Rozdział I

28 0 0
                                    

Goście obserwujący lot rozlokowani byli po całej sali.  Garstka mężczyzn siedziała na krzesłach ustawionych w stronę wielkiego ekranu. Przy nim natomiast siedzieli kontrolerzy w koszulach i krawatach, co poniektórzy w eleganckich marynarkach —  mieli powód by zakładać swoje najlepsze garnitury. — Znaczna większość ubrana była elegancko. Tylko Palmer, jako jedyny nie nosił kurtki ani nic eleganckiego. Pozwolił sobie siąść na krześle w ostatnim rzędzie, tak aby nie widzieć ekranu — od początku twierdził, że jest to zły pomysł.

Na sali pojawiało się coraz więcej osób, a wszyscy rozmawiali ze sobą; dyskutując przeważnie na tematy związane z lotem. Czarnoskóry mężczyzna imieniem Denis Parker dosiadł się do drugiego mężczyzny z długimi włosami. Dostojnym ruchem siadł i rozpiął guzik marynarki.

— Uważa Pan, że im się uda? Przyznam Panu, że ja przez ten cholerny lot nie mogłem wczoraj zasnąć — powiedział Denis.

— Dolecieć uda im się z pewnością, oczywiście jeżeli ktoś kompetentny projektował te rakietę. Nie mi też to oceniać, to nie moja dziedzina.

— To w takim razie pociesza mnie pan bo to ja projektowałem te rakietę — roześmiał się. — Na szczęście nie tylko ja jestem za projekt odpowiedzialny, co znaczy, że nie tylko ja będę miał wyrzuty sumienia —  obaj się roześmiali.

— No to miejmy nadzieje w takim razie... Jeszcze się nie poznaliśmy, J.R. Sullivan; a Pan?

— Denis Parker.

— Jesteś z Nowego Jorku? Poznaje ten akcent.

— Zgadza się, dokładnie z Brooklynu, w końcu nie trudno się domyślić.

— Raczej kierowałem się akcentem — obaj zaczęli się śmiać, chociaż Sullivan śmiał się tylko pod nosem.

— Ty, jesteś z Oklahomy?

— Nie, z Teksasu.

— Cholera, a byłem pewny .

Podszedł do nich mężczyzna z siwymi włosami, miał na sobie szarą wojskową kurtkę, a pod nią koszule i krawat.

— A panowie o czym gadacie? — spytał, a Sullivan i Denis wstali, żeby podać mu rękę. — Larry Blair.

Panowie przedstawili się i usiedli. Rozmowy rozchodziły się po sali w najlepsze, a Denis, Larry i Sullivan gawędzili na temat tego czym się zajmują. Palmer jako jedyny zdecydował się siedzieć z tyłu, nawet z nikim nie rozmawiał. Ubrany był w czarno-czerwoną koszule w kratkę z długim rękawem, nosił dość pokaźną brodę, a na czubku głowy zakola, twarz pokrywały bruzdy i zmarszczki. Skwaszoną twarzą odstraszał od siebie potencjalnych rozmówców. Jedyne o czym lubił rozmawiać — chociaż i tak z nikim nie gadał — było narzekanie na pomysł.

Denis, Sullivan i Larry siedzieli obok siebie rozmawiając o zagrożeniach czekających na załogę, pijąc przy tym piwo marki "O'Doul's", które Sullivan uważał za najgorsze piwo kiedykolwiek, za sprawą, że nie zawierało w sobie żadnych procentów. Inni nie narzekali na nie, Denis jedynie twierdził ze placek z truskawkami ma zakalcowate ciasto. Dodając do tego słowa "Kiedy byłem mały to wszystko było lepsze, teraz to nawet potrafią spieprzyć głupi placek z truskawkami", a potem wyklinając się na Boga, że znowu przeklina.

Panowie zauważyli, iż jakaś kobieta idzie w ich stronę: młoda, wyglądająca na około trzydziestkę, jasne włosy, krótkie, do ramion. Oczy ciemne.

— Dzień dobry Panowie, lekko się spóźniłam; Nora Howell — podała każdemu z panów dłoń. Przedstawili się.

— Pani czym się zajmuje, jak mogę spytać? — spytał Larry.

Doktorze To zabijaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz