Rollan niespokojnie przewrócił się na bok, z całej siły zaciskając powieki. Nie mógł zasnąć już od dobrych kilku minut. To nie tak, że dręczyła go insomnia, po prostu nie mógł znieść podniesionego ciśnienia i gwałtownych zmian pogody. Coś było nie w porządku. Powietrze drżało, falowało dookoła niego. Chwycił poduszkę i nałożył ją sobie na oczy, jednak po dwóch minutach poddał się chęci sprawdzenia co właściwie nie pasowało do reszty. Upewniwszy się najpierw, że jego młodsza siostra Giza śpi, tak jak powinna, zsunął się z łóżka i popędził na palcach do drzwi. Nie zajęło mu to wiele czasu - ich dom nie był zbyt wielkich rozmiarów, jeżeli w ogóle domem można było go nazwać. Zwyczajna chatka pokryta strzechą, jakich w okolicy było pełno. Ruszył polną, szutrowaną ścieżką przed siebie. Nie miał specjalnej intuicji, po prostu droga prowadziła w tylko jedno miejsce - do lasu. Czuł pod stopami mokry, wilgotny piasek, jako, że jego jedyna para butów i tak była już mocno zdarta. Wiedział, że można by wymienić mnóstwo umiejętności, których nie posiadał - nie był wykształcony, nie umiał pisać, czytać, szyć - ale to miejsce znał jak własną kieszeń. I czuł, że coś się zmieniło, wywołało poruszenie pośród mieszkańców tego kawałka zieleni. Szedł jednak dalej, powoli, swoim tempem, aż ujrzał to, co ujrzeć chciał. Chciał, ale niekoniecznie się tego spodziewał. Przed nim, otworem stanęła ogromna kwiecista polana, na której latem jego siostra wraz z koleżankami spędzały większość czasu. Tym razem nie było tam jednak śladu małych, bawiących się dziewczynek. Na pniu, pozostawionym po wyciętym drzewie siedziała kobieta, tak niemożliwie niepasująca do całego krajobrazu, że jego umysł starał się wręcz negować jej istnienie. Za nią krzątało się kilku ludzi, stał tam też niewielki powóz, zaprzężony w dwa konie. Nie potrafił nawet zwrócić na nie uwagi, która całkowicie skupiona była na postaci, znajdującej się przed nim. Miała włosy czarne jak krucze pióra i odziana była w tą niezwykłą czerń, która jednak sprawiała wrażenie bardziej niebezpiecznej niż żałobnej. Jej skóra była niezwykle blada, prawie biała, jak u porcelanowej lalki, a jednak nie odstraszała. Błękitne oczy patrzyły na niego przenikliwie, zachmurzone i z zimnym blaskiem. Kiedy wstała, nie potrafił nawet drgnąć. Była wysoka, smukła, poruszała się z królewską gracją i drapieżną płynnością, jak dziki kot polujący na swoją zdobycz. Przebiegły go dreszcze, kiedy uświadomił sobie, że dzieli ich już zaledwie kilka centymetrów. Olśniewała go jej uroda, przerażało pełne pogardy spojrzenie. A jednak teraz rozjaśniło się, usta, tak czerwone jak świeża krew, wygięły się w najpiękniejszym uśmiechu jaki kiedykolwiek widział - wręcz nienaturalnym, nieziemskim. I chociaż miał pewność, że osoba ta jest najzwyklejszym człowiekiem, takim jak on, to emanowała niezwykłością, wyczuwalną na wiele kilometrów. Dziewczyna, która poruszyłaby serce Narcyza. Ta, dla której wiatr tańczy, wyjątkowa pomiędzy wyjątkowymi.
- To chyba niezbyt bezpieczne, przechadzanie się tutaj po zmroku - odezwała się.
Jej głos był kuszący, melodyjny, niezwykle czysty. Brzmiał jak woda spadająca na kryształy, łagodnie, a jednak słychać w nim było ton rozkazu, którego nikt nie wahałby się spełnić. Nie potrafił powiedzieć ani słowa, stał tak nadal, zamurowany, niemalże wrośnięty w ziemię. Roześmiała się, co wydawało mu się najpiękniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek usłyszał. Czuł jak opuszczają go zmysły, postarał się jednak przywołać jakikolwiek pozostały mu rozum.
- Podobnie jak i dla Ciebie, pani - odpowiedział mrukliwie.
- Być może, a jednak przebyłam długą podróż i musiałam się gdzieś zatrzymać - przechyliła głowę, a kaskady włosów opadły jej na ramiona, wyglądając niczym czarne wodospady.
Nie wiedział co tu robiła, ale po jej wyglądzie i akcencie mógł powiedzieć, że przybyła z daleka. W tej części Terre, większość mieszkańców miała raczej jasne włosy, a ciężka praca w słońcu bardzo szybko nadawała ich skórze opaleniznę. I chociaż nie wątpił, jak niebezpieczną widzi przed sobą kobietę, to nie wyglądała na wiejską dziewczynę, która razem z braćmi szła pracować w polu. Giza pewnie powiedziałaby, że wygląda jak jakaś bogata szlachcianka lub wróżka, z baśni, czytywanych przez ich matkę.
- Niedługo będzie świtać, więc obawiam się, że na mnie już czas. Ty też powinieneś wracać. A jednak niebawem zobaczymy się znowu, chłopcze. - powiedziała przewlekle.
- Nie jestem chłopcem - odparł z kaprysem, a nieznajoma parsknęła - Mam na imię Rollan.
- Rollan. Jak nasz książę - wykrzywiła się, mówiąc te słowa z niesmakiem, jakby z pierwszym wyrazem wiązały się nieprzyjemne wspomnienia.
Rzeczywiście, ojciec dał mu imię po następcy tronu, wróżąc mu kiedyś wielką przyszłość. Miał ochotę wykrzyczeć, co właściwie jej się w tym nie podoba, ale powstrzymał się, może ze strachu, a może z szacunku. Chciał odpowiedzieć cokolwiek, ale dziewczyna zareagowała pierwsza. Odwróciła się na pięcie i zaczęła zmierzać w swoją stronę. Czy cienie ciągnęły się po ziemi, gęstniejąc przy jej postaci, czy może mu się wydawało? Nadal nieco omotany jej aparycją chciał ją zatrzymać i wyciągnął rękę do przodu, jednak nie postąpił ani kroku.
- Do zobaczenia - obrzuciła go raz jeszcze, lustrującym spojrzeniem i perlistym uśmiechem pełnym chytrości - Chłopcze.
W powietrzu zawisła pogarda, ale coś kazało mu się odwrócić. Tym razem wydawało mu się, że drogę powrotną przebył w dużo szybszym tempie, właściwie już chwilę później znalazł się pod własną kołdrą, z głową zakopaną w poduszce, rozpatrując wydarzenia minionych godzin.

CZYTASZ
Elementary
FantasyDawno temu królestwem Vert rządziła magia. Powietrze przesycone było mocą, odczuwalną niemal wszędzie. Pierwsi z magów zaklęli wszystkie jej tajniki w księdze zwanej Elementary. Każda poszczególna strona dotyczyła innej tajemnicy, okiełznania danego...