Choia boiciu

236 26 2
                                    

Przyjazd do cholernej Rumunii, to był wyjątkowo kiepski pomysł.

- Musimy zdążyć przed zachodem słońca... - Alabama, moja przyjaciółka, związała swoje ciemne włosy w kucyk i poprawiła plecak. Jej niebieskie oczy, zwykle pełne energii, teraz z powagą spoglądały na Tatum, która stała kilka kroków dalej, całkowicie skupiona na otoczeniu. Jej wzrok śledził każdą zmianę w zawirowaniach przyrody, dla których tu przyjechałyśmy. Wykrzywione drzewa, opowieści o zaginięciach i dziwne światła - wszystko to zdawało się pochłaniać jej uwagę.

- Zbiera się na śnieżycę - dodała Alabama, ale jej słowa zdawały się zawisnąć w powietrzu, niedosłyszane przez Tatum. W jej spojrzeniu było coś, co zawsze mnie niepokoiło - jakby czuła więcej niż tylko zwykły lęk.

Ja widziałam co innego.

Chocia Boiciu, miejsce o mrocznej reputacji, gdzie ginęli ludzie, a niewytłumaczalne zjawiska stawały się codziennością. Tajemnicze orby, zaginięcia, duchy... Z tym ostatnim miałam do czynienia codziennie. Pochodziłam z trzeciej linii kobiet medium, samozwańcze czarownice, jak mawiała moja matka. Nie cierpiałam swojego „daru". Odkąd pamiętam, zjawy były moimi nieproszonymi towarzyszami. Początkowo to były dzieci - bawiły się obok mnie, kiedy odwiedzałam ojca na cmentarzu. Ale z czasem zjawy przestały być dziećmi, a ich obecność stawała się coraz bardziej niepokojąca. Kiedy pewnego ranka znalazłam wisielca siedzącego na podłodze w mojej łazience, przeżyłam mały atak serca.

Z biegiem lat nauczyłam się ignorować duchy. Było to coś, co wymagało ogromnej samodyscypliny, zwłaszcza gdy stali naprzeciwko mnie, zimni, niewidzialni dla innych. Zimno, które towarzyszyło ich obecności, już mnie nie zaskakiwało. To był dla mnie sygnał, że są tuż obok, lecz nauczyłam się nie drgnąć, nawet gdy ich oddech przeszywał powietrze tuż przy moim karku.

A tutaj było cholernie zimno, nie tylko dlatego, że mieliśmy grudzień, a świat okrył się białym puchem. To zimno miało inny, bardziej przenikliwy charakter. Każdy wdech był jakby krokiem bliżej zamrożenia płuc; czułam, jak mróz wdziera się do gardła, utrudniając mi oddychanie.

- Tatum, musimy iść... - wyszeptałam, krzywiąc się z powodu pierwszych płatków śniegu, które wirowały wokół nas, tańcząc na wietrze. Dreszcz niepokoju przeszedł po moim kręgosłupie. Miałam wrażenie, że ktoś nas obserwuje, choć nie byłam pewna, czy to coś... czy ktoś. Byłyśmy w środku lasu, z dala od cywilizacji, i jeśli ktoś tu był oprócz nas, to na pewno nie wróżyło nic dobrego.
Tatum w końcu odwróciła się w naszą stronę. Schowała telefon do kieszeni po tym, jak zrobiła masę zdjęć. Zaczęła też zdejmować wstążkę z jednego z drzew, którą wcześniej tam przywiązała. To był jej sposób na orientację w terenie - dziwactwo, które zawsze wydawało mi się dziwne, ale pomagało jej czuć się bezpieczniej, kiedy wchodziła w gęstwiny lasu. Każda wstążka była jak mała kotwica, przypominająca jej drogę powrotną, chociaż ja już dawno przestałam ufać takim prostym rozwiązaniom w miejscach takich jak to.

- Dziwnie się tu czuję... - stwierdziła Tatum, poprawiając różową, puchatą czapkę, spod której wystawały ciemne kosmyki włosów. Jej słowa nie były zaskoczeniem. W tym miejscu powietrze miało ciężką, niepokojącą atmosferę, jakby samo zło czaiło się gdzieś w cieniu drzew, gotowe w każdej chwili nas zaatakować.

- Wiecie, że niedaleko stąd znajduje się zamek Bram? - Alabama wyszczerzyła w uśmiechu rząd białych zębów, jakby miejsce, o którym mówiła, było kolejną atrakcją turystyczną, a nie kolejnym punktem na mapie strachu. Spojrzała na mnie z wyzwaniem w oczach, sugerujac że powinniśmy tam zajrzeć.

- Nie damy rady już dzisiaj. Teraz skupmy się na dotarciu do hotelu. Która godzina? - zapytałam, sięgając do kieszeni dresów, by sprawdzić telefon. Gdy wyjęłam go, okazało się, że nie działa. Ekran był ciemny, a żadne dotknięcie nie ożywiało urządzenia. Zmarszczyłam brwi i uniosłam wzrok na dziewczyny. - Czy wasze telefony są włączone?

Sobotage Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz