Prolog

1.3K 80 12
                                    

Nienawidziłem przegrywać. W pewnym momencie życia nawet nie dopuszczałem do siebie myśli o porażce. Wyrzuciłem to słowo ze swojego słownika. Liczyła się wyłącznie wygrana. Nic więcej. Pracowałem jak automat, brałem sprawę za sprawą i za wszelką cenę dążyłem do zwycięstwa. A najbardziej zwracałem uwagę na pieniądze, które mogłem zarobić. Przestałem też cieszyć się życiem. Większość dnia spędzałem w pracy, a gdy wracałem do pustego mieszkania, przeważnie od razu pisałem do jakiejś dziewczyny, żeby wpadła do mnie na godzinę.

Kobiety... Kobiety w moim łóżku zmieniały się tak szybko jak sprawy sądowe, które przyjmowałem. Chyba nawet szybciej... Do żadnej nigdy nie czułem nic ponad pożądanie. Liczył się tylko seks. One po wszystkim wychodziły, ja zostawałem sam ze swoimi myślami, a żeby nie myśleć – pracowałem. To było błędne koło.

Obudził mnie dźwięk cholernego budzika, który nie przestawał dzwonić. Wyciągnąłem rękę po telefon i przypadkiem strąciłem na podłogę szklankę, w której była jeszcze resztka whisky. Już nawet zasnąć nie mogłem bez chociaż kilku łyków mocnego trunku. Wyłączyłem w końcu to wyjące ustrojstwo, przeciągnąłem się i podniosłem z łóżka. Wcisnąłem przycisk na pilocie, żeby rozsunąć rolety i wpuścić do środka trochę światła.

W kuchni leżały moje okulary, które od razu założyłem, a następnie podstawiłem filiżankę pod dozownik ekspresu i włączyłem go. Oparłem się o wyspę kuchenną i przeleciałem wzrokiem po salonie. Duża czarna kanapa stanowiła centralny punkt minimalistycznego wnętrza. Towarzyszył jej mały stolik kawowy, a naprzeciw okna stała biblioteczka i kilka szafek. Nawet nie miałem telewizora, bo i tak niczego nie oglądałem. Pozbierałem ubrania, które leżały porozrzucane na kanapie i zaniosłem je do łazienki.

Pół godziny później byłem już pod kancelarią. Spojrzałem na wysoki budynek i wszedłem pewnym krokiem do środka. Ludzie zaczęli się ze mną witać, ale ja się nie zatrzymywałem. W odpowiedzi tylko kiwałem głową. Wszedłem do pustej windy i wcisnąłem piętnastkę. Byłem przygotowany na gniew ojca za zwyzywanie jego przyjaciela, który był też naszym klientem. Myślał, że kancelaria, w której ma znajomości, pomoże mu w każdej sytuacji. Niezależnie od tego, co złego zrobi.

Marzyłem o tym, żeby ojciec wreszcie przeszedł na emeryturę. Od kilku dobrych lat nie mieliśmy zbyt dobrych relacji. Nasze rozmowy dotyczyły głównie tematów służbowych. Szanowałem go jako adwokata, jednak od wielu lat zachowywał się bardziej jak mój szef, a nie ojciec. I może ja też traktowałem go bardziej jak szefa? No chyba że przychodził i pytał o wnuki...

– Saint Everett Kayden Stafford! – Z korytarza rozległ się surowy głos, kiedy drzwi od windy tylko się rozsunęły. Ciekawiło mnie, czy ojciec ma w swoim komputerze jakiś podgląd na kamery, skoro że zawsze wie, kiedy przyjeżdżam.

– Dzień dobry, ojcze.

– Do mojego gabinetu. Natychmiast!

Spojrzałem na przerażonych ludzi, którzy na mnie zerkali.

– Do roboty – rzuciłem i ruszyłem za ojcem do jego biura. Wszedłem do środka i od razu usiadłem w fotelu, czekając na kazanie, które musiał w końcu wygłosić.

– Nawet własna żona cię nie kocha – zacytował, gdy zamknął za mną drzwi. – Tak mu powiedziałeś, prawda?

– Wybrałeś najłagodniejszy cytat. Mówiłem gorsze rzeczy.

– Saint!

– Nie mam dwudziestu lat, daj mi spokój. Nie będzie pogrążał kancelarii na moich oczach, rozumiesz? Już dawno powinien iść do kogoś innego. Co mnie to obchodzi, że się przyjaźnicie? Ile razy moi przyjaciele tutaj przychodzili i błagali o pomoc? Ani razu. Chociaż doskonale zdają sobie sprawę z tego, że zawsze bym im pomógł i wygrałbym każdą sprawę. Naprawdę tylko po to mnie tu ściągnąłeś? Mam mnóstwo innych spraw na głowie.

Spojrzałem na niego, gdy bez słowa sięgnął po jakąś teczkę. Patrzył na nią przez chwilę i w końcu przeniósł swój wzrok na mnie, zanim mi ją podał. Chwyciłem dokumenty bez wahania, licząc na jakąś ciekawą sprawę. Ale tak szybko, jak je otworzyłem, tak szybko zamknąłem i odłożyłem na biurko.

– Nie.

– Tak – powiedział i usiadł na swoim fotelu.

– Nie biorę pro bono.

– Saint, nie tylko pieniądze się liczą, wiesz?

– Nie za bardzo. Wydaje mi się, że to właśnie one się liczą. Nie wezmę tej sprawy, nie ma takiej opcji.

– Przeczytaj więcej niż pierwszy akapit.

Wiedziałem, że nie da mi spokoju, dlatego ponownie otworzyłem teczkę i przeleciałem wzrokiem po aktach.

– SMS-y, nagrania z monitoringu, zeznania, brak alibi, odciski palców na broni... Sąd ją skazał. Zabiła go. Koniec sprawy – wzruszyłem ramionami, odkładając papiery na biurko. – Tyle. Nie biorę przegranych spraw. Podejmuję się tylko tych, które wiem, że wygram. Czemu po prostu nie odsiedzi wyroku?

– Ona się do nas nie zgłosiła. Rozmawiałem na temat tej sprawy ze Steve'em. Pewnie go kojarzysz. Pracuje w więzieniu, w którym ta kobieta odsiaduje wyrok. A ty możesz ją stamtąd wyciągnąć...

– Nie – przerwałem mu. – Zamordowała go.

– Nie wydaje mi się, Saint. Chociaż przeczytaj te akta. Jeśli dokładnie je przeanalizujesz, a potem przyjdziesz do mnie i powiesz, że go zabiła, to wtedy dam ci spokój. Ale musisz nad nimi posiedzieć. Ona mogła zostać skazana za niewinność...

– Albo chcesz wyciągnąć z pierdla laskę, która faktycznie z premedytacją zamordowała swojego partnera.

_____________________________________________

DZIEŃ DOBRY! STARY POWRACA!

Mam nadzieję, że czekacie już na e-booka, bo ja się nie mogę doczekać!

Prawo do szczęścia | e-book już na LegimiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz