Zostanę

650 47 20
                                    

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będę mógł spojrzeć ci w oczy, ale póki jest nadzieja, zostanę.


Wyczekuję tego momentu, obawiam się go, boję się, że nigdy nie nadejdzie. Ten strach czai się na skraju świadomości, wyciszam go, racjonalizując. Wraca wśród nocnych koszmarów i gdy uzdrowiciele mówią do siebie przyciszonym głosem, tak żebym nie usłyszał.

Akceptują to, że tu jestem, choć nie uzasadnia tego żadne prawo, żaden przepis, żaden z punktów regulaminu. Jedna z pracownic oddziału, ta, która poprawia ci poduszki i zagląda do twojego pokoju przynajmniej cztery razy w ciągu nocy, traktuje mnie tak, jakbym i ja był pod jej opieką. Sam nie wiem. Może i jestem. Moje zachowanie z pewnością podpada pod jakieś zaburzenia pourazowe, ale wykorzystuję to, że nikt nie ośmiela się mnie oceniać - przynajmniej nie na głos - ani mówić mi, co mam robić. Nie wykluczam, że po prostu się mnie boją.

Wraz z zabiciem Voldemorta straciłem status członka czarodziejskiej społeczności; stałem się legendą, tracąc człowieczeństwo - symbolem, który istnieje ponad przyziemnością praw, zasad, reguł i zakazów. Wystarczyło jedno moje słowo, abyś stał się nienaruszalny. Abyś dostał własny pokój i trafił pod opiekę najlepszych uzdrowicieli. Abyś żył.

A przynajmniej mam nadzieję, że to było wystarczająco.

Ron i Hermiona przychodzą średnio dwa-trzy razy w tygodniu, czasem przesiadują do późna, rozmawiamy. Czasem trzymają się za ręce, czasem dłoń Rona bezmyślnie gładzi jej skórę, a ona ledwo to zauważa. Ich życie toczy się gdzieś indziej; wśród godzin spędzanych w szpitalu w samotności, wśród zapachu detergentów i kwiatów, dystans między nami rośnie. Nie umiem tego powstrzymać.

Czasami wydaje mi się, że jednak umarłem. Moje życie dotąd nigdy nie było tak monotonne, tak pozbawione kolejnych wyzwań, kolejnych tajemnic, kolejnych zagrożeń. Jedynym wyzwaniem jest nie oszaleć. Jedyną tajemnicą - to, dlaczego nie potrafię cię opuścić. Jedyne zagrożenie kryje się w tym, że twoje ciało okaże się zbyt zmęczone walką; że twój umysł postanowi je porzucić i udać się w dalszą drogę.

Kiedy o tym myślę, zaczynam szeptać ciche modlitwy skierowane tylko do ciebie, błagając, żebyś mnie nie zostawiał.

Być może na całym świecie jestem jedyną osobą, która jest w stanie cię o to poprosić. Być może nie otrzymam odzewu. Być może moje oddanie nic nie znaczy, ani dla ciebie, ani dla świata.

Zadbałeś o to. Upewniłeś się, że nikt nie będzie za tobą tęsknił, opłakiwał cię ani bolał nad twoją stratą. Ta ściana wciąż stoi. Prawie nikt cię nie odwiedza. Ron, Hermiona, profesor McGonagall i pani Pomfrey, Kingsley i paru Weasleyów przychodzą chyba bardziej do mnie, niż do ciebie. Od śmierci mojej mamy stałeś się cieniem i tym cieniem chciałeś pozostać - a oto tego owoce, które zbierasz nawet teraz, pogrążony w nieświadomości.

A może po prostu taki już jesteś. Może inaczej nie potrafisz. Może mimo upływu lat pozostałeś tym chłopcem, który nie jest w stanie zatrzymać przy sobie nawet tych nielicznych osób, na których mu zależy. Może nie zmieniłeś się aż tak bardzo od czasu, kiedy wisiałeś do góry nogami w powietrzu, kiedy wypisywałeś mściwe zaklęcia na marginesach podręczników, kiedy czułeś więcej niż byś chciał, więcej, niż byłeś w stanie znieść w milczeniu. Nie wiem.

Tak naprawdę nic o tobie nie wiem, poza tym, że nie jesteś tym, za kogo cię uważałem.

Letnie dni stają się coraz krótsze. Znam każdy kąt tego pokoju, zapamiętałem imiona personelu i uzdrowicieli. Nauczyłem się kilku zaklęć diagnozujących i kontrolujących funkcje życiowe. Teraz to ja poprawiam ci poduszki, a Kathy, która robiła to wcześniej, pilnuje, żebym jadł przynajmniej dwa posiłki dziennie. Więcej nie przechodzi mi przez gardło.

Ron zagląda coraz rzadziej. Nie rozumie, czemu tu jestem, i nie próbuje, tak samo jak ja nie próbuję zrozumieć, dlaczego unika swojej rodziny. Być może dlatego, dlaczego ja mam ochotę ukryć się przed całym światem. Zbliża się nowy rok szkolny i profesor McGonagall, teraz już oficjalnie mianowana dyrektorem, przestaje nas odwiedzać; za jej przykładem idzie Kingsley, który woli być tam, gdzie rzeczywiście ma szansę coś zrobić, coś zmienić.

A ja wciąż czekam. Bo muszę się dowiedzieć, czy to, co w ostatniej chwili widziałem w twoich oczach było tylko omamem, czy przebłyskiem czegoś prawdziwego. Wciąż istnieje ryzyko, że się tego nie dowiem i myśl o tym spędza mi sen z powiek.

Długie i ciemne są noce u twojego boku, ale dni są chyba jeszcze gorsze. Szare światło wpada przez zasunięte do połowy żaluzje, deszcz bębni o parapet, gromy kpią sobie z wylęknionej, żałobnej ciszy. Okazjonalny promień słońca uwydatnia chudość twojej twarzy, ziemistość skóry i niezwykłą łagodność rysów, która nie zniknęła od momentu, kiedy spojrzałeś mi w oczy.

Wolałbym już, żebyś przeklął mnie, patrząc w moją twarz ze znajomą wściekłością i wzgardą, niż żebyś leżał tu, nieruchomo i bezgłośnie z tym wyrazem spokojnej rezygnacji na bladym obliczu.

Oddychasz tak cicho, że czasem podrywam się w przerażeniu, gdy wydaje mi się, że nie dobiega od ciebie najlżejsze westchnienie. Muszę zbliżyć się do twoich ust i poczuć na własnej skórze chłód twojego oddechu, aby moje serce uspokoiło swój galop. Czasem przysuwam się jeszcze bliżej, aż tchnienie na moim policzku staje się ciepłe i zostawia po sobie kropelki wilgoci. W tym wilgotnym cieple jest życie, które desperacko staram się przy sobie zatrzymać.

Wiesz, uzdrowiciele twierdzą, że dokonałem niemożliwego, utrzymując cię po tej stronie. Głęboko pod skorupą podziwu, wdzięczności i euforii zwycięstwa kryje się lęk, że jest we mnie coś, czego nie potrafią pojąć. Chłopiec, Który Przeżył, Wybraniec, Pan Śmierci. Ten ostatni tytuł nie ukaże się na stronach Proroka jeszcze przez długie lata - może nigdy. Ja sam nie wiem, co mam o nim myśleć. Ale jeśli dzięki niemu jesteś tutaj ze mną i wciąż oddychasz, nawet jeśli trochę zbyt cicho, to jestem gotów go przyjąć.

Mimo to wciąż boję się śmierci. Nie mojej własnej - tę już przeżyłem. Na dowód tego mój oddech przyspiesza, kiedy jedno z zaklęć kontrolnych wykrywa nieprawidłowość, fałszywą nutę w symfonii bicia serca, szumu krwi, melodii eliksiru odżywczego sączącego się przez tkanki. Już po chwili wszystko wraca do normy, ale odzyskanie spokoju zajmuje mi więcej czasu.

Powinienem się przyzwyczaić. W końcu stale tym płacę za bycie przy tobie. Każde wahanie dłoni przy karcie pacjenta wzbudza moją natężoną do granic czujność. Każde zmarszczone brwi uzdrowicieli sprawiają, że moje serce drży rozpaczliwie. Każdy unik w ich słowach i każda ucieczka wzrokiem sprawia, że mam ochotę potrząsnąć nimi i wydusić prawdę i czasami niemal rozumiem zapędy Voldemorta. Przeraża mnie to.

W pewnym momencie ustają wizyty wszystkich poza panią Weasley i Hermioną. To znaczy, że zaczął się kolejny rok nauki w Hogwarcie. Obie dobrze czytają mój nastrój. Porozumiewamy się bez słów, ich troska wyraża się przez placek ze śliwkami i lektury, które potrafią zająć moją uwagę. Nie wiem, czy wystarczająco okazuję im wdzięczność, ale się staram.

W końcu wyniki rutynowych badań wzbudzają poruszenie wśród uzdrowicieli. Twoje ciało przeszło w stan czuwania, reaguje na bodźce średniej intensywności i wykazuje chęć życia. Tej nocy płaczę, trzymając twoją dłoń, oszołomiony porażającą ulgą. Twoja skóra wydaje się cieplejsza i choć to pewnie tylko złudzenie, czuję cię bliżej. Splatam twoje palce ze swoimi i poddając się uczuciu, które przebija moją pierś na wylot, przyciągam nasze dłonie do swoich ust. Moje wargi są tak samo szorstkie jak twoja skóra, a jednak moment zetknięcia ma w sobie uzależniającą miękkość. Badam kształt twoich dłoni, czując się jak przestępca, który dobrał się do czegoś, co nie należy do niego. Kiedy rano odwiedza nas Hermiona, nasze palce nadal są splecione. Rzuca mi wszystko rozumiejące spojrzenie, którego nie mogę znieść. Puszczam twoją dłoń.

Czas mija i kolejne zmiany nie nadchodzą. Płomień mojej nadziei przygasa, powracam do milczącego czuwania i myślę sobie nad powodami, dla których miałbyś chcieć wracać. Nie mogę wymyślić ani jednego. Jednocześnie powodów, dla których nie wyobrażam sobie życia w świecie bez ciebie jest coraz więcej. Ten dysonans posyła mnie na dno rozpaczy.

Wspomnienia wracają z okrutną wyrazistością. Każde złe słowo, każde nienawistne spojrzenie, każde bezpodstawne oskarżenie, które posłałem ku tobie, dręczy mnie w długich godzinach, gdy wpatruję się w twoją twarz. Rozsądek podpowiada, że to nie było jednostronne, że nasza pokręcona relacja była winą moją i twoją, i ludzi wokół nas, i ludzi, którzy już odeszli. Ale rozsądek przegrywa z poczuciem winy, które zżera mnie, gdy widzę rozległe blizny na twojej szyi. Odtworzona magicznie skóra błyszczy w świetle księżyca, mam ochotę jej dotknąć i robię to, niejednokrotnie.

Uzdrowiciele coraz częściej posyłają mi dziwne spojrzenia. Nocą coraz częściej nawiedzają mnie wizje, do których rano trudno mi się przyznać przed samym sobą. Trwanie u twojego boku jest słodką torturą podszytą bezkresną rozpaczą, bo mojej nadziei nie starcza na każde z nowych pragnień dotyczących twojej osoby.

Pewnego wieczoru Kathy przynosi mi koc i machnięciem różdżki zmienia twoją pościel na cieplejszą. Czas jest bezlitosny, a ja opadam z sił. Czy to po to wracałem z King's Cross, aby spędzić resztę życia tak, jakbym nie należał do tego świata? Ci, którzy powinni mi być bliscy, martwią się o mnie, ale nie potrafię inaczej. Skoro ty przestałeś dla nich istnieć, podążę za tobą. Każdy z nas ma swoje powody.

Nadchodzi dzień, który myślałem, że nie nadejdzie. Wszyscy tak dobrze odgrywali swoje role. Uśpili moją czujność. Niewinna herbata podsunięta jako gest troski, przesączona eliksirem słodkiego snu, tak jak język oswojonego węża nasączony jest zdradliwym jadem. Budzę się na łóżku w ciemnym pokoju, unieruchomiony, przywiązany siecią zaklęć jak kukła na łasce lalkarza. Mogę sięgnąć do kieszeni, jednak jest pusta; zabrali mi różdżkę. Budzi się we mnie wściekłość. Legenda szybko została sprowadzona na ziemię. Zastanawiam się, kto wyszedł z inicjatywą, kto wydał rozkaz i kto go posłuchał. Nie zamierzam czekać, aż odważą się pokazać mi swoje twarze. Nie zamierzam też ich szukać. Jest tylko jedna osoba, którą potrzebuję odnaleźć.

Nie muszę wypowiadać zaklęcia. Czarna Różdżka jest głosem mojej woli, gotowa służyć mi nawet wtedy, kiedy ktoś nas rozdzieli. Już po chwili czuję w dłoni chłód wypolerowanego drewna i znajome wrażenie wszechmocy. Wiem, że to tylko ułuda. Jakkolwiek potężna, nawet ona nie jest w stanie spełnić moich pragnień.

Pomaga mi za to złamać zaklęcia, które trzymają mnie tu jak dzikie zwierzę w klatce. Ilość magii poświęconej temu jednemu celowi, aby mnie tu zatrzymać, budzi mój niepokój. Zaczynam się zastanawiać, czy ty też nie padłeś ofiarą ich knowań. Nie chcę marnować czasu na szukanie cię na piechotę. Magia stawia opór, kiedy próbuję się teleportować, ale moc różdżki łamie zaklęcia. Chwilę później stoję u stóp twojego łóżka i spoglądam w uśpioną twarz. Oddycham z ulgą.

Rzucam zaklęcie blokujące na zamek drzwi. Nikt nie może mi przeszkodzić. Zbliżam się i chwytam twoją dłoń. Materac prawie się nie zapada, kiedy przysiadam na brzegu łóżka. Jest tak twardy, jakby nie przeznaczyli go dla żywego. Powstrzymuję wściekłość, która ponownie próbuje się we mnie odezwać. Pochylam się nad twoim wychudzonym ciałem i cichym głosem proszę, abyś się obudził. Nie reagujesz. Proszę znowu. Odpowiada mi milczenie.

Siedzę tak, wilgotnymi oczami wpatrując się w twoje nieruchome powieki i usta, dopóki nie usłyszę głosów za drzwiami. Klamka porusza się, najpierw ostrożnie, potem energicznie, w końcu ze złością ludzi po drugiej stronie. Przez chwilę mam ochotę wpuścić ich i zmierzyć się z nimi twarzą w twarz. To niepotrzebne. Zaciskam palce na twojej nieruchomej dłoni, obejmuję cię ramieniem i pozwalam różdżce pokierować mnie w miejsce, którego szukam.

Aportujemy się w innej sypialni, podobnie pustej i bezbarwnej, jednak inaczej pachnącej - kurzem i nowym drewnem. Materac w łóżku jest gruby i przyjemnie sprężysty. Uwalniam cię z objęć i zostawiam z uczuciem żalu, nie zapominając rzucić kontrolnych zaklęć. Wiem, że uzdrowiciele byli bezradni; w szpitalu nie miałeś już nic, czego ja nie mógłbym ci zapewnić. Pozostało czekać. Może i przez wieki.

Otwieram okno, pozwalając ciepłemu podmuchowi wedrzeć się do środka. Śródziemnomorski klimat sprzyja zdrowieniu - tak słyszałem. Mam nadzieję, że uzdrowi także moją znękaną duszę. Wychodzę przed dom, ogarniam go spojrzeniem i jednym ruchem zdzieram z płota tabliczkę "na sprzedaż". Rzucam zaklęcia, które utrzymają i mugoli, i czarodziejów z daleka. Ta świadomość sprawia, że czuję się nieco lepiej.

Z samego rana udaję się na Pokątną i kupuję zapas eliksirów odżywczych, niemal siłą wciskając pieniądze w dłonie sprzedawcy, który chyba chętnie oddałby mi za darmo cały swój asortyment. W miasteczku, na skraju którego przebywamy, zaopatruję się w chleb, masło i świeże owoce. Zbyt długa nieobecność u twojego boku sprawia, że moje dłonie drżą, kiedy otwieram drzwi wejściowe. Dopiero twój widok działa na mnie kojąco.

Podaję ci eliksir odżywczy i sam zmuszam się do zjedzenia śniadania. Znam cały rozkład opieki nad tobą na pamięć. Dzień przebiega spokojnie, za nim kolejny i jeszcze jeden, powraca rutyna, ale znajomy strach rozmył się wśród szumu fal wpadających przez okno wraz z morską bryzą. Pozostało oczekiwanie.

Czuję się dobrze z tym, że jesteśmy tu sami, we dwóch. To wydaje się właściwe. Odzyskałem poczucie, którego brakowało mi, od kiedy porzuciłem Hogwart. Poczucie, że jestem w miejscu, w którym powinienem być i robię to, co powinienem robić.

Czuję to, kiedy poprawiam ci pościel, którą potem sam burzę. Czuję to, kiedy podaję ci eliksir za eliksirem, wiedząc, że od mojej troski zależy to, czy będziesz, czy nie. Czuję to, kiedy godzinami wpatruję się w twoje usta i powieki, zahipnotyzowany tym, na co byłem ślepy przez te wszystkie lata.

To komiczne, jak wiele można mieć pomysłów, nadziei i oczekiwań dotyczących kogoś, kto nawet nie wie, że jestem tuż obok.

Pewnej nocy kładę się u twojego boku, choć nie ośmielam się ciebie dotknąć. To niewłaściwe. Myślę o tym, jak by to było przytulić się do ciebie całym ciałem. Wciąż pachniesz dziwnie, szpitalnie, nie jak ty. Szpara między twoimi wargami intryguje mnie jak nigdy dotąd, zachęca do eksploracji. Oddycham głęboko. Wstaję i siadam z powrotem w fotelu, ale bolą mnie mięśnie. Jestem zmęczony, tak cholernie zmęczony. W końcu zsuwam się na dywan i zwijam się u stóp łóżka jak pies. Czuję, że to bardziej odpowiednie dla mnie miejsce, a nie ma tu nikogo, kto mógłby próbować znów wyciągać mnie na wyżyny, wbrew temu, kim jestem. Wsłuchując się w twój oddech, szybko zapadam w sen.

Następną noc też spędzam przy tobie, nie potrafię inaczej. Kiedy twoja bliskość staje się nieznośna, przenoszę się na dywan. Kolejne noce wyglądają tak samo.

Jestem świadomy upływu dni, znacznie bardziej niż w dłużących się miesiącach letnich w szpitalu. Trzydziestego października postanawiam się ogolić. Czuję, że wypada. Nie poznaję twarzy w lustrze. W moich oczach jest coś obcego, co mnie przeraża, skóra przybrała nieznany mi odcień chorowitej bladości, włosy są tak długie, jak nigdy wcześniej. Nie chcę, żebyś mnie tak zobaczył, ale nie chcę też, abyś znowu widział we mnie kogoś, kim nie jestem. Odwracam się od lustra. To nie ma znaczenia, skoro nadal nie otwierasz oczu.

Nadchodzi noc, której obawiam się jeszcze bardziej niż kiedyś - teraz, kiedy odwiedziłem osobiście groby moich rodziców i zrujnowany dom, roztrzaskany tej samej nocy siedemnaście lat temu. Widziałem ich, gdy trzymałem mały, niepozorny czarny kamień w dłoni. Byłem po tamtej stronie. I wróciłem, aby znów stanąć naprzeciw najgorszego z moich koszmarów: widma straty. Zielone światło wypełnia otchłań moich myśli. W malignie wyrzucam obietnice, wyznania i prośby, które sprowadzają się do trzech słów: Zostań ze mną. Czuję bliskość Śmierci i opanowuje mnie paranoiczny strach, że przyszła upomnieć się o to, co jej odebrałem. Wpełzam na łóżko obok ciebie i przykrywam nas peleryną. Jeśli nas znajdzie, to mam nadzieję, że zabierze nas obu; tym razem nie będę miał do czego wracać. Czuję twoje ciepło całym sobą i powoli się uspokajam. Zasypiam wciąż żywy, słysząc twój cichy oddech.

Budzi mnie... coś. Ruch? Odgłos? Przeczucie? Mój sen stał się tak czujny, że może to być nawet szum wiatru za zamkniętym oknem. Jest ciemno, ale niezupełnie; noc oddaliła się od zmierzchu i zbliża się do świtu, czerń zmienia się w szarość. Szybkim ruchem zdejmuję z nas pelerynę, która jakimś cudem nie spadła przez całą noc. Łapię głęboki oddech, zanim spoglądam na twoją twarz. Jest zaczerwieniona, czarne kosmyki przykleiły się do spoconej skóry, jeden spoczywa wzdłuż linii twoich ust. Odciągam go delikatnie i w tej samej chwili moje serce zatrzymuje się, a potem wpada w galop. Spierzchnięte wargi drżą pod moim dotykiem.

Jesteś tu. Próbuję wypowiedzieć twoje imię, ale zgubiłem gdzieś mój głos. Przesuwam więc znów palcami wzdłuż twoich ust, które poruszają się, smakując powietrze. Twój policzek jest ciepły, twoje brwi poruszają się, pojawia się między nimi zmarszczka, za którą tak tęskniłem. Z napięciem wpatruję się we wciąż zaciśnięte powieki, bezmyślnie gładząc kciukiem wystającą kość policzkową zroszoną potem, i zaklinam rzeczywistość, aby nie dawała mi złudnej nadziei.

Otwierasz oczy. Czarne źrenice, połyskujące w zacienionych rzęsami szparkach utkwione są w mojej twarzy. Powieki rozwierają się szerzej, oddychasz głęboko. Rozglądasz się po pokoju pełnym zalegających cieni. Moje serce szaleje z euforii i lęku, nie wiem, ile zdradza moja twarz, ale musisz coś z niej czytać, bo szybko wracasz do mnie wzrokiem, przykuwasz i nie wypuszczasz.

Ty też próbujesz coś powiedzieć, jednak nie używałeś głosu zbyt długo. Krzywisz się, kiedy z twojego gardła dobywa się suchy, niezrozumiały szept. Podrywam się i gnam do kuchni po szklankę wody jak zwykły mugol. Chwila dystansu nie pomaga moim myślom ani emocjom przybrać kształtu. Z bijącym sercem wracam do sypialni, tak samo głupi, tak samo bezgranicznie szczęśliwy i przerażony.

Od progu mierzysz mnie wzrokiem, który nie jest ani zdezorientowany, ani zagubiony - raczej analizujący. Przysiadam na skraju łóżka i pomagam ci się podnieść do pozycji półleżącej. Mogę sobie wyobrazić, jak czujesz się będąc zdanym na łaskę drugiej osoby, nie mogąc polegać na sile własnych mięśni, jednak nawet się nie krzywisz, korzystając z mojej asysty. Podaję ci szklankę, nie wypuszczając jej z własnej dłoni, pozwalając twoim palcom spleść się z moimi i pokierować ją do twoich ust, które pierwszy raz od pół roku nabierają życia, stają się wilgotne i zaróżowione i poruszają się już nieco pewniej, kiedy artykułują pytanie: Gdzie jesteśmy?

Muszę odchrząknąć i biorę łyk z twojej szklanki, zanim udaje mi się wydobyć głos. Dziwię się: brzmi niemal spokojnie, choć jest nienaturalnie rozstrojony, jak dawno nieużywany instrument. Odpowiadam, dodając kolejne szczegóły i powody, wyjaśnienia i usprawiedliwienia. Przerywasz mi. Pytasz, gdzie jest on. Mówię, że zniknął na zawsze. Nie wierzysz mi, dopóki niezdarnym ruchem nie podwiniesz rękawa, gdzie na bladej skórze nie widnieje już mroczny, plugawy znak, wspomnienie twoich błędów. Patrzysz z niedowierzaniem.

Pytasz jeszcze, jak, a ja odpowiadam na tyle jasno, na ile potrafię. Potem zapada milczenie. Nieruchomo wpatrujesz się w nieokreślony punkt w przestrzeni, a ja wpatruję się w ciebie. W poszarzałej ciemności przedświtu twoje oczy są jeszcze czarniejsze niż zazwyczaj. To, że mogę w nie spojrzeć, jest dla mnie wystarczającym zadośćuczynieniem za sześć miesięcy udręki. W tej chwili nie śmiem żądać, nie śmiem nawet błagać o nic więcej, nawet jeśli wszystko w tobie, żywe, ciepłe i bliskie, doprowadza do szaleństwa tę część mnie, która nie pragnie niczego innego, niż wziąć cię w ramiona i dogłębnie poczuć, że wróciłeś.

W końcu wzdychasz i osuwasz się z powrotem na poduszki, niezgrabnie pocierając powieki i skronie. Zmuszam się do wstania, aby dać ci trochę przestrzeni. Otwieram okno. Chłodny powiew wpada do środka, kojąc moje rozgorączkowane ciało. Nadszedł listopad, a ty jesteś ze mną. Wróciłeś do wtóru trzepotania wronich skrzydeł i liści powoli osypujących się z drzew - choć tu, nad brzegiem oceanu, jesień nie przypomina tej, którą znam z deszczowego Londynu i jeszcze bardziej deszczowych wzgórz Szkocji.

Odwracam się w jednej chwili, kiedy rozlega się głośny brzęk tłuczonego szkła. Krystaliczne odłamki rozpryskują się po całym pokoju. Przekleństwo brzmi w twoich ustach słabo i mizernie, moje serce gubi rytm. W pięciu krokach docieram z powrotem do twojego boku, chwytam rozedrganą dłoń i naprawiam szklankę, nawet nie sięgając różdżki. Z pomocą Aguamenti napełniam ją w mgnieniu oka i podsuwam do twoich spragnionych ust. Nakrywasz moje palce swoją drugą dłonią, kierujesz moim ruchem tak jak uprzednio. Zabieram szklankę, gdy jest już pusta, i odkładam ją na szafkę przy łóżku. Twoja ręka przez kilka cali podąża śladem przerwanego dotyku. Spoglądam w górę i zatracam się w twoich oczach. Moja lewa dłoń wciąż nie jest w stanie puścić twojej prawej, drżącej z bezsilności, moja prawa szybko odnajduje twoją lewą, niespodziewanie szukającą kontaktu.

Sam nie wiem, kiedy moje palce wędrują w górę twojego ramienia, a ciało pochyla się, przyciągane jak magnes przez twoją niepewność i zagubienie, którego tym razem nie udaje ci się całkowicie zamaskować. Muszę spróbować. Powodów, dla których nie powinienem, jest mnóstwo. Ignoruję je wszystkie. Czerń twoich oczu, teraz rozwartych szeroko, budzi we mnie coś, co powinno było zostać uśpione.

Dotykam twoich ust swoimi, tak jak marzyłem o tym we wstydliwych fantazjach przez ostatnie miesiące. Ich ciepło, kontrastujące z chłodnym powiewem wpadającym z zewnątrz, jest tym, czego pragnę - bardziej i bardziej z każdym spotkaniem naszych warg, które rozumieją się tak, jakby do tego zostały stworzone. Chciałem tylko spróbować. Teraz nie mogę przestać. Teraz, kiedy twoje usta rozpracowały mój rytm i ruszają się wraz z moimi w tańcu przepełnionym pragnieniem.

Odrywam się i szukam potwierdzenia w twoich oczach. Tak. Nie musisz już błagać, abym spojrzał na ciebie, bo do końca życia nie zamierzam robić nic innego. Chcę powiedzieć to na głos, ale nie potrafię. Podróż mojej dłoni wzdłuż linii twoich włosów, połączona z ostrożnym badaniem delikatnych zagłębień i wypukłości oraz zapamiętywaniem faktury twojej skóry musi wystarczyć jako wyznanie moich uczuć. Na razie.

Kładę się przy twoim boku, przerzucając ramię przez stale unoszącą się i opadającą klatkę piersiową i wtulając twarz w zagłębienie twojej szyi. Długie, sztywne włosy łaskoczą mnie w twarz i jestem bezmiernie szczęśliwy, a strach trochę zelżał. Zasypiam nawet nie wiem kiedy i pierwszy raz od pół roku śpię spokojnie.

Panika wraca, kiedy budzę się, a ciebie nie ma u mojego boku. Zrywam się i wpadam szturmem do kolejnych pomieszczeń, dopóki nie znajdę cię w kuchni, z pewną zadumą popijającego herbatę i jedzącego chleb z masłem. Mam ochotę płakać z ulgi, widząc cię bezpiecznego i zrelaksowanego, tymczasem ty masz dla mnie komentarz na temat zawartości lodówki, czy raczej jej braku. Zanim odpowiem, podchodzę, aby posmakować twoich ust, które są słodkie, mimo tego, że nie wyobrażam sobie, abyś pił herbatę z cukrem.

Kiedy się odsuwam, na twojej twarzy widnieje wciąż ta sama zaduma. Czy to o mnie myślałeś, siedząc tu samotnie? Chciałbym wiedzieć, ale tymczasem zadaję inne pytanie: Jak się tu dostałeś? Twoje ręce wciąż są niepewne; trzymasz kubek w obu dłoniach. Plecy oparłeś o ścianę i ograniczasz ruchy do minimum. Przypominasz mi, że jesteś czarodziejem, co okazuje się niezwykle sprzyjającą okolicznością, kiedy twój opiekun postanawia spać jak zabity do południa zamiast zaserwować ci śniadanie. Cień uśmiechu na twoich ustach sprawia, że moje serce, zamiast pławić się w poczuciu winy, podskakuje radośnie.

Przygotowuję dla siebie jednakowy zestaw śniadaniowy i siadam naprzeciw ciebie. Nasze nogi stykają się pod stołem. To taka banalna radość, a jednak nie potrafię się jej wyrzec i dlatego nie wstaję po cukier. Nie straszna mi ta odrobina goryczy, kiedy tak blisko, tuż naprzeciw mam ciebie.

Tego dnia sam idę po zakupy, z długą listą przygotowaną na podstawie twoich żądań, życzeń i wskazówek. Dwa dni później odprowadzasz mnie do drzwi. W kolejnym tygodniu idziemy już razem. Patrzysz w bezchmurne niebo i kiwasz głową mijanym kotom, a na twojej twarzy maluje się uczucie, którego nigdy wcześniej na nim nie widziałem: szczera radość życia. Po tej eskapadzie jesteś zmęczony i musisz odpocząć. Wylegujemy się w ogrodzie, rozkoszując się słońcem, chociaż jeśli o mnie chodzi, to cieszyłbym się i z gromów, gdybyś tylko był przy mnie.

Następnego dnia powracają chmury. Siedzimy w domu i rozmawiamy, na wpół świadomie zmniejszając dystans między nami przy okazji każdego ruchu. Stopniowo rozmowa zmienia się w tło dla symfonii tarcia skóry o skórę, szelestu ubrań, znienacka przyspieszających oddechów. Ty pierwszy dajesz spokój tej grze pozorów. Spoglądasz na mnie z powagą, dotykając mojej szyi, przesuwając palcami od dekoltu mojej koszulki w dół. Pytasz, czego chcę, i uśmiechasz się, kiedy mówię, że ciebie. Cudownie jest być całowanym przez twoje ciepłe usta, czuć inicjatywę wypływającą z tego ciała, które tak długo nie odpowiadało na moje wezwania. Czuć twój ciężar wgniatający mnie w materac, wyduszający urywany oddech z mojej piersi, w której ogłupiałe serce bije już tylko dla ciebie.

Gorący oddech oblewa moją szyję, kiedy cichym głosem sugerujesz, żebyśmy przenieśli się w wygodniejsze miejsce. Nie masz już problemów ze wstaniem i twój krok jest pewny, kiedy ciągniesz mnie do sypialni, a to oznacza, że co jeszcze niedawno pozostawało w sferze mglistych marzeń, teraz stało się potencjalnie możliwe. Zdecydowany uścisk na moim nadgarstku sugeruje, że jest to wręcz prawdopodobne. Puszczasz moją rękę w progu, jakbyś dawał mi możliwość ucieczki. Uwolnioną dłoń wplatam w twoje włosy, nie będąc w stanie czekać ani chwili dłużej. Odpowiadasz z równą pasją, atakując moje usta i przyciągając moje biodra do swoich.

Zmieniam się w drżący od rozkoszy zbiór punktów, w których nasze ciała stykają się ze sobą. Tylko te punkty się liczą, palące i posyłające dreszcze rozchodzące się wzdłuż kończyn. Twoje palce wpraszają się pod luźną koszulkę, badając wklęsłość mojego brzucha i wystające żebra. Może zawstydziłbym się miernością moich kształtów, gdyby nie to, że twoje nie są ani trochę lepsze po pół roku spożywania eliksirów odżywczych zamiast solidnych trzech posiłków dziennie. Pochylam się, aby posmakować twojej szyi i zostawić ślad moich zębów w miejscu, które wskażesz mi swoją reakcją jako najbardziej pożądane. Po chwili okazuje się, że to miejsce jest wszędzie. Nie spodziewałbym się, że prostą pieszczotą będę w stanie wydobyć z twoich ust taką muzykę. To jedna z moich ulubionych rzeczy, których dowiedziałem się o tobie w ostatnich dniach, choć uwielbiam je wszystkie.

Ciągniesz mnie w stronę łóżka i zastanawiam się, czy to dlatego, że zmiękły ci kolana. Jeśli o mnie chodzi, to mięknie we mnie wszystko - no, prawie wszystko - i czuję, jak znikają kolce i pancerze, którymi odgrodziłem się od świata. Chyba po raz pierwszy tak naprawdę rozumiem obsesję Dumbledore'a na punkcie miłości i jego niezachwianą wiarę w jej magiczną moc. Ciekawe, czy ucieszyłby się z towarzyszących tej rewelacji okoliczności, stary hipokryta.

Cudownie było czuć twoje ciało na mnie, cudownie jest też czuć je pode mną, zaskakująco otwarte i uległe. Świadomość, że oddajesz się w moje ręce uderza mi do głowy o wiele bardziej niż uczucie towarzyszące trzymaniu Czarnej Różdżki, bardziej niż górowanie nad zwłokami Voldemorta, bardziej niż dosiadanie smoka. Rozpinam guziki twojej koszuli, nie spieszę się, bo nawet gdybyś próbował, nie pozwoliłbym ci uciec. Poznałem twoje ciało podczas opieki nad tobą, ale to co innego. Teraz czuję, że mam pełne prawo pochłaniać wzrokiem zarys dawniej silnych mięśni, deseń blizn, wklęsłości skóry opiętej na trochę zbyt wystających kościach. Znaczę pocałunkami każdy ślad opowiadający twoją historię.

Smukłe palce błądzą wśród kosmyków moich włosów, zapewne dziwiąc się ich długości, choć twoje też urosły znacznie bardziej niż dotąd im pozwalałeś; teraz rozsypują się na beżowym prześcieradle, otaczając twoją bladą twarz czarną aureolą niczym korona z cierni. Nigdy nie byliśmy podobni - nie z wyglądu - a jednak upodobniliśmy się do siebie, z naszymi wybujałymi w górę, wychudłymi ciałami, ciemnymi włosami opadającymi na ramiona i nieprzyzwoitą ilością blizn znaczących wyblakłą skórę. Odnajduję twoje oczy i mam wrażenie, że myśli przepływają między nami bez użycia słów. Być może tak jest. W końcu jesteś niczego sobie w legilimencji, a oklumencja nigdy nie była moją mocną stroną. Mój umysł jest tak pełny ciebie, że nawet nie zauważyłbym twojego wdarcia się w moje myśli. Możesz się wdzierać, możesz podglądać, możesz kraść. Możesz zabrać całą moją przeszłość - nic mi po niej, skoro mam ciebie.

Drżącymi dłońmi wyłuskuję z dziurki guzik twoich spodni. Zatrzymujesz moją dłoń. Mówisz, że chcesz mnie widzieć. Szybko ściągam koszulkę; twój palący wzrok pożera mnie tak jak ja ciebie chwilę wcześniej. Szaleństwo. Jak inaczej można nazwać tę niewytłumaczalną fascynację drugą osobą, jej ciałem, jej duchem, jej kształtem i jej istotą? Na świecie jest kilka miliardów ludzi, a jednak dla mnie w tej chwili istniejesz tylko ty. Twoje oczy mówią, że czują to samo, ale wciąż trudno mi w to uwierzyć.

Ściągam własne spodnie, aby dodać sobie odwagi, zanim zrobię to z twoimi. To, że twoje nogi mnie intrygują, to mało powiedziane. Z korytarzy Hogwartu znam ich długi, pewny krok, ale ich idealna forma była zawsze skryta przed moimi oczami pod obraźliwym bezkształtem profesorskich szat. Przesuwam dłońmi wzdłuż twoich ud, obejmuję wypukłość łydek, gładzę nieporadne stopy, o stopień zimniejsze od reszty ciała. Zamknąłeś oczy. Wyraz twojej twarzy jest czymś nieopisanym; chcę wyryć go w pamięci po wsze czasy.

Odbywam dłońmi drogę z powrotem, wzdłuż perfekcji nóg i torsu, aż po twoją szyję, wciąż piękną mimo nieodwracalnej deformacji. Całuję twoje usta z niemym zachwytem, szepczę to, co obija się boleśnie w mojej głowie: że jesteś idealny w każdym calu. Nie próbujesz zaprzeczać, tylko wzdychasz cicho i przyciągasz mnie bliżej, zwiększasz nacisk na moje wargi i po chwili wślizgujesz się między nie zwinnym językiem. A ja gubię wątek. Jeśli twoje perfekcyjne ciało rozproszyło mnie na chwilę w drodze do celu, to teraz szybko przywróciłeś mnie na uprzedni tor myśli. Nie przerywając pocałunku, sięgam do twoich bioder i pozbywam się niepotrzebnej sztuki bielizny. Twoje wargi drżą pod moimi i przechwytuję mimowolne jęki, które ulatują spomiędzy nich, kiedy w procesie ocieram się dłonią i nadgarstkiem tam, gdzie tego najbardziej chcesz.

Zastanawiam się, czy robisz to tak samo jak ja. Wykonuję kilka próbnych ruchów i twój oddech natychmiast dostosowuje się do nich rytmem. Odchylasz głowę i trudno mi sięgnąć twoich ust, więc przekierowuję moją uwagę tam, gdzie twoja dłoń zaczyna błądzić wzdłuż gumki moich bokserek. Sama myśl o tym, że zamierzasz dotykać mnie tak, jak ja teraz dotykam ciebie, sprawia, że uczucie elektryzującego ciepła rozlewa się w moim podbrzuszu i wyrzucam biodra w przód, głodny twojego dotyku. Gorączkowo pozbywam się ostatniej warstwy materiału, która nas rozdziela i zostaję przytłoczony eksplozją doznań, gdy czuję bezpośrednio twoje ciepło, twoją twardość, twoje chętne ruchy, zgrane z moimi.

Potem jest już tylko powódź rozkoszy, urwane słowa na naszych ustach, pot na naszej skórze i pragnienie, aby być jeszcze bliższej. Znowu mam wrażenie, że czytasz mi w myślach, kiedy rozsuwasz nogi i patrzysz na mnie z ostrożnością zamgloną przez pożądanie. Musisz wiedzieć, że nie mam w tym żadnego doświadczenia, a mimo to twoje słowa przybierają rozkazujący ton, pospieszając mnie do działania. Drżąc od podniecenia, zatrzymuję się na dłuższą chwilę przy wejściu; jestem tak wilgotny od twoich uprzednich działań, że otwierasz się przede mną bez trudu. Nie jestem przygotowany na tak intensywne doznanie; mogę tylko kląć i raz po raz wypowiadać twoje imię w litanii spełnienia. Uczucie ciasnego obejmowania z każdej strony, zapraszającej mnie jeszcze głębiej intymnej miękkości i gorąca, zaciemnia mi umysł. Przyjmujesz mnie bez protestu, z lekko rozchylonymi ustami, a ja nie zwalniam nacisku, dopóki nie wejdę w ciebie do końca. Mam wrażenie, że oto odkryłem szczyt przyjemności, ale wtedy ochrypłym głosem każesz mi się ruszać i muszę jeszcze raz zrewidować moje opinie.

Nie wytrzymuję długo. Dochodzę w tobie, czując mięśnie zaciskające się wokół mnie w rytm spełnienia. Pozwalasz mi ochłonąć, gładząc mój brzuch, podczas gdy ja próbuję otrząsnąć się z oszołomienia. Pochylam się, aby cię pocałować. Całuję cię znowu, i jeszcze raz, nie mogę przestać.

Wyślizgujesz się spod mojego wyczerpanego ciała. Zostaję na brzuchu, podczas gdy ty siadasz na moich plecach i atakujesz zębami i językiem moją szyję. Jestem pełen podziwu dla tego, jak szybko sprawiasz, że znów mam ochotę na więcej. Przesuwasz się na moje uda i już wiem, czego mogę się spodziewać; postanowiłeś się odwdzięczyć. Drżę z ekscytacji na myśl o tym, że doświadczę tego samego w drugiej roli - oraz że ty doświadczysz tego, co ja przed chwilą. Chcę doprowadzić cię do szaleństwa.

Twoje palce znajdują drogę między moje pośladki, za nimi twoje usta i wilgotny język, co okazuje się całkiem nowym doznaniem i jednym z tych, których nigdy nie ma się dosyć. Poświęcasz więcej uwagi niż ja temu, aby przygotować mnie na twoje przyjęcie i mimo mojej niecierpliwości ani przez moment nie mam ochoty narzekać. Kiedy się wycofujesz, nie mogę opanować dreszczu oczekiwania. Przygniatasz mnie swoim ciężarem i polecasz mi się zrelaksować, zostawiając szlak pocałunków na moim policzku, szyi i karku. Nie jestem w stanie - chcę poczuć ciebie każdą moją komórką, teraz, moje ciało krzyczy.

Spełniasz moje pragnienie. Wchodzisz we mnie, szepcząc mi do ucha słowa tak intymne, że dopiero teraz czuję się naprawdę obnażony. Nie ma bólu - jest tylko świadomość, że zanurzasz się coraz głębiej, osobliwie cudowne uczucie wypełnienia. Jęczę z rozkoszy, kiedy twoje podbrzusze przylega już całkowicie do moich pośladków. Wtórujesz mi, wydając niskie, gardłowe dźwięki, które mącą mi w myślach prawie tak skutecznie jak świadomość, że uprawiamy pełnowymiarowy seks i że ze wszystkich ludzi na świecie to ty jesteś moim pierwszym. Fale rozkoszy zalewają mnie i pochłaniają; twoja cudownie zręczna dłoń upewnia się, że odnajdę spełnienie razem z tobą. Pytasz, czy jestem blisko i jestem tylko w stanie wydać głuchy jęk, licząc na to, że zrozumiesz to jako potwierdzenie. Czuję w sobie moment, kiedy twoja przyjemność sięga zenitu i sam dochodzę w twojej dłoni, z trudem łapiąc oddech.

Przykrywasz mnie swoim ciałem; roztapiam się pod twoim czułym dotykiem. Ogarnia mnie poczucie spełnienia i wkrada się zmęczenie. Wysuwasz się ze mnie i zaraz obejmujesz, oddalając poczucie pustki, kiedy tylko próbuje się zakraść. Twoja bliskość mówi mi, że dla ciebie też znaczyło to coś więcej - gdybym mógł mieć co do tego jakieś wątpliwości po tym, jak na mnie patrzyłeś jeszcze chwilę wcześniej. Teraz twoje czarne oczy skryły się za osłoną powiek, twój oddech uspokaja się i wyrównuje. Całuję twój nos, bo do niego najłatwiej jest mi sięgnąć. Dobiega mnie ciche parsknięcie - zgadzam się, nie było to zbyt subtelne. Zamykam oczy. Nadal pachniesz niezupełnie jak ty, bez mieszających się woni eliksirów i słodko-gorzkiego zapachu ziół, za to teraz pachniesz trochę jak ja, a to zupełnie nowe doświadczenie, które mogę polubić.

Budzę się z głową na twoim podołku i spoglądam w górę; twoje oczy utkwione są w mojej twarzy, gładzisz mnie po rozgrzanym od snu policzku. Całuję spód twojej dłoni i pytam, czy nie chcesz się przespać. Mówisz, że spałeś już dość długo. Tak, odpowiadam cicho. Nauczyłem się ciszy w długich miesiącach, gdy byłeś jedyną osobą, z którą chciałem porozmawiać, tak bliski, a tak nieosiągalny.

Wydajesz się zagubiony we własnych przemyśleniach; pytam, o czym myślisz. Nie odpowiadasz, tylko przesuwasz palcami wzdłuż moich warg i odgarniasz włosy z mojej twarzy ostrożnym gestem. Być może to jest odpowiedź. Twoje słowa, kiedy wreszcie nadchodzą, są ciche, jakbyś nie był pewien, czy powinny paść. Pytanie jest proste, już mi je zadałeś, ale teraz wiem, że oczekujesz innego rodzaju odpowiedzi. Pytasz, czego chcę.

Chcę zniknąć. Zniknąć dla świata, odpowiadam, ale nie potrafię dodać najważniejszej części, najważniejszej informacji - że chcę zniknąć z tobą. Że znikanie samemu nie ma sensu, tak jak życie samemu go nie ma. Twoje milczenie niesie ze sobą grozę niezrozumienia. Ze słowami wciąż utkwionymi w gardle oplatam cię ramionami i wtulam twarz w twój bok, powstrzymując łzy. Wypowiadasz moje imię, z małym znakiem zapytania zawartym w melodyjnej intonacji.

A ja tak się boję. Tego, że nie zrozumiesz, ale jeszcze bardziej tego, że zrozumiesz i powiesz nie. Obejmuję cię mocniej i czuję, jak twoje palce artysty zagłębiają się w moje żałośnie potargane włosy. Nie próbujesz ich uładzić, tak jak moja ciotka lub pani Weasley, raczej bawisz się ich kaprysami. Coś we mnie pęka. Myśl, że mogę już nigdy nie doświadczyć tego drobnego, cudownego uczucia, jest przerażająca, okrutna. Chcę się jej pozbyć, chcę otrzymać z twoich ust potwierdzenie, że to absurd.

Uwalniam słowa.

Mówię to, co szeptałem gorączkowo i rozpaczliwie przez długie miesiące, gdy nie mogłeś mnie usłyszeć. Proszę, żebyś ze mną został. Bez wielkich słów, bez godności i bez śladu dumy tego, kto zwyciężył Śmierć. Te rzeczy nic nie znaczą, kiedy jestem przy tobie i stoję nagi i bezbronny wobec twojej decyzji - decyzji, która może mnie wynieść pod niebiosa lub strącić na dno.

Patrzysz na mnie z lekkim zaskoczeniem, którego nie potrafisz, a może nawet nie próbujesz ukryć. Wiem, co myślisz. Wiem, że wciąż nie możesz rozgryźć, dlaczego przy tobie zostałem i czemu to ciebie wybrałem, choć dla mnie jest to najoczywistsza rzecz na świecie.

Kocham cię. Kocham cię o wiele bardziej niż cię kochałem i o wiele mniej, niż zamierzam. Kocham cię głęboko i szaleńczo, dorośle i kapryśnie, zazdrośnie i bezinteresownie. Kocham cię wszystkim, co mam. To wszystko należy do ciebie, od tego momentu, kiedy po raz pierwszy spojrzałeś w moje oczy i zobaczyłeś w nich tylko mnie. A ja zobaczyłem ciebie.

Zostanę.

To jedno słowo jest wszystkim, na co czekałem. Nie pragnę nic innego. Odnajduję twoje usta, które właśnie podarowały mi najcudowniejszy ze wszystkich prezentów, jakie kiedykolwiek dostałem, i mówię o wiele, wiele więcej, nie używając słów.

Za oknem ciemne chmury wciąż nadpływają znad morza. Zawsze chciałem zobaczyć sztorm. Zawsze chciałem mieć prawdziwy dom. Zawsze chciałem czuć się kochany. Jutro z samego rana zabiorę cię na plażę i odhaczę w myślach wszystkie trzy pozycje. Potem pójdziemy na zakupy i zaczniemy tworzyć wspólne plany.

A może po prostu zdamy się na to, gdzie poniesie nas wiatr.












Zostanę [SNARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz