Był ponury, zimny, wietrzny listopadowy wieczór. Główną ulicą miasta przechodził mężczyzna, na oko niedaleko 50. Miał kasztanowe włosy jak i oczy oraz bladą cerę. Na twarzy było widać drobne zmarszczki, które zaczęły się pojawiać wraz z wiekiem, a na polikach widniał delikatny rumieniec spowodowany nieprzyjemnym wiatrem muskającym jego skórę. Był ubrany w czarny elegancki garnitur, na który był narzucony granatowy płaszcz na guziki.
Mijał powoli zamknięte sklepy i kawiarnie w drodze na parking, by wrócić w miarę możliwości szybko do domu. Nagle usłyszał dziwny dźwięk dobiegający z bocznej zaciemnionej uliczki. Bez zbędnego namysłu postanowił szybko zobaczyć, dlaczego dochodzi z tamtąd ten nietypowy dźwięk. Szedł powoli, uważając, by nie nadepnąć swoimi eleganckimi butami na rozwaloną butelkę bądź martwego szczura. Powoli dochodził do końca uliczki, którą wyznaczała ściana kamienicy, a powodu nietypowego dźwięku nie było widać. Już miał zawracać gdy zauważył coś okropnego.
Zauważył ukrytą za kontenerem martwą kobietę. Była o wiele młodsza od niego, miała z 20, może 25 lat. Długie, czarne włosy opadły na jej trupią twarz. Jej ciało było opatulone w skromne ubranie nieadekwatne do pogody. Mężczyzna kucnął delikatnie na ziemi i odsłonił jej buzię. Dzięki temu mógł zobaczyć jej rozchylone usta, z których wystawały długie kły.
Czyli to martwy pupil...
- Niech pan nie dotyka mojej mamy - odezwał się cichy, dziecięcy głos. Mężczyzna odwrócił się w stronę, z której on dobiegał. Powiedziała te słowa drobna, wychudzona dziewczynka o tak samo czarnych włosach i krwisto czerwonych oczach. Była bardzo wychudzona, przez co ubrania na niej wisiały. Wyglądała na około 5 lat.
- Co tu robisz... To nie jest miejsce dla małych pupilków, wracaj do domu, twój właściciel się pewnie martwi - powiedział spokojnie mężczyzna do małej dziewczynki, ale nie zdążył dokończyć myśli, gdy ona mu przerwała.
- Tu jest mój dom. Nie mamy właściciela. Pan nas wyrzucił, więc mieszkamy tutaj.
- Mieszkacie?
- Ja i mama - powiedziała dziewczynka tonem takim, jakby mówiła coś oczywistego. Pokazała też palcem ma ciało kobiety. - Ona teraz śpi - dodała szybko.
- A jak długo już śpi? - dopytał mężczyzna, z coraz większym zmartwieniem.
- Od 8 dni... - odpowiedziała. Na jej różowych policzkach popłynęły delikatne łzy.
Facet wziął głęboki wdech i zaczął kłócić się ze własnymi myślami. Co by tu począć w takiej sytuacji. Po krótkiej chwili wpadł na pomysł.
- Chciałabyś u mnie zamieszkać? - zapytał z uśmiechem na twarzy. Starał się wyglądać jak najmilej, by dziewczynka się nie bała.
- Mama mówiła, że niewolno chodzić nigdzie z nieznajomymi - mówiąc to dziewczynka otarła szybko łzy.
- No to się poznajmy. Nazywam się Vincent. Ale mów mi pan Connels - powiedział Vincent z pogodnym uśmiechem na twarzy, podając rękę dziecku.
Po krótkiej chwili mała wampirka podała mu swoją małą rączkę mówiąc - Beth. Annabeth.
- To, skoro już się znamy Beth, to chcesz ze mną pojechać do domu? Będzie tam ciepłej niż za tym śmietnikiem.
- Ummm.... No dobrze... - odpowiedziała cicho Beth z delikatnym uśmiechem.
Vincent wstał z ziemi, po chwili biorąc dziewczynkę na ręce.
- To teraz jedziemy do domku, dobrze? - dopytał się dla pewności dziewczynki.
- D-dobrze prze pana.
Mężczyzna ruszył powoli w stronę głównej ulicy niosąc na rękach drobną kruchą wampirkę. Czuł gdzieś w sercu, że dobrze postąpił, zabierając ją z tamtej uliczki pełnej brudu. Po chwili usłyszał w miarę równy oddech. Spojrzał na dziewczynkę i zobaczył, że malutka zasnęła. Zaśmiał się cicho pod nosem i kontynuował dalszą podróż do domu, ale tym razem z nowym malutkim pupilkiem.
_______________________________________