ROZDZIAŁ 9

118 9 2
                                    

Wkręciłam się w serial na podstawie książki. Przepraszam, że wczoraj zapomniałam dodać 😅

#Laurence

Ig: za_ksiazka
Tt: zaksiazka
____________________

Wiedziałam, że wszystko co piękne kiedyś się kończy. To było ogólnie znane zdanie. Tak było i tym razem. Skończyło się zanim się w ogóle zaczęło.

Laurence tak jak tydzień temu zadbał o to bym wróciła bezpiecznie do zamku. Odprowadził mnie pod samą żelazną bramę i przekazał mnie gwardziście Williamowi. Gdy myślał, że nie widzę, posłał w jego stronę wrogie spojrzenie i nie omieszkał się pokazać gestu, który znamy wszyscy doskonale, wyrażający naszą złość do drugiej osoby. Nie skomentowałam tego, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu cisnącego się na moje usta.

William wprowadził mnie do środka i tu mnie zostawił, tłumacząc się tym, że musi wrócić na patrol. Nie mógł na zbyt długo opuszczać swojego stanowiska. I to był mój drugi błąd. Może, gdyby został ze mną, zauważyłby zagrożenie czyhające na mnie zza rogiem. A jaki błąd popełniłam jako pierwszy? Wyszłam z pałacu, chociaż doskonale wiedziałam kogo będziemy gościć.

Skręciłam w korytarz, który prowadził do mojej sypialni. Niespodziewanie zderzyłam się z dużym, umięśnionym ciałem. Odbiłam się od jegomościa, o mało się nie przewracając. Uniosłam głowę, chcąc zacząć się tłumaczyć gwardziście, dlaczego wyszłam z komnaty. Nad wymówkami w takich okolicznościach przygotowałam się już wcześniej. Oczy niemalże wyszły mi z orbit, gdy przede nie stał żaden z strażników, tylko lord John Conroy we własnej osobie. Aż zaparło mi dech w piersi na długie sekundy, a strach sparaliżował całe moje ciało.

-Gdzieś ty była? - pyta nieznoszącym sprzeciwu głosem. Zawsze na ten ton przeszywały mnie ciarki i tym razem nie było inaczej.

Wzrok lorda przeskanował całe moje ciało okryte czarnym płaszczem z kapturem. Na nogach w dalszym ciągu miałam ciężkie sznurowane buty, podobne do tych, które nosili żołnierze. A suknia, którą miałam ani trochę nie przypominała tych, które zazwyczaj nosiłam. Ta była skromna, bez wyuzdanych falban, rozkloszowanego dołu i licznych zdobień. Była prosta, długa aż do kostek. A lord Conroy najlepiej wiedział co noszę. Byłam niemal pewna, że nie wiedział iż coś takiego znajduję się w mojej garderobie.

-Gdzieś ty się szlajała?! - wykrzyczał, a mi łzy napłynęły do oczu. - Wychodziłaś? - pyta, doskonale znając odpowiedź. - Niewdzięczna dziewucho! Matka wypruwa sobie żyły byś była bezpieczna, by żaden z tych nabuzowanych żądzą chłopaczków nie pozbawił cię twojej cnoty! A ty narażasz się, wychodząc poza mury pałacu. Wiesz w jakim świetle to stawia mnie i twoją matkę? - pyta, wydzierając się na cały pałac. Aż dziw, że jeszcze nikt nie przyszedł.

Dłoń lorda zacisnęła się na moim ramieniu, tak mocno, że miałam wrażenie iż zaraz połamie mi kości. Westchnęłam głośno z bólu, gdy zaczął mnie szarpać i ciągnąć w tylko sobie znanym kierunku. Nogi plątały mi się, gdy próbowała zaprzeć się i wyrwać mu ramę. Jednak wydawało mi się, że to tylko jeszcze bardziej zirytowało lorda.

-Chodźże tu dziewucho! - warknął, wpychając mnie do sporych rozmiarów pokoju, który został oświetlony tylko blaskiem księżyca. Była to biblioteka, ulubione miejsce mojej ciotki. Również lubowałam tu przebywać. Było to spokojne miejsce z ciekawym doborem literatury. Miałam wrażenie, że żaden dźwięk tu nie dochodził.

Upadłam na drewnianą posadzkę, podpierając się w ostatnim momencie dłońmi. Kolana i dłonie zapiekły mnie niemiłosiernie. Usłyszałam za sobą szelest zdejmowanej marynarki i odsuwanego fotela. Gdy chciałam się podnieść potężna męska ręka sięgnęła do mojego ramienia i poderwała mnie gwałtownie z podłogi. Popchnięta, wpadłam na fotel. Lord dopadł do mnie w jednym susie i podwinął materiał mojej sukni do góry.

LaurenceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz