Obejrzała każdą z migocących gwiazd, które niemal były na wyciągnięcie ręki. Lubiła to robić, to było jedno z jej ulubionych zajęć w ostatnim czasie, choć sama nie do końca pojmowała poczucia przemijania. Potrafiła w jednej chwili siedzieć nad rzeką, wrzucając do niej małe, płaskie kamyczki, a chwilę później siedziała w domu sprzątając kuchnie po kolacji. Nie wiedziała, czy od jednej czynności do drugiej minęła godzina, czy może cały dzień. Niespecjalnie jednak sprawiało jej to problem, wręcz przeciwnie, była szczęśliwa tam, gdzie była. To było jej miejsce. Jej kawałek spokoju, w którym działo się tylko to, czego ona chciała.
- Oślepniesz. - usłyszała za plecami, ale nie odwróciła się. Wiedziała, że to kruk, który od pewnego czasu przysiadał w jej pobliżu, żeby ponarzekać. - Nie masz nic lepszego do roboty?
Uśmiechneła się, odrywając głowę od ciemnego nieba, a następnie kierując spojrzenie na czarnego ptaka. Nie pojawiał się codziennie, ale też nie mogła stwierdzić nawet w przybliżeniu, co jaki czas miała okazję go widzieć. Ot, kiedy miała swój moment wytchnienia, pojawiał się kruk, który to próbował zniszczyć swoim ględzeniem.
- Gwiazdy są piękne. - odparła spokojnie, uśmiechając się lekko, ale wcale nie do swojego towarzysza. - Czego dziś chcesz?
- Żebyś wreszcie poszła po rozum do głowy.
Zatrzepotał skrzydłami nerwowo, a chwilę później zakrakał złowrogo, jakby się niecierpliwił.
- Dlaczego chcesz, żebym przestała robić coś, co mnie uszczęśliwia? - spytała, wstając z ogromnego głazu, na którym wcześniej postanowiła odpocząć.
Było ciemno, ale droga do domu sama wyrastała pod jej stopami. Drzewa wiedziały kiedy odchylić swe gałęzie, a trawa porastała z brzegu fluorescencyjnymi grzybami, które ochoczo odbijały światło księżyca. Jej bose stopy dotykały wilgotnego podłoża, które odpowiadało delikatnym mrowieniem na każdy jej krok. Kruk zajął miejsce na jej ramieniu, kiedy tylko podniosła się z miejsca i uważnie obserwował, co się wokół niej działo. Nie lubił tych efektów specjalnych, wolał żeby drzewa były drzewami i nie ruszały się z miejsca, a kolor grzybów, żeby miał co najwyżej brązowy odcień - w porywach do czerwieni i zieleni. Czuł się nieswojo, ale miał wrażenie, że z każdą wizytą te widoki zaczynały być traktowane coraz swobodniej.
Ani się obejrzeli i las, który prowadził ich do domu, skończył się i wyszli na ulicę w jednym z miasteczek. Nie sposób jednak było ujrzeć ani samochodów, ani innych ludzi. Była tylko ona i kruk.
- Przestało mi to imponować. - wymamrotał, zrywając się do lotu, aby chwilę później czekać na szczycie jednego białych płotów w okolicy.
Za pierwszym razem, kiedy znalazł ją w lesie pełnym dziwnych niespodzianek, żeby następnie dwa kroki później być na obrzeżach Londynu, nie wiedział, czy podejść do tego na porządku dziennym, czy zacząć zadawać pytania. Po jakimś czasie jednak dotarło do niego, że nie uzyskałby żadnej sensownej odpowiedzi. Został zapewniony, że jej stan jest niewiadomy, ale nie sądził, że zaszła aż tak daleko.
- Dziś na kolację jest lasagne. - odezwała się melodyjnym głosem, kiedy znaleźli się w jadalni.
I faktycznie na stole stało dość duże naczynie żaroodporne, w którym znajdowała się dopiero co wyjęta z piekarnika lasagne. Zupełnie, jakby spędziła w kuchni kilka poprzednich godzin na przygotowaniach. Stół nakryty był dla pięciu osób. Ona jednak była sama. I kruk.
- Dla ciebie również jest talerz.
- Już jadłem. - przystanął na rogu stołu, obserwując, jak ona szykuje się do jedzenia. - Kiedy to ugotowałaś?
Zawiesiła wzrok na sztućcach, unikając jego przeszywającego spojrzenia. Chwilę później jednak ponownie błogo się uśmiechneła.
- Wcześniej. - odpowiedziała, nakładając sobie porcję.
- Licząc gwiazdy, czy biegając w bieliźnie po polu pszenicy?
Dotarło do niej, że już wcześniej tego dnia musiał ją obserwować, jednak dopiero nad rzeką postanowił się jej pokazać. Nie odpowiedziała na jego pytania. Jak zwykle.
- Pokażesz mi kim jesteś? - zmieniła temat, biorąc do ust kęs kolacji.
- Powiesz mi dla kogo jest reszta nakryć?
- Dla gości. - odpowiedziała, jakby to było oczywiste. - Chciałabym wiedzieć, kim na prawdę jesteś.
- To nie jest istotne.
- Dla mnie jest. - machnęła widelcem w jego stronę. - Niecodziennie mam możliwość rozmowy ze zwierzętami.
- Jakby tylko to było tutaj dziwne. - obruszył się, poprawiając skrzydła i przeniósł się na parapet okna jadalni.
Czuł, że za którymikolwiek drzwiami nie znajdzie reszty domu, a widok za oknem to tylko ułuda. Wyobrażenie. Nie był to jednak czas na poruszanie tego tematu.
- Gdzie ci goście? - zreflektował się, spoglądając za siebie, chcąc rejestrować każdą zmianę jej zachowania.
- Pewnie się spóźnią. - wzruszyła ramionami. - Ale ty możesz zjeść wciąż ciepłe.
- Pokarmem ptaków nie jest lasagne.
- Oboje wiemy, że nie jesteś ptakiem. - zaśmiała się, jakby co najmniej znała go od zarania dziejów.
- Jesteś dziś wyjątkowo świadoma. - prychnął.
- Czyli mam rację?
- To twoja bajka. - westchnął.
- Gdybyś pochodził z mojej bajki, wiedziałabym czym, albo kim jesteś.
- Wyjdź więc z niej, a się dowiesz.
Zaśmiała się nerwowo, kończąc swoją porcję. Wstała od stołu, wkładając naczynia w kuchni do zlewu. Zniknęły one jednak w momencie, kiedy tylko się od niego odwróciła. Zniknęło również wszystko to, co było na stole wraz z nakryciami dla gości.
- Nie powinieneś już iść?
- Wyjątkowo mam dziś sporo czasu.
- Dobrze, więc. - klasnęła w dłonie, a zaraz po tym oboje znaleźli się w Wielkiej sali w Hogwarcie.
Nie było jednak po raz kolejny nikogo poza nimi. Kruk zdziwiony nagłą zmianą otoczenia, zatrzepotał skrzydłami, żeby odzyskać równowagę. Przysiadł na jednym ze stołów, przy którym leżała otwarta księga.
Hermiona odziana tym razem była w standardową szatę uczniowską i tanecznym krokiem usiadła przy otwartej księdze.
- Masz zamiar teraz się uczyć?
- Oczywiście! Lada moment będą owutemy, a ja jestem daleko w tyle!
Miał ochotę wydrapać jej oczy, ale tylko wywrócił oczami, czego nie mogła nawet zauważyć.
- A inni? - spojrzała na niego pytającym wzrokiem, a on kontynuował: - Jak z materiałem stoją inni?
- Och, spytam ich wieczorem, nie miałam ostatnio czasu na dłuższą rozmowę.
- Jakże by inaczej. - wymamrotał, spoglądając na mównicę oraz stół nauczycielski. Gdyby nie ta absurdalna sytuacja, mógłby się posunąć do sentymentalizmu. Nie miał jednak na to czasu.
Zatopiła swoją czuprynę we wnikliwej analizie grubej księgi, która nie dotyczyła zupełnie niczego. Słowa nie przypominały słów, a obrazki w niej zawarte były zupełnie oderwane od rzeczywistości. Tak, jakby była napisana w nieznanym, starożytnym języku, którego nikt jeszcze nie odkrył. Ona jednak studiowała ją, jakby była to bajeczka na dobranoc. Tylko ranek miał nie nadejść. Tutaj nigdy nie było pory dziennej. Ciągła ciemność, wieczór, noc i zero światła słonecznego. Tylko księżyc, teraz świece w Wielkiej sali, i debilne fluorescencyjne grzyby dawały jako takie światło, a poza tym była tylko wszechogarniająca ciemność.
Spojrzał na nią, kiedy zmożyło ją zmęczenie. Ułożyła głowę na jednej stronie księgi i zatopiła się we śnie pełnym koszmarów.
Czas na niego, może następnym razem uda się coś więcej.