Rozdział 1

1.4K 36 0
                                    

-Serio Ili? Jedziesz tam na rok, nie na całe życie. Wszystko możesz kupić przecież na miejscu...- przyjaciółka spojrzała na mnie, a raczej na moje ogromne bagaże.

-Trzeba być przygotowany na wszystko- odpowiedziałam jej z uśmiechem przestępują nerwowo z nogi na nogę. 

Już za chwilę odbędę swój pierwszy w życiu lot samolotem. I to jeszcze do Barcelony. Do miejsca, o którym marzyłam od zawsze. Miejsca, które widnieje na mojej tapecie nad łóżkiem. Miejsca, do którego dotarłabym bez mapy mimo mojego braku umiejętności geograficznych. Barcelona była spełnieniem moich najskrytszych marzeń, które dosłownie za chwilę miały się ziścić.

-No nic moja droga, czas na ciebie- Victoria objęła mnie mocno- Jako ta starsza o 10 dni, dorosła i ta bardziej odpowiedzialna osoba z naszej dwójki życzę miłej podróży. Dzwoń często i pamiętaj, nie rozmawiaj z obcymi...

-Jasne, mamo. O 19:00 myję ząbki, oglądam misia uszatka i idę spać. A co do twojej odpowiedzialności to bym się kłóciła, gdyby nie to, że zaraz odlecą beze mnie.

-Pewnie, że jestem bardziej odpowiedzialna, ogarnięta...

-Energiczna, egoistyczna i rzutna- weszłam jej w słowo.

-Ale i tak mnie kochasz. Trzymaj się, będę tęsknić.

-Ja też. Kocham cię glizdo.

Obróciłam się chwytając rączkę od mojej jaskrawo-żółtej, widocznej z kilometra walizki. Pierwszy raz widziałam w oczach Victorii smutek i wzruszenie. Moja przyjaciółka po prostu nie pasowała do smutku. Zawsze dusiła wszystkie emocje w sobie i była uważana za tą "najsilniejszą". Potrafiła zawsze znaleźć pozytywy z sytuacji, a wszyscy sądzili też, że jest najbardziej optymistyczną osobą na świecie, co w sumie było prawdą. Poza radosnym podejściem do życia Victoria to najbardziej kochany człowieczek jakiego znam. To ona stała 300 km od naszego zadupia żegnając mnie na lotnisku w Londynie. Victoria, nie moi rodzice. Swoją drogą ciekawe kiedy ta dwójka zauważy, że ich problem zniknął, bo niestety, ale zawsze byłam tylko kłopotem, którego trzeba się pozbyć.

Po odprawie weszłam na pokład. Usiadłam na siedzeniu na tyle wygodnie na ile było to możliwe. Nie było płaczących dzieci, ani starych, upierdliwych babek opowiadających historie z młodości przy których trzeba udawać zainteresowanie, a to zapewnia znaczący komfort w podróży. Nie ma na co narzekać. Włożyłam moje ukochane, bezprzewodowe słuchawki do uszu i odpaliłam moją playlistę o tytule "good mood". Kreatywnie, jak zawsze. 

Odpłynęłam w śnie praktycznie na cały lot, a gdy wyszłam z samolotu i dojechałam do mojej kawalerki zrobiło się już późno. Rozpakowałam się w mojej małej klitce i wysłałam Victorii milion snap-vlogów z room tourem, na co ona zareagowała aż nadto entuzjastycznie. Szkoda, że jej tu nie ma.

Rano wstałam w wyjątkowo świetnym humorze. Ubrałam się puszczając w tle dobrze wszystkim znane "Despacito". Ogarnęłam się podśpiewując radośnie muzykę, która była nieodłączną częścią mojego życia.  Wyszłam z domu na wykłady, które musiałam zaliczać. 

Przyleciałam do Barcelony na roczny staż za osiągnięcia w języku hiszpańskim. Cały rok przygotowywałam się do olimpiad i konkursów, które pozwoliły mi znaleźć się tutaj- w Hiszpanii. Wyjazd ten miał zapewnić mi bardzo dobre papiery językoznawcze, a przede wszystkim wiedzę, która jest przydatna. Bo znajomość języków przydaje się po prostu zawsze.

Dziennie mieliśmy mieć około 3 godzin wykładów, a język rozwijać dodatkowo podczas rozmów z tutejszymi, co bardzo mocno mi pasowało. Poza nauką miałam w planie w czasie wolnym zwiedzić trochę Hiszpanii. Po zajęciach skierowałam się na stadion Camp Nou, który chciałam odwiedzić jako pierwszy.

Obeszłam cały obiekt sportowy z zewnątrz i od środka.  Razem z moim byłym chłopakiem zawsze oglądaliśmy mecze FC Barcelony. La Liga kojarzy mi się tylko z Rickiem, który zrodził we mnie ekscytację do piłki nożnej. Mimo naszego bolesnego zerwania, dalej kocham oglądać piłkarzy biegających po trawie za kawałkiem napompowanej skóry, a Barcelona stała się klubem, który po prostu pokochałam. Nie przegapiłam żadnego meczu i zaczęłam marzyć, by móc przeżyć go na żywo.

Odłożyłam torbę na siedzeniu i wyjęłam telefon by zrobić sobie zdjęcie. Dowiedziałam się wielu ciekawostek o tym miejscu. Między innymi, że oficjalny rekord frekwencji wynosi sto dwadzieścia tysięcy widzów, którzy wybrali się na mecz przeciwko Juventusowi w 1986 roku. Porobiłam sobie zdjęcia, które co do jednego wysłałam Victorii.

Po wyjściu ze stadionu kupiłam sobie coś do jedzenia i ruszyłam na pieszo w stronę mojej kawalerki mającej aż 20 metrów kwadratowych. Do domu miałam około pół godziny spacerkiem. Zrobiłam też po drodze zakupy spożywcze, więc po powrocie ułożyłam wszystko w lodówce. Wzięłam prysznic, umyłam się cytrusowym żelem i położyłam się pisząc z przyjaciółką.

od: GLIZDA <3

Jak zajęcia Hiszpanie??

od: Iliana  

Zajefajnie 

Powtórzę sobie jeszcze na wykłady i idę spać 

Dobranoc <3

I wtedy zorientowałam się, że nic sobie nie powtórzę, bo nie mam torby z notatkami. Musiałam zostawić ją na stadionie. O tej porze nikt mnie tam nie wpuści, więc będę zmuszona poczekać do jutra. Opisałam jeszcze szybko Vice całą sytuację z podręcznikami zostawionymi na stadionie w torbie z wielkim, wyszytym przez Victorię napisem "I have a mess and a lot of stress", którą dała mi przed olimpiadą językową. 

Przytknęłam głowę do poduszki i momentalnie usnęłam.

~*~

Hej, hej! Cieszę się, że tu jesteście. Dziękuję też mojej koleżance poznanej tutaj, na wattpadzie, która sprawdziła mi i z edytowała ten rozdział. Jesteś najlepsza! (wiem, że to czytasz <3)

Możecie dać także znać, czy ta długość (793 słowa) wam odpowiada. Będę wdzięczna za wszelkie sugestie. 

Trzymajcie się, kochani!

how to forget ~ Pedri (Pedro González) *fanfiction *Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz