Will

26 1 0
                                    

 Nie sądził, że człowiek może być zdolny do odczuwania tak silnych emocji.

Ściskał w dłoniach otwarty zeszyt. Wpatrywał się w dwa zegary, narysowane jeden obok drugiego. Oba równie krzywe i koślawe. Oba narysowane przez Willa.

Wiedział. Ten drań cały czas wiedział.

I wiedział, że Valerian weźmie zeszyt do ręki. Leżał na podłodze aż zbyt ostentacyjnie, zwrócony okładką do góry, otwarty dokładnie na tych stronach, na których kilka tygodni wcześniej Will narysował te dwa nieszczęsne zegary zupełnie różne od tych, które zaledwie parę dni temu Hannibal pokazał doktor Bloom. Od ładnych, starannych zegarów, niemal idealnie okrągłych, bez żadnej skazy. Od tych, które Hannibal narysował sam.

Podniósł wzrok na stojącego w drzwiach Lectera. Jego dłonie drżały. Całe ciało drżało, gdy łzy tworzyły na bladych kartkach mokre plamy. Pierś unosiła się szybko, nieregularnie, serce waliło jak oszalałe, nie wiedział jedynie czy bardziej z wściekłości, czy może jednak ze strachu.

- Chciałeś, żebym się dowiedział.

Denerwował go. Denerwował go tym, jak spokojnie stał, jak na niego patrzył. Był oazą spokoju, zupełnym przeciwieństwem budzącego się w Valerianie huraganu. Przez krótką chwilę nawet nie drgnął, ale w końcu wszedł do gabinetu i zamknął drzwi. Schował dłonie w przednich kieszeniach garniturowych spodni i spojrzał na niego, jakby czegoś oczekiwał. Jakby chciał usłyszeć coś jeszcze. Valerian prychnął, zerknął przelotnie na rozmazane, rozmoknięte zegary, śmiejąc się krótko i skrzyżował spojrzenia z doktorem.

- Chciałeś sprawdzić, co zrobię. Tak jak chciałeś sprawdzić, co zrobi Will.

Nie odpowiedział, a to tylko utwierdziło Valeriana w przekonaniu, że miał rację. Spuścił głowę, zaśmiał się ponownie. Łzy zaczęły przesłaniać mu widok, zamazywać obraz. Przetarł oczy ręką.

- Nazywałeś się jego przyjacielem - prychnął z wyrzutem. - Wszyscy myśleli, że nimi są, a koniec końców tylko ja mu uwierzyłem.

Załkał. Wiedział, że nikomu o tym nie powie. Wiedział, że Will, choć już dawno odnalazł rozwiązanie zagadki, nadal pozostanie zabawką Lectera, elementem jego gry. Hannibal będzie zwodził wszystkich po kolei, pozbywał się niewygodnych. Będzie posuwał się coraz dalej, bez skrupułów. A on mu w tym nie przeszkodzi.

Doktor stał tuż przed nim. W końcu Valerian odważył się podnieść na niego wzrok i spojrzeć w oczy człowiekowi, któremu nie tak dawno ufał niemal bezgranicznie. Nie widział w nich niczego, co ujawniałoby ukrytego we wnętrzu mężczyzny potwora. Niesamowicie go to denerwowało.

- Mnie też zabijesz - bardziej stwierdził niż zapytał.

Nie chciał, by go dotykał. Wiedział, jak to się skończy, a jednak pozwolił, by dłoń doktora znalazła się na jego ramieniu, by pogładziła jego włosy niemal pocieszająco, tak jak wiele razy wcześniej. Był tak bezczelnie spokojny, a jego spojrzenie tak nieznośnie współczujące, że Valerian miał ochotę wydrapać mu oczy. Mimo to nawet nie drgnął, gdy Hannibal wreszcie wydobył z siebie słowa:

- Przykro mi.

I znienawidził się za to, że uwierzył.

WillOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz