Rozdział Drugi

7 2 0
                                    

Hałaśliwy sygnał elektronicznego zegara obudził mnie o szóstej rano. Zaspany i poirytowany dźwiękiem walnąłem w urządzenie i wstałem gdy tylko zamilkło. Przeciągnąłem się i ziewnąłem głośno. Ruszyłem do łazienki odpukać swój poranny łazienkowy rytuał. Po załatwieniu pewnych potrzeb i szybkim prysznicu, spojrzałem się w lustro. Ze szklanej powierzchni wpatrywał się we mnie ze zmęczoną miną i podkrążonymi oczami chudy, młody mężczyzna o kaukaskiej cerze i lekko androgynicznej urodzie, które wraz z potarganymi, włosami koloru brązowego sięgającymi długością do ramion mogła tworzyć pomyłki co do płci. Tak, oto byłem ja, Terry Crunch. Zwykły student i samotnik. Uczesałem się i zawiązałem gumką włosy w kucyk. Umyłem zęby i wróciłem do swojego pokoiku gdzie ubrałem się w zwykłe dżinsy i czerwoną koszulkę bez jakiegokolwiek nadruku. Na śniadanie zjadłem zimne spaghetti, o którym marzyłem wczoraj cały dzień. Oczywiście uprzednio je podgrzewając przez co nie było już takie zimne. Po posiłku wziąłem swoją torbę i wyszedłem z mieszkania zamknąwszy je na klucz po czym ruszyłem w kierunku uczelni. Wspominałem wcześniej, że zajęcia mam późno w dniu...Cóż, tak jest przeważnie. W czwartki jednak miałem je wcześniej. Na uczelni cały czas myślałem o wydarzeniach z poprzedniego dnia. Zastanawiałem się czy był to sen, czy to mój umysł płata mi figle. Po jakimś czasie stwierdziłem, że to jednak nie był sen. Dlaczego? Ponieważ cały czas miałem to dziwne wrażenie, że byłem obserwowany. Właściwie to zdecydowanie wiedziałem, że tak było. Czułem na sobie czyjś wzrok cały czas i byłem pewien, że to agenci odpowiedzialni za pilnowanie czy nie łamię kontraktu. Paktu, który podpisałem poprzedniego wieczoru właściwie pod przymusem. Wyszedłem z budynku około czwartej i kiedy przekroczyłem bramę prowadzącą na ulicę ktoś nagle złapał mnie za ramię. Przerażony odwróciłem się spodziewając się zobaczyć człowieka w czarnym garniturze i okularach przeciwsłonecznych. Jednak zamiast ujrzeć agenta zobaczyłem ją. Śliczna dziewczyna o zafarbowanych na fioletowo włosach i zielonych oczach, w rozpiętej czerwonej koszuli w czarną kratę, pod którą miała jeszcze czarny t-shirt. Ubrana była także w podarte jeansowe spodnie i glany. Nie było mowy o pomyłce.
- Sophie! Co ty tutaj robisz? Myślałem, że zostałaś w Aurorze! - Rzekłem zdecydowanie zaskoczony do mojej przyjaciółki z dzieciństwa, do dawnej sąsiadki, z którą praktycznie się wychowałem. Ta zaśmiała się jedynie z mojej reakcji. Można powiedzieć, że dostała napadu głupawki, stara dobra Sophie. Westchnąłem jedynie i poczekałem aż skończy się durnie chichrać.
- Och wybacz...hahaha...Po prostu twoja reakcja jak zawsze jest rozbrajająca. Otóż...Niespodzianka! Dostałam robotę w pubie w centrum Owensboro i uznałam, że cię o tym nie powiadomię. Nie chciałam psuć niespodzianki. A co? Nie cieszysz się? - Rzekła fioletowowłosa i uśmiechnęła się szeroko. Teraz zauważyłem, że trzymała w ręce sporą torbę podróżną. Cóż, wyjaśnia czemu mnie od razu nie przytuliła jak to miała w zwyczaju.
- Cieszę się, cieszę. Tylko jak długo jesteś w mieście?
- Och, przyjechałam dzisiaj, właściwie jakieś dziesięć minut temu...A że mówiłeś często gdzie studiujesz to uznałam, że przyjdę odebrać cię z uczelni.
- Rozumiem...Uch, wybacz, że spytam się teraz ale masz jakieś lokum już?

Po tym pytaniu dziewczyna się zaśmiała zakłopotana. Oczywiście, że nie miała. Była bystra, tego nie można było jej zaprzeczyć, potrafiła również o siebie zadbać, umiała nawiązywać znajomości i czerpać z nich korzyści. Jednak jedno wychodziło jej słabo. A było to planowanie, do wszystkiego podchodziła lekko.

- Cóż...Właściwie miałam nadzieję, że zakwaterujesz mnie u siebie. Wiesz, mogłabym się dokładać do czynszu i takie tam. - Powiedziała w końcu wciąż się uśmiechając. Westchnąłem jedynie
- Dobrze. Ciesz się, że mam wersalkę, naprawdę.
Ledwo wypowiedziałem te słowa a ta już upuściła swoją torbę na ziemię i przytuliła mnie niemalże dusząc moją biedną osobę. Pokręciłem głową i sam ją objąłem. Chwila tulenia trwała jednak bardzo krótko. Oboje puściliśmy się nawzajem a Sophie podniosła swoją torbę. Ruszyliśmy żwawym krokiem do mojego bloku rozmawiając po drodze o różnych pierdołach. Nic ciekawego...Dopóki nie padło jedno ważne pytanie
- Terry, ty gdzieś pracujesz czy ciągniesz kasę od rodziców jak pasożyt?
- Uh...Wiesz, jakoś...będę miał swój pierwszy dzień pracy dopiero w jednym biurze...
- To dobrze, nie muszę ci tłumaczyć przecież w jakiej sytuacji są twoi rodzice nie?
Westchnąłem ciężko. Nie musiała, zdecydowanie nie musiała. Moi rodzice nigdy nie byli zbytnio zamożni a ja dokładałem im ciężaru.
- Więęc mówisz, że będziesz korposzczurem co?
- Raczej tak, wiesz. Jakoś tak wyszło.
- Jasne, ciekawe czy pozwolą na to, żebym tam wparowała i cię odwiedziła
- Raczej wątpię Sophie.
Oboje zaśmialiśmy się i weszliśmy do budynku mieszkalnego. Przeszliśmy dwa piętra i zatrzymaliśmy się przed moimi drzwiami. Otworzyłem je i przepuściłem przyjaciółkę jako pierwszą kłaniając się nisko wręcz karykaturalnie rozkładając ręce na boki dla żartu.
- Proszę, witaj w moim królestwie.
- Ależ dziękuję za tak ciepłe powitanie królu.

Srebro i Rtęć: ZmoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz