Prolog

4 1 0
                                    

Poranek jak każdy inny, budzę się na mojej jakże wygodnej kanapie. Nie chcę się chwalić, ale ten narożnik jest jak łoże królewskie. Słyszę darcie się mamy - "Maciej, Kaśka!"; normalka... Dam sobie jeszcze 5 minut i wstanę.

Znowu otwieram oczy, obudziła mnie ta sama kwestia mojej mamy. Zaczęłam machać ręką dookoła by znaleźć mój telefon. Kolejny hałas, ładowarka oczywiście została wyrwana bo pociągnęłam za mój smartfon. Spojrzałam na wyświetlacz - godzina 7:30.

Zajebiście... - pomyślałam. Wstałam z łóżka, co sprawiło mi trudność z racji tego, że byłam zaspana. Sięgnęłam czarną bluzkę i biodrówki z szafki, wcześniej wyciągając bieliznę. Zbiegłam na dół trzymając telefon w dłoni, kot siedzi na schodach i miałczy; pies na dworze szczeka jakby obdzierali ją ze skóry.

- Kaśka! - Zofia, inaczej mama znowu krzyknęła. Ile można do jasnej cholery! - Ubieraj się albo wyjeżdżam bez ciebie. Masz 15 minut. - Oho, czyli muszę się pośpieszyć.

Zbiegłam w tempie ekspresowym i wrzuciłam na siebie ubrania, umyłam zęby i przeczesałam moje średniej długości brązowe loki. Przed opuszczeniem łazienki zerknęłam jeszcze w lustro; poprawiłam moje dwa złote naszyjniki i przekręciłam złote okrągłe kolczyki - w których podobno jest mi ładnie; tak mówi mama. O mało co zapomniałabym zabrać moich czarnych okularów.

- Kaaasia! - Tym razem słyszę trzy razy bardziej irytujący głos mojego starszego brata - Pośpiesz się, nikt na ciebie nie będzie czekał. - Wyszłam z łazienki, wrzuciłam na siebie swoją szmacianą, szarą kurtkę, a następnie zarzuciłam na plecy brązowy, skórzany plecak, który moja mama nosiła w moim wieku. Chcę uprzedzić - plecak wygląda jak nowy, więc nikt mi nie zarzuci, że nosze na plecach jakiś stary grat.

- A może się pośpieszycie? - Powiedziałam w sarkastyczny sposób, gdy ubierali się w kurtki. Zeszłam piętro w dół - na którym mieszkają moi dziadkowie; rodzice mamy, Marysia i Ludwik. Ubrałam moje ledwo co trzymające się, czerwone trampki. Co prawda; odkleja się już w nich podeszwa ale mi to nie przeszkadza.

Droga do szkoły minęła przyjemnie, muzyka, rozmowy i pieprzony korek, przez który ja i Maciek byliśmy zmuszeni sami dojść do szkoły. Całe szczęście od miejsca korku było strasznie blisko szkoły. Pięć minut i byliśmy dosłownie na miejscu.

Gdy dotarliśmy do szkoły ruszyliśmy w stronę naszych klas. Ja chodzę do drugiej, zaś Maciek do maturalnej.

Wreszcie dotarłam na ostatnie piętro, zaczynam pieprzonym angielskim z najgorszą powstałą nauczycielką - nie dość, że wymaga nie wiadomo ile, to jeszcze używa jej własnego akcentu; co jest komiczne.

Moją uwagę przykuł chłopak, nigdy wcześniej go nie widziałam, brązowe ułożone włosy, ubrany we flanelową koszulę, która była narzucona na szary t-shirt. Rozmawiał z kolegą mojego brata, który szczerze mówiąc, jest najprzystojniejszym chłopakiem na ziemii - chociaż, ten nowy też nie jest jakiś zły.

Wybiła 8:10 i dzwonek rozchodził się po korytarzach.

- Kaśka! - krzyknęła Anka, moja koleżanka. - Ścinałaś włosy? - Spojrzała się na mnie z zamyśloną miną. Faktycznie je ścinałam, jeszcze przed weekendem.

- Hej Anka, chyba widać, że są ścięte. - Powiedziałam tonem "przecież to jasne". - Zobacz! Idzie. - Spojrzałyśmy się w stornę babki od angielskiego. - Znowu ta zasrana różowa bluza - Skomentowałam strój nauczycielki.

- Wygląda jak cukierek pudrowy - powiedziała Anka. Weszłyśmy do klasy, siedzimy w przedostatniej ławce, razem z trzema innymi dziewczynami; dwie Nikole i Julka, ktora nie mówi "r".

- Good morning class. - Powiedziała Jabłońska, czyli nasza nauczycielka. Oczywiście użyła tego jej zasranego akcentu, z którego Anka ciśnie od początku liceum.

SmoothOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz