prawdopodobnie gdyby została jej przydzielona biała pokojówka, tak jak chciała na początku, tylko bardziej by zradykalizowało jej poglądy i zbliżyła myśleniem do Juliana, swojego wuja i gubernatora, którymi coraz bardziej się brzydziła.

Kąpiel, która jak zwykle wieczorem przygotowała jej Mpika, nie była już tak przyjemna. Wpatrywała się tępo w swoje odbicie w lustrze wody. Po jej powierzchni pływały kwiaty i oka tłuszczu, olejku, o które postarał się dla niej nie kto inny niż Mpika. Mimo jakich okropności spotkały jej niewolnicę od strony jej rasy, ta wciąż była życzliwa, delikatna i... dobra. Ona sama czuła się okrutnie, gdy leżała w wodzie po brodę. Tej samej wody brakowało tyłu ludziom z wioski... co prawda blisko była rzeka, ale wodę należało uprzednio przygotować. A na to mieszkańcy wioski czasu nie mieli, bo albo harowali wysoko na drzewach, zbierając kauczuk, albo leżeli wyczerpani w swoich żałosnych chatkach. Jakże podłe były ich istnienia.

Jej odbicie się zniekształciło, gdy Mpika dolała do wanny wody z czajnika. Charlotte uniosła głowę, napotykając jej uśmiechnięta, pogodną buzię. Wciąż wychudzoną, wciąż brzydką, ale z jakiegoś powodu panienka do niej nie czuła już tak gorącej odrazy. Widząc wyraz twarzy swojej pani, niewolnica się zmartwiła.

— Czy coś się stało, pani? Woda jest za zimna?

— Jest idealna, Mpika — Odpowiedziała. Chwyciła się drewnianych brzegów i podniosła. Wyszła i wskazała ręką, aby niewolnica odłożyła czajnik na półeczkę. — Chce, żebyś ty się dzisiaj wykąpała. No już już, rozbieraj się. Nie patrz tak na mnie, nie, nie jestem zła. O tak... dobrze. I jak, przyjemnie, prawda?

Czarna ułożyła się w wodzie, wciąż jednak z pewnym lękiem na twarzy. Charlotte wytarła się i otuliła szlafrokiem, po czym usiadła na taboreciku obok niej.

— Możesz używać wszystkich kosmetyków. W końcu dzięki nim tak bardzo poprawiła się kondycja mojego ciała... i to tylko twoja zasługa.

Mpika się jeszcze bardziej speszyła.

— To mój obowiązek, pani służyć... nie mam prawa się za to niczego domagać.

— Lotte. Jak jesteśmy tylko w dwójkę w pomieszczeniu, mów mi po imieniu.

Panienka z KongoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz