2.

15 1 0
                                    

Siedzieliśmy w tym parku już dosyć długo. Straciłem poczucie czasu, jak zwykle, gdy tu przebywałem. Wanda puściła moją dłoń i teraz bawiła się swoimi pierścionkami, ze szczególnym upodobaniem wpatrując się w tego z czerwonym kamieniem. Bądź co bądź, to jej ulubiony kolor.

Po moich ostatnich słowach zamilkliśmy. Ja powiedziałem to, co chciałem. Zgodnie z obietnicą teraz miała być jej kolej. Zbierała myśli, wiedziałem to. Miała wtedy zawsze ten swój specyficzny wyraz twarzy.

— Ty boisz się zapomnienia, ja boję się klatki — oznajmiła w pewnym momencie.

Natychmiast skupiłem się na jej słowach. Musiałem jej pomóc, w tym czasie ja się nie liczyłem, to moja siostra stanowiła fundament właściwego funkcjonowania. Bez niej byłem wrakiem człowieka. Dlatego była najważniejsza.

— Nikt nie chce być ograniczony. — Może było to mało kreatywne, ale właśnie o tym pomyślałem.

— Masz rację, ale chodziło mi bardziej o pewien rodzaj komfortu psychicznego. — Zmarszczyłem brwi na jej słowa.

Przez moją głowę zaczęły się przewijać najróżniejsze myśli. Jeżeli ktoś ją skrzywdził, to musi za to zapłacić. Moja siostra nie zasługiwała na żadne cierpienie, a już na pewno nie w szkole. Poczułem się głupio, nie mogłem zrozumieć, jak to się stało, że tego nie zauważyłem. To był błąd.

— Ktoś ci coś zrobił? — zapytałem poważnie.

Życie Wandy było istotniejsze od mojego. Nikt nie był w stanie zmienić mojego zdania w tej sprawie. Brunetka była dla mnie najważniejszą osobą, inni się nie liczyli. Oczywiście na rodzicach zależało mi równie mocno.

— Nie — pokręciła głową. — Mam po prostu wrażenie, że nie ma już szczerości. Zostały tylko kłamstwa — dodała, naciągając mocniej rękawy od swojego swetra.

Zadziałałem odruchowo i zdjąłem swoją bluzę, a następnie jej ją wręczyłem. Posłała mi wdzięczne spojrzenie. Więcej nie potrzebowałem.

Kiedy już miałem poczucie, że jej pomogłem, zacząłem rozmyślać nad jej słowami. Jak zwykle były prawdziwe. Wanda miała skłonność do wygłaszania głębokich refleksji, co osobiście bardzo lubiłem. To było coś innego, niż te rzeczy, o których rozmawiali pozostali – nietrwali i nieszczerzy.

— Ty nie kłamiesz, prawda? — spytałem, co ją widocznie rozbawiło.

— Oczywiście, Pietro. Nienawidzę tego. Powinieneś to wiedzieć. — Uśmiechnęła się.

— Wiem o tym doskonale — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

— Nie to co inni — warknęła, ciężko wzdychając.

Zerwał się silniejszy wiatr. Pogoda coraz bardziej się psuła – zupełnie jak nasz świat. Zebrało mi się ponownie na przemyślenia, ale co zrobić? Tak działała przedostatnia ławka w drugiej alejce razem z jedenastą w nocy.

Wanda miała skłonności do popadania w melancholijne nastroje. Najczęściej wyrywałem ją z tego transu, gdyż ta zaduma bardzo często powodowała przygnębienie w kolejnych dniach. Brunetka lubiła powtarzać, że przy mnie czuję się bardzo dobrze, jakby zmartwienia przestały istnieć. Nie zaskoczyło ją więc, kiedy powiedziałem, że ja mam tak samo.

— Oni ciągle udają kogoś, kim nie są. Noszą maski, do których tak bardzo się przywiązali, że zapomnieli o swoich prawdziwych twarzach. — Jej głos był pełen goryczy.

Ale standardowo zgadzałem się z każdym jej słowem.

— A co jeśli tak naprawdę nigdy ich nie mieli? — powiedziałem na głos to, co pierwsze przyszło mi na myśl.

Trafiłem w sedno sprawy. Bez żadnego wysiłku, moja podświadomość już chyba zdawała sobie sprawę z tego, co Wanda powiedziała jakiś czas temu. Obecnie było za dużo usterek, których nie miał kto naprawiać. Najwięcej tych potknięć było widocznych w ludziach. Szkoda, że niektórzy uparcie sądzili, że są ideałami...

— Wtedy jest znacznie gorzej — oznajmiła smutnym tonem. — Nie można być człowiekiem, jeśli nie ma się twarzy. Wraki nie mogą poprawnie funkcjonować.

— Ani dobrze żyć — dorzuciłem.

Dopiero teraz zacząłem odczuwać ten chłód. Nie byłem pewny, czy to przez ten specyficzny i przygnębiający temat, czy raczej przez pogodę. Zapewne chodziło o obydwa. W każdym razie potraktowałem to tak, jakby sama pogoda chciała przekazać, że to, o czym mówimy jest prawdziwe.

— Pietro, dlaczego tak jest? — mruknęła cicho. — Czemu ludzie stali się tacy... inni?

— Nie mam pojęcia, siostra. Sądzę jednak, że tu trafniejszym pytaniem byłoby; kiedy tak się stało?

Tym razem dopiero wycelowałem w najważniejszy element. O naszym zepsuciu wiedzieli wszyscy, lecz kiedy się ono zaczęło w zasadzie nikt. Oprócz nas. Mimo wszystko należało znaleźć odpowiedź na to pytanie, sam chciałem to zrobić.

To nie nastąpiło dziś, wczoraj lub tydzień temu. To miało miejsce dużo wcześniej. Może nie w najdalszej przeszłości, ale na pewno wydarzyło się to dawno. Era Internetu znacząco przyspieszyła proces fałszowania tożsamości. Coraz częściej zakładaliśmy kostiumy, żeby jak najlepiej odegrać wybrane przez nas postacie.

— Tego też nie wiemy. Z pewnością ta sytuacja rozpoczęła się w dalekiej historii, ciekawe tylko jak dawnej — odparła zamyślona.

Uniosła na chwilę swój wzrok na niebo, które teraz było wielką, czarną plamą, bowiem chmury nieustannie i skutecznie zasłaniały naszego satelitę.

— Coś cię jeszcze dręczy? — zapytałem.

Mieliśmy coraz mniej czasu do tej ulewy, która nadciągała od kilkunastu minut. Takie czekanie robiło się irytujące, ale przynajmniej mogliśmy oczyścić się ze zbędnych i przytłaczających myśli, które ciążyły nam już od jakiegoś czasu.

Jak już mówiłem – to miejsce skłaniało mnie do zwierzeń, mimo tego, że nie wyróżniało się właściwie niczym. Chyba ten szczegół sprawiał, że czułem się tu dobrze. Chociaż to jedno było przeciętnym elementem życia, który był ostoją w tym szalonym egzystowaniu.

— Nie wiem, raczej nie. — Wzruszyła ramionami.

— Możesz mi powiedzieć o wszystkim.

Musiałem mieć stuprocentową pewność, że wszystko jest w porządku. Inaczej nie darowałbym sobie tego nigdy w życiu, a już na pewno, gdyby coś się złego przez to wydarzyło.

— Zawsze to robię. — Szturchnęła mnie w ramię, a na jednym z drzew nieopodal zahuczała sowa. — Widzisz? Nawet zwierzęta to potwierdzają.

Zaśmiałem się.

— Nic dziwnego, skoro trwa noc. O tej porze dnia Sokovia ma swój urok — powiedziałem.

— Szkoda, że ludzie nie są nawet wtedy odrobinę lepsi. — Nostalgia ponownie dała o sobie znać.

Nic się nie dało z tym zrobić. Funkcjonowaliśmy na skraju przepaści, gdzie jeden fałszywy ruch mógł spowodować osunięcie się w odmęty. Niewiele zostało czasu do tego momentu. Chybotaliśmy się coraz mocniej, coraz intensywniej. Wystarczyło tylko, aby jedno wydarzenie wstrząsnęło wszystkimi – wtedy nie byłoby już niczego.

— Chcesz już wracać do domu?

— Nie — zaprzeczyłem. — Nie odbieraj mi tych chwili wytchnienia. Nie zmuszam cię, byś ze mną siedziała. Przecież możesz sama pójść.

— Ale mi też tu dobrze. Tutaj panuje taki spokój, w przeciwieństwie do tego popłochu i chaosu naokoło. Ach, no i tej nieszczerości. Miałeś szczęście, że znalazłeś to miejsce.

Uśmiechnąłem się, bo przeczuwałem co się szykuje.

— To fakt, natknąłem się na ten park przypadkowo. Nie znalazłem go jednak tylko dla siebie — odparłem zgodnie z prawdą.

Kłamstwo musiało stać się zadość.

— Więc dla kogo? — dopytała, a moje przypuszczenia się potwierdziły.

— Dla siostry. 

Wreck | Pietro MaximoffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz