• VI •

198 21 58
                                    



Adrastos patrzył w gładką powierzchnię lusterka dwukierunkowego, przez które właśnie rozmawiał z Atlantą Ferguson – starszą siostrą Gianny. Kobieta siedziała przy stole w swoim mieszkaniu. Włosy miała związane na czubku głowy w coś, co przypominała koka, ale wymknęło się z niego zbyt wiele kosmyków, by faktycznie nim być. Czarna koszulka, którą na sobie miała była poplamiona substancjami o różnej barwie.

Swoje własne lusterko zapewne oparła o wazon ze sztucznymi tulipanami, dzięki czemu Adrastos miał szerszy widok na przestrzeń, w której mieszkała kobieta. Niedaleko niej lewitował spory zbiór balonów z helem, co najprawdopodobniej było skutkiem nowej pracy, jakiej podjęła się tym razem żona Atlanty, Mindy, która siedziała na kanapie, trzymając w dłoni turkusową miskę i obserwując swoją roczną córkę, która aktualnie siedziała na podłodze razem z Evanderem, który przeglądał razem z nią jakąś kolorową książeczkę.

Adrastos często miał wrażenie, że życie jego brata było jednym wielkim chaosem, ale dawno nie widział go tak szczęśliwego, jak gdy Carol pokazywała na jakąś ilustracje w książeczce swoim obślinionym palcem.

Wrócił wzrokiem do Atlanty, przestając przyglądać się swojej bratanicy. Wcześniej chciał dać kobiecie trochę prywatności, gdy przyswajała do siebie informacje, że Giannie naprawdę wróciła świadomość. Otarła z policzków ślady łez i pociągnęła nosem.

— Nie mogę w to uwierzyć — powiedziała przytłumionym głosem. Adrastos potrafił to zrozumieć. Większość bliskich Gianny zdążyło się pogodzić z tym, że nieodwracalnie ją stracili. Pokręciła głową z niedowierzaniem. — Czy reszta wie?

Adrastos skrzywił się na to pytanie.

— Z Hattie i Landonem nie ma żadnego kontaktu — przypomniał jej, a ona niemal wytrzeszczyła oczy na myśl, jak duża niespodzianka czekała jej brata, gdy tylko wróci z podróży poślubnej. — Próbowałem powiedzieć Evie, ale kiedy zakominkowałem pod jej adres Pierre powiedział, że zerwała z nim zaręczyny i pogoniła go bagietką. Od tamtej pory od niej nie słyszał. I wiesz jaki jest Castor, nikt nie wie, gdzie ten dzieciak jest.

Adrastos uświadomił sobie, że chaotyczne życie Evandera nie było jego winą. Taki efekt miała cała rodzina Blofisów.

Atlanta zamrugała kilka razy, jakby zastanawiała się, co powiedzieć najpierw.

— Jaki Pierre? — Zdecydowała się, przekrzywiając głowę w bok.

Mindy oderwała wzrok od Carol i Evandera.

— Czy to nie ten typ z fioletowymi włosami? — Zapytała, wyciągając z miseczki truskawkę. Evander spojrzał na blondynkę i pokręcił głową.

— To był Philippe — przypomniał jej, po czym ukradł trzymany przez nią owoc. Wgryzł się w truskawkę, która wyglądała soczyście nawet przez lusterko. Zamruczał i przymknął oczy. Carol spojrzała na ojca z ciekawością i oparła dłonie na jego kolanach. Evander spojrzał w błękitne tęczówki dziecka. — Jeszcze nie masz wystarczającej ilości zębów, Caro.

Carol zmarszczyła brwi i wydęła usta.

— Da — wyrzuciła z siebie i sięgnęła swoją pulchną rączką do ust Evandera, który za nią złapał i pocałował.

— Dostaniesz później — obiecał córce starszy Flint, co spotkało się z cichym prychnięciem, ale musiało zadowolić Carol, która zeszła z kolan ojca i na czworaka wróciła do swojej kolorowej książeczki. Odwrócił się w kierunku dwukierunkowego lusterka, wkładając do ust resztkę truskawki. — Pierre to ten, którego rodzice mieli winiarnię, prawda? — Przełknął i spojrzał na Mindy, oblizując usta. — Gdzie kupiłaś te truskawki? To chyba najlepsze, jakie jadłem.

• WISIENKA NA TORCIE •Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz