Chłopak zacisnął oczy, pozwalając łzom wypłynąć spod powiek. Czuł się okropnie, przeszywał go strach, ból i chłód, a ta mieszanka nie była dobrym połączeniem. Z sekundy na sekundę było coraz gorzej, tak jakby śmierć miała zaraz zabrać go z tego świata. Nie miał siły wstać, po prostu leżał i pozwalał łzom płynąć, czując się jakby miał się w nich utopić. Cisza w mieszkaniu go przerażała. Nigdy tak nie było. Odzwyczaił się od samotności, która towarzyszyła mu przez całe życie. A kiedy przeszło co do czego wspomnienia wróciły.
Obudził się, przeciągając się i ziewając leniwie. Usiadł prosto na łóżku i wyjrzał przez okno, drapiąc się po czole w akompaniamencie śpiewających na zewnątrz ptaków. Ta melodia była niczym miód na jego uszy. Nim spojrzał na miejsce obok, obejrzał swoje ciało. Dopiero kiedy zorientował się, że jest kompletnie nagi, poczuł oblewający go rumieniec i zaczął przyglądać się czerwonym malinkom, zdobiącym jego klatkę piersiową, ramiona i uda. Odwrócił się gwałtownie, orientując się, że jest całkiem sam. Wsunął na siebie spodnie i wziął za dużą bluzę, która nawet nie była jego i poszedł rozejrzeć się po mieszkaniu. Dałby sobie rękę uciąć, że jego partner jest w kuchni i przygotowuje im śniadanie. Ale tak nie było.
- Chin? - zawołał, kiedy powoli zaczęły kończyć mu się pomieszczenia do sprawdzenia. Jego dobry humor zastępował teraz strach i przerażenie. - Chin!?
W akcie zdenerwowania chwycił za telefon i drżącymi dłońmi wybrał numer swojego chłopaka, wsłuchując się w swój nierówny oddech i sygnały. Po nieodebranym połączeniu zasypał mężczyznę wiadomościami, ale na żadne nie dostał odpowiedzi. Starał się uspokoić, ale zbyt długo był sam, by nie wymyślać czarnych scenariuszy, kiedy jego chłopak go zostawił. Zaczął panikować, całe jego ciało się trzęsło, nogi miał jak z waty, ale mimo wszystko zerwał się i zaczął przeglądać wszystkie szafy i szafki, w których były rzeczy China. Właśnie, były. Już ich nie było. Jedyne, co zostawił, to bluzę, którą właśnie miał na sobie. Nie mógł uwierzyć, że dał się tak łatwo wykorzystać. Tak dobrze mu było, mężczyzna dbał o niego, a jego dotyk był tak kojący, że wczoraj się prawie nie rozpłynął.
Tylko po to, by obudzić się samemu w pustym mieszkaniu i płakać jak dziecko. Znów został sam.
Tak jak wtedy zaczął okropnie panikować, nie będąc nawet w stanie stanąć prosto. Co jednak wprowadziło go w skonsternowanie i zajęło jego umysł na moment, odciągając od niemiłych wspomnień to fakt, że przecież nie był w swoim mieszkaniu. Jego obecny partner doskonale znał jego przeszłość, czy naprawdę zapraszałby go do swojego domu, by bezwstydnie go wykorzystać, a potem zostawić? Nie zależało mu na domu? Rozejrzał się, widząc ubrania starszego na łóżku, złożone i wyprasowane. Obok leżały te należące do niego, w tym samym stanie. Jego wzrok zatrzymał się na szafce, na której leżała butelka woda i opakowanie czekolady. Jego ulubiona. Ale co to zmieniało, kiedy był sam? Nie powstrzymało to jego płaczu, nie zmieniło jego obecnego stanu. Odwrócił głowę, obserwując tym razem szafkę z jego strony łóżka. Uszykowane śniadanie, tak jak miał starszy w nawyku. Nieważne ile razy go prosił, by tego nie robił, on nie słuchał i i tak to robił.
- San? - wydawało mu się, jakby krzyczał, ale w rzeczywistości prawdopodobnie nie było go nawet słychać. Nic się nie zmieniło. Sana nie było i stracił już nadzieję, że się pojawi. Nie wierzył, że da radę przejść ponownie przez to samo.
Przestał płakać, ale nie wytarł łez z policzków. Nie przeszkadzały mu już. Miał dość. Było mu już obojętne co się z nim stanie. Wstał powoli, odczuwając jak głowa nieprzyjemnie sprawia wrażenie, jakby miała pęknąć, a żołądek ściska się. Przeszywający go ból dał się we znaki, kiedy deja vu, które odczuwał, okazało się zbyt bolesne, by mógł normalnie ustać. Tak jak wtedy, ubrał na siebie swoje spodnie i bluzę starszego. Topił się w niej. Przeszedł przez korytarz, stawiając niepewne kroki bosymi stopami, jak gdyby podłoga miała się pod nim zawalić. Szedł zgarbiony, póki nie doszedł do kuchni, nie mogąc zmusić się do pójścia gdzieś indziej. W zlewie stały naczynia, w których uprzednio zrobione były naleśniki, które zimne już stały na talerzu obok jego szafki nocnej. Zapalił światło i podszedł do okna, spuszczając na dół roletę. Spojrzał pusto na swój telefon, ten sam, który miał wtedy. Nawet nie pomyślał o napisaniu czy zadzwonieniu do swojego chłopaka. Zabrał urządzenie z blatu i bez zbędnych skrupułów z zamachu rzucił nim o ziemię. Na marne. Był niezniszczalny, zdążył się już o tym przekonać, ucierpiała jedynie szybka. Uniósł wzrok na lodówkę, na której widniało jego zdjęcie z Sanem. Był z nim taki szczęśliwy. Z Chinem tak nie było. Nie mieli wspólnych zdjęć. A San miał ich od groma. Aż go to przerażało, jak wiele można mieć pamiątek z miłych wspomnień. Przestał wierzyć w miłość, Sana nie było przy nim, kiedy budził się, po ich pierwszej wspólnej nocy. Nie powiadomił go, nic nie powiedział. Po prostu go nie było. Zerwał gwałtownie zdjęcie i rozerwał w pół. Na jednej połówce był on, na drugiej San. Łzy ponownie zamazały mu obraz, a zniszczone zdjęcie wypadło z rąk. Podszedł do blatu, szukając na nim czegoś interesującego. Nie musiał szukać długo. Wyciągnął jeden z ostrzejszych noży kuchennych i przyglądał mu się, stwierdzając, że może mu się przydać. Postanowił jeszcze zaczekać, by dać Sanowi czas, żeby jeszcze coś zmienić. Doskonale wiedział, co za chwilę zrobi, więc San mógł go jeszcze przed tym powstrzymać. Ale go nie było.
CZYTASZ
I'll Save You Again And Again | WooSan Two Shot
FanfictionMoje chore, nocne pomysły. Napisane w jedną noc, bez konkretnego planu. Raczej dla ludzi o mocnych nerwach.