Lipiec, 1981
Ellie uśmiechnęła się delikatnie do swojego odbicia w lustrze. Jej błękitne oczy zalśniły wesołym blaskiem, kiedy ponownie podszczypnęła policzki, by nadać twarzy rumiany kolor. Ostatni raz poprawiła sukienkę i upięła włosy w wysoki kok.
– Ellie! Carmen już przyszła! – W domu rozległ się krzyk matki.
Pani Brown krzątała się po kuchni, nie ukrywając zbyt dobrze krytycznych spojrzeń, które co i rusz posyłała w kierunku przyjaciółki swojej córki. Carmen, jak zwykle musiała przesadzić z wyglądem. Zbyt krótka, fioletowa sukienka i natapirowane rude włosy nadawały jej wygląd dziewczyny lekkich obyczajów. Usta pomalowała krwistoczerwoną pomadką – z pewnością skradzioną, bo przecież pani Shepard zmarła już kilka dobrych lat temu. Pani Brown do dziś nie mogła zrozumieć, na jakiej zasadzie funkcjonuje przyjaźń pomiędzy tymi dziewczynkami. Jej córka była całkowitym przeciwieństwem Carmen – miła, uczciwa z dobrego domu. Nie włóczyła się w podejrzanym towarzystwie i z pewnością nie miała brata, który sprawiał kłopoty całemu miastu. Początkowo Pani Brown miała nadzieję, że ta znajomość jest zwykłym kaprysem i zniknie równie szybko, jak się pojawiła, ale lata mijały, a więź pomiędzy dziewczynkami zamiast słabnąć, zdawała się tylko przybierać na sile.
Ellie zbiegła pospiesznie po schodach. Nie obdarzając matki nawet jednym spojrzeniem, ucałowała ją przelotnie i chwytając dłoń Carmen, skierowała się ku drzwiom.
– Masz być w domu przed jedenastą! I żadnego alkoholu. – Pani Brown pogroziła dziewczętom palcem, starając się zatrzymać je choć jeszcze na chwilę. – Syn Donny Donahue ma być na tej prywatce. Obiecał trzymać was na oku.
– Oczywiście, mamo – Ellie zatrzymała się w drzwiach, starając się opanować przepełniające ją podekscytowanie. Wybierała się właśnie na swoją pierwszą potańcówkę i choć wiele słyszała, o tym jak one wyglądają od Carmen, to wciąż miała trudności z wyobrażeniem sobie zabawy, której właśnie miała doświadczyć. – Nie zawiodę twojego zaufania. – Przygryzła wystający z koka kosmyk włosów i na wszelki wypadek, skrzyżowała dwa palce za plecami. Nie tracąc dobrego humoru, wybiegła z domu.
Carmen zagwizdała krótko dwa razy. Duży biało-czarny kot przytruchtał do jej nóg i łasząc się, otarł pyszczkiem o buty. Wyciągnęła rękę i podała mu przysmak z suszonej wołowiny.
– Nie mogę uwierzyć, że w końcu wypuścili cię z tego więzienia. To będzie najlepsza impreza pod słońcem – wyszeptała do przyjaciółki, głaszcząc zwierzaka po grzbiecie. – A Johnny'm Donahue się nie przejmuj, nikomu na nas nie doniesie. – Wyprostowała się i mrugnęła do Ellie.
– Jak to nie przejmuj się? Carmen, co tym razem zrobiłaś? – Ellie zachichotała, nie mogąc ukryć zdziwienia.
Carmen stanęła za nią i delikatnie pchnęła w stronę drogi, nakazując marsz. Chwyciła gumkę z jej włosów i zdjęła, pozwalając falom opaść na ramiona.
– Po prostu ładnie go o to poprosiłam. – Uśmiechnęła się złowieszczo, ruszając za przyjaciółką. – Możliwe też, że co nieco mu obiecałam. Jeśli zniknę gdzieś na chwilę, to się tym nie przejmuj. Po prostu się baw.
W stodole Toma Madoxa było ciasno i duszno. Zespół złożony z lokalnych nastolatków grał muzykę, której Ellie miała absolutny zakaz słuchać, a ludzie obijali się o siebie tańcząc szaleńczo i głośno się śmiejąc. Alkohol ustawiony był na stole pod ścianą, gdzie Bill i Frank Russeau obsługiwali nowo przybyłych gości, podrywając przy tym wszystkie zatrzymujące się u ich boku dziewczęta. Carmen chwyciła dłoń Ellie i poruszając biodrami w rytm muzyki, pociągnęła ją w stronę beczek z piwem.
CZYTASZ
Siostrzana więź
Short StoryA gdybym ci powiedziała, że świat jest pełen potworów, że żyjesz w obłudzie i jedyne, co cię spotka to mrok? Że nigdzie nie możesz czuć się bezpiecznie? Że ludzie, którzy przysięgali cię kochać, skrywają w sobie zło? Co byś zrobił dla jednej szczer...