- 1 -

70 3 0
                                    

Do Irdorath zostałam wysłana od razu, gdy dowiedziano się że posiadam predyspozycje do magii. Samotnie wsiadałam do zatłoczonego pociągu, kierując się do Stonemar, gdzie następnie miły staruszek pomógł mi przedostać się przez jezioro na Zamek. To było miłe z jego strony - tak myślę - ponieważ jako jedyna przybyłam w tak późnym terminie.

Rodziców straciłam dwa miesiące temu - ta noc szczególnie zapadła głęboko w mojej pamięci. Poślizg, koziołkujące auto, uderzenie w metalową barierkę. Krzyk, rozpacz. To była chwila. Czas jakby się zatrzymał. Zawroty głowy, dezorientacja. To był moment. Przeżyłam, bo strach obudził to, co było uśpione głęboko we mnie. Oni nie mieli takiej szansy. Zostali na dnie rzeki, a mnie znaleziono na brzegu - nieprzytomną. Jakim cholernym cudem się tam znalazłam? Wtedy nie wiedziałam, ale ON znał odpowiedz, już wtedy obserwował mnie ukrywając się w tłumie gapiów.

— Rose?

— Tak? — wyrywam się z zamyślenia i patrzę na Cassie Danvers; drobną blondynkę z lekko zadartym nosem. Dwa tygodnie - tyle mi zajęło aby w pełni przystosować się do nowego otoczenia. Mimo że mój przydział odbył się w tempie ekspresowym, dzięki masy nowych obowiązków i nauki kompletnie nieznanych rzeczy, mogłam odciąć się od ciążących myśli ostatnich przykrych wydarzeń.

Profesorowie są dumni, że w tak krótkim czasie opanowałam historię magii i podstawowe zaklęcia, jednak większą trudnością okazały się być eliksiry i zielarstwo które potrzebują znacznie więcej uwagi i czasu. Cassie również dużo mi pomogła, oprowadzając po Zamku i zapoznając ze swoimi znajomymi, za co naprawdę jestem jej bardzo wdzięczna.

Blondynka ruchem głowy daje mi znak. Odwracam się. Kamienny most na trzecim piętrze z wysokimi zdobionymi filarami po bokach, łączący drugi budynek jest dzisiaj wyjątkowo zatłoczony. Ponad setka uczniów przepycha się i przekrzykuje, chcąc stać jak najbliżej murku z prawej strony. Marszczę brwi. Wyglądają jak stado wygłodzonych małp, gotowi rzucić się w dół za jedzeniem.

— Co tu się dzieje? — pytam, jednak nie słyszę odpowiedzi, a jedynie czuję jak Danvers chwyta mój nadgarstek i ciągnie bliżej murku. Cudem udaje nam się przedrzeć przez tłum, i obie stajemy po obu stronach wysokiej, rudowłosej April Berion którą zdążyłam poznać w pierwszym tygodniu na obiedzie. Wychylam się i patrzę w dół, a od wysokości zaczyna kręcić mi się w głowie.

— Chłopcy ćwiczą do turnieju — mówi April, a ja podążam spojrzeniem za jedenastoma sylwetkami biegnącymi wzdłuż ścieżki — Co teraz macie?

— Eliksiry — warczy Cassie. Dłońmi łapię się za piekące policzki, gdy wiatr uderza w nie mroźną bryzą.

— Idziemy? — pytam, a dziewczyny kiwają głowami. Ponownie przeciskamy się przez tłum.

— Och — wzdycha April gdy wychodzimy na pusty korytarz. Łapie za torbę zawieszoną na ramieniu, i wyciąga z niej grubą, odartą książkę — Przypomnijcie mi definicje Run. Przez tę idiotkę Alice, Bridge dogłębnie dała mi do zrozumienia że dziś będzie mój czas do wykazania się.

— Nadal się nad nią znęcasz? Skończ z tą dziecinadą — warczy Cassie, a April macha lekceważąco ręką.

— Suka sobie na to zasłużyła. Rose? — dziewczyna spogląda na mnie — Wiem że ostatnio przerabiałaś to w bibliotece. Nie wykręcisz się — wzdycham ciężko.

— Ten jeden jedyny raz — mruczę pod nosem — To symbole używane przez Ormian, Ludy Germańskie i Celtyckie — zaczynam recytować a April uradowana zapisuje moje słowa w książce — Według wierzeń runy podarował ludziom bóg Odyn. Wikingowie, wyruszając na wojnę, wycinali runy na burcie, aby zapewnić sobie bezpieczną podróż. Symbole te mogą zatem służyć jako talizmany, ale były także używane jako alfabet. Są też wykorzystywane do wróżenia. Nadążasz? — pytam a April nerwowo kiwa głową, gdy stajemy przy schodach — Istnieją także runy lecznicze, które umieszczało się na korze drzew uzdrawiających, a obecnie nosi się je na talizmanach. Słowo ,,run oznacza tajemnicę lub sekret — wzdycham cicho — Myślę, że tyle wystarczy — April przeciera dłonią czoło.

IrdorathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz