Prolog: Początek końca

15 2 7
                                    

Kiedy wprowadzili go do sali tronowej, nawet się nie wyrywał. Patrzył tylko na niego tymi wściekłymi, zielonymi oczami, które błyszczały w półmroku, niby dwa świetliki nad jeziorem w górach.

Rzeczywiście był ładniutki.

To była jedyna myśl, która pojawiła się w głowie Władcy Ciemności, gdy siedział rozparty na tronie z czaszek. Zasadniczo czuł się już tym tak zmęczony, że miał ochotę usnąć na karmazynowych poduszkach w swoim pokoju, układając głowę na zagłówku w kształcie jednorożca. Szkoda tylko, że pewnie jeszcze długo nie będzie miał okazji tego zrobić. Jeśli w ogóle.

-  Zobaczysz, twoje królestwo upadnie, a ty będziesz wył na ziemi u moich stóp! - Bohater miał jaja. To mu trzeba było przyznać. Mało kto odgrażał się, kiedy na kolanach utrzymywała go para orków.

- Jakoś wątpię. - Władca Ciemności, czy raczej król Spalonej Ziemi, jak tę krainę zwykły nazywać legendy, uśmiechnął się do niego, pokazując rząd prostych zębów o tylko jednym długim, wystającym kle. Przy tym uważnie się rozglądał, ale tego nikt nie musiał wiedzieć. Przecież nie miał prawa się bać. Nie on. 

Zasadniczo Władca Ciemności wiedział, że jego sytuacja nie jest zbyt dobra. Kątem oka widział swojego małego, kochanego braciszka, czekając tylko na jego zdradę. Na ten moment nie umiał się nawet na niego gniewać. W końcu byli tak różni, jak tylko mogli być.

Jedynie oczy, koloru buchających pod niebo płomieni wyglądały podobnie. Cała reszta - od koloru włosów, u niego złotych, a Władcy Ciemności czarnych, przez wzrost, aż po charakter - nie była nawet siebie bliska. Aż trudno było uwierzyć w ich pokrewieństwo.

I wtedy ją zobaczył. Dziewczynę, przez którą znalazł się w tej beznadziejnej sytuacji. Stała w rogu, przebrana za strażnika. Miała włosy tak rude, że gdyby jej nie zauważył, musiałby być naprawdę ślepy. Zresztą reakcja jego braciszka, to rozświetlone spojrzenie i delikatny rumieniec, powiedziały mu więcej, niż jakiekolwiek tortury.

Cóż. Nie mógł jej zabić. To znaczy, oczywiście byłby w stanie to zrobić, ale w ten sposób zraziłby do siebie jedynego nadal żyjącego członka swojej rodziny. Zresztą... Oni i tak szybko pożałują swoich głupich decyzji.

Ale cholera, młoda rzeczywiście była śliczna. Długie nogi, pełny biust... I smocza magia, taka sama jak u nich. Tylko wodna. W sumie ich gatunek i tak prawie wyginął, więc mógł nawet przymknąć oko na tę całą rebelię. Byle ich ród nie skończył się na nim. Bo co do tego, że Władca Ciemności potomków mieć nie będzie: nie miał żadnych wątpliwości.

Kiedy zbliża się koniec, czasem można spojrzeć tylko wstecz. Albo w lustro. Żeby przyjrzeć się swojej twarzy po raz ostatni, zanim cię zetną... Oby jego  braciszek ułożył sobie z nią życie. Bo w innym wypadku jego śmierć pójdzie na marne. Ciekawe, czy będzie tego żałował...

- Dalej, Kami, zabij go. - Władca Ciemności spojrzał z uśmiechem na jedną z orczyc. Jego czerwone oczy o pionowych źrenicach zapłonęły, jak samo piekło. Wiedział, że świecą. Czuł, jak blask wyostrza jego rysy, podświetla jedyny wystający kieł i dwie blizny, wspinające się po kanciastej twarzy. 

Ich strach pachniał potem. Smakował na języku słono i gorzko. Czekał.

Niestety ruda nie zareagowała. Cóż. Musiał ją jakoś zachęcić. Leniwie podniósł się z tronu. Przesunął na bok kubek z malinowym sokiem i podszedł do bohatera krokiem tak znudzonym, że nawet jego braciszek się wzdrygnął. 

- No widzisz, bohaterze... jak to cię zwą? Światło Poranka? - Parsknął złośliwie. Oczywiście grał. Znał Amadeusza Gwieździstego z licznych opowieści, ale po co miał się do tego przyznawać?  - A imię jakie masz, czy ty tylko tak sobie... 

Niech żyje Władca Ciemności!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz