Początek

16 2 1
                                    

Jeszcze nigdy tak bardzo nienawidziłam swojej własnej matki. Od zawsze wiedziałam, że jej pomysły są co najmniej nietypowe. Tym razem jednak przeszła samą siebie.

Jeszcze dzisiaj rano wszystko w moim życiu wydawało się być w miarę na swoim miejscu. Znowu zaspałam do szkoły, chociaż postanowiłam sobie, że w ostatnim tygodniu roku szkolnego przestanę w końcu włączać milion drzemek zanim wstanę. Obudził mnie krzyk matki, coś o tym, że stracę przywileje, że jestem nieodpowiedzialna... blablabla. Wylosowałam z szafy jakieś w miarę przyzwoicie czyste ciuchy (tak dla odmiany - czarne, czarne i jeszcze raz czarne - jedyny słuszny kolor). Przeciągnęłam moją wiecznie włączoną prostownicą po grzywce, która zawsze po nocy sterczała niczym kaktusy na pustyni. Nie zaprzątałam sobie głowy pakowaniem książek do torby, w końcu to już koniec roku szkolnego, nauczyciele mogą się czepiać ile chcą - niczego to nie zmieni, oceny są już dawno wystawione. Zatrzasnęłam drzwi od mojego pokoju, zwlekłam się po schodach i minęłam matkę w kuchni bez słowa. Nie chciałam się z nią kłócić bo wiedziałam, że wrócimy do tematu po szkole. Dosłownie tylko dwie sekundy dzieliły mnie już od drzwi wyjściowych i...
- Sonia, wracaj tu w tej chwili! - krzyknęła.
- Taaak, mamo? - cofnęłam się z korytarza z jednym vansem na nodze, drugim desperacko wymachując jej przed twarzą.
- Nie podoba mi się twój lekceważący stosunek do wszystkiego. Wychowałam cię inaczej - powiedziała mama tonem pełnym goryczy.
- Wychowała, a ona na to kichała - dodał ze swojego plastikowego krzesełka mój kretyński, czteroletni brat, rozmazując na tacce własne gluty i mieszając je z resztkami płatków śniadaniowych.
- Zamknij się, ty gówniarzu! - krzyknęłam, zamachując się na niego butem.
- Ani mi się waż! - ryknęła matka. - Musimy poważnie porozmawiać. Jeśli nie chcesz przestrzegać podstawowych reguł, jakie panują w tym domu, może powinnaś zamieszkać gdzieś indziej!
Nie mogłam tam stać ani sekundy dłużej. Ubrałam się do końca i wyszłam z domu, trzaskając drzwiami. Matka dalej darła się na mnie z kuchni, ale byłam zbyt daleko, żeby cokolwiek usłyszeć. Spojrzałam na telefon. Świetnie, pierwsza lekcja już się zaczęła, zwiał mi kolejny autobus. Ten dzień nie mógł się zacząć lepiej.

Po powrocie do domu w salonie czekała na mnie prawdziwa niespodzianka. Przeczuwałam jakąś akcję wracając ze szkoły, w końcu matka rano była naprawdę zagotowana. W najśmielszych snach jednak nie przypuszczałam, na jak błyskotliwy pomysł wpadnie. Oto w naszym skromnym domu, na wytartej i śmierdzącej od ciągłego siadania kanapie siedział nie kto inny jak mój własny ojciec. Ostatni raz widziałam go... na moich trzynastych urodzinach. Czyli jakieś dwa lata temu. Przywiózł mi maskotkę i kupon do Ikei na 50 zł. Tak jakbym miała sobie z okazji urodzin kupić zestaw talerzy czy rolkę do usuwania sierści z ubrań. Dzięki, tato.
Tak czy siak, kontaktu nie mieliśmy wcale. Ja wiedziałam, że jest moim ojcem, a przynajmniej tak zawsze twierdziła moja matka, on wiedział, że ja istnieje. Zniknął z mojego życia zaraz po tym, jak się urodziłam, a pojawiał się raz na ruski rok. Czyli prawie nigdy. Przynajmniej nikt nie udaje, że nam zależy - jemu na mnie, mi na nim.
Dlatego właśnie jego obecność w domu była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Od razu mogłam założyć, że coś złego albo już się stało, albo stanie się za moment.
- Soniu, usiądź proszę.
Ocho. Mam przekichane. Matka odchrząknęła ale nie sprawiała wrażenia zdenerwowanej. Raczej... była usatysfakcjonowana.
- Od jakiegoś czasu martwimy się z tatą o ciebie, wielokrotnie rozmawialiśmy o twoim zachowaniu i twoich problemach przez telefon - zaczęła. Teoretycznie mama była zatroskana, miałam jednak wrażenie, że dobrze przećwiczyła tę mowę w swojej głowie tak, żeby wypaść wiarygodnie.
- Wspólnie zastanawialiśmy się nad jakimś rozwiązaniem. Takim, które byłoby dla ciebie dobre, a pozwoliło by ci zobaczyć świat z nieco innej perspektywy. Życie to coś więcej niż słuchanie muzyki na telefonie i czytanie książek w swoim pokoju. Życie to ludzie, miejsca, wspaniałe wspomnienia ale też praca i poczucie obowiązku - kontynuowała matka. Wcale mi się nie podobało to, w którym kierunku zmierzała jej przemowa. A zresztą, od kiedy czytanie książek jest złe?
Z zamyślenia wyrwał mnie głos taty. Był jeszcze bardziej obcy niż zawsze.
- Soniu. Pamiętasz babcię Stefanię?
O nie. O nie. O nie, nie, nie, nie. Tylko nie babcia Stefania, mieszkająca na końcu świata, bez zasięgu, bez sklepu, bez nikogo dookoła, opiekująca się setką zwierząt i gadająca z nimi codziennie od piątej rano do ósmej wieczorem. Jej podwórko przed domem pachniało wiecznie przepełnionym szambem i pryzmą obornika za płotem. Tylko nie...
- ... postanowiliśmy, że spędzisz u babci całe wakacje. Odwyk od miasta i twojej codzienności dobrze ci zrobi. Zastanowisz się tam nad tym, co tak naprawdę jest dla ciebie ważne. Na pewno odpoczniesz i wrócisz do nas pełna nowej energii - dokończyła matka. Na jej twarzy malował się błogi uśmiech, pełen satysfakcji, że pozbędzie się mnie na całe lato. I że wciągnęła w to ojca, przez co gładko poszło.
Korytarzem przebiegł brudny kaszojad, mój brat, śpiewając jakąś piosenkę pod nosem. Założę się, że brzmiała podobnie do „pa pa siora, pakuj się do wora".
Spojrzałam na rodziców czekając, aż któreś wstanie i krzyknie radosnym głosem „żartujemy!". To się jednak nie wydarzyło. Zerkali na mnie z anielskimi uśmiechami na twarzach.
A więc tak wygląda mój koniec. Miałam taki fantastyczny plan na te wakacje. Składał się z siedzenia u siebie i nieoglądania ludzi. Miało być idealnie. Mam totalnie przechlapane.
- Zawiozę cię do babci w piątek po zakończeniu roku szkolnego, udało mi się wyskrobać dzień urlopu. Jeszcze jedno. Nie pakuj za dużo rzeczy, babcia obecnie remontuje zajazd, jest dosyć ciasno - powiedział ojciec, po czym wstał, skinął mamie głową, poklepał mnie po ramieniu i wyszedł.
Poprawka. Mam giga-mega-turbo przechlapane.

Ten wieczór był jednym z najgorszych w moim życiu. Zaczęłam się pakować, ale cały czas chciało mi się ryczeć. Nienawidziłam mojego domu, mojej matki, jej faceta i mojego przyrodniego brata. Nie rozumieli mnie, ale ja nawet tego nie oczekiwałam. Nie pasowałam do ich idealnego obrazka rodzinnego, wspólnych wycieczek rowerowych, wyjść na lody, niedzielnych pikników i wyjazdów do zoo. Ale przecież ja im nie przeszkadzałam. Siedziałam u siebie. Ok, czasami zapomniałam zmyć naczyń. I nigdy nie wyciągałam swojego prania z pralki. Ani nie ścieliłam łóżka. I spóźniałam się do szkoły. I miałam zagrożenie. No dobra, dwa.
Ale bez przesady.
Nie jest to powód, żeby kogoś wysyłać na koniec świata.
Nienawidziłam też mojego biologicznego ojca, który zawsze miał mnie gdzieś a teraz nagle na polecenie matki zaczął odgrywać rolę Strażnika z Teksasu. I mnie do tego Teksasu wysyła. Nie dość, że nigdy nic od niego nie dostałam, to jeszcze pomógł matce załatwić mi wakacje w piekle.
Nawet nie wiem kiedy łzy zaczęły kapać na ubrania, które usiłowałam upchnąć do walizki.
Bez sensu nawet, że je biorę. Na tej wsi zabitej dechami mogłabym chodzić w worku na śmieci, nikt nie zauważyłby różnicy. Schowałam do szuflady pod łóżkiem głośnik i czytnik ebooków. Z przerwami w dostawach prądu, jakie są non stop na tej wsi, nawet ich dobrze nie naładuję.
Najnudniejsze wakacje mojego życia - przybywajcie!

Zgodnie z danym mi słowem, ojciec odebrał mnie zaraz po rozdaniu świadectw. Nie zdążyłam się nawet dobrze pożegnać z dziewczynami, gdy zobaczyłam ojca kręcącego się w kółko koło samochodu. Z zniecierpliwieniem stukał palcami w karoserię bagażnika. O ile dobrze pamiętałam, choć było to bardzo dawno temu, do babci jechało się bardzo długo. No cóż, podróż do piekła nie może być przecież prosta i krótka, logiczne. Pewnie dlatego ojcu zależało, żebyśmy jak najszybciej wyjechali. Nikomu nie powiedziałam, co tak naprawdę będę robiła w te wakacje. Z jednej strony, po co? Chyba umarłabym z zażenowania gdybym miała opowiedzieć o tym, jaki fantastyczny plan na dwa miesiące lata wymyślili dla mnie rodzice. Dziewczyny będą na koncertach, biwakach albo w kinie. Albo będą oglądały w kółko seriale. Ja będę miała koty, konie i stertę gnoju. Czad.

Uścisnęłam Angelicę i Paulę, moje dwie przyjaciółki. Zaciskałam mocno dwa palce na krzyż za plecami mówiąc, że zgadamy się na wyjście w przyszłym tygodniu. Znowu zachciało mi się płakać, ale ciąganie nosem zaniepokoiłoby moje koleżanki. Szybko się pozbierałam, uśmiechnęłam i ruszyłam w stronę samochodu.
- Sonia! Gotowa na WIEŚkacje? - zawołał do mnie ojciec z wymuszonym entuzjazmem. Ciekawe jak długo ćwiczył ten dowcip. W aucie leżały już załadowane moje rzeczy. Ach, to mojej matce śpieszy się z wyrzuceniem mnie z domu tak bardzo, że już nawet mam się tam nie pojawiać. Pewnie zaraz wyremontuje mój pokój na sypialnię kaszojada, a ja po powrocie będę spała w piwnicy. O ile w ogóle wrócę. Może umrę na wściekliznę albo inną chorobę odzwierzęcą. Końską syfozę albo coś w ten deseń.
- Uśmiechnij się kochanie! Długa droga przed nami, będziemy mieli czas sobie na spokojnie pogadać, jak kiedyś - powiedział ojciec, wsiadając do samochodu.
- Mhm - wydusiłam tylko przez ściśnięte gardło, wsunęłam się na siedzenie pasażera i zanim ojciec zdążył wymyśleć kolejny temat do pasjonującej rozmowy, wcisnęłam słuchawki do uszu i odpaliłam Spotify. Ostry, gitarowy riff wypełnił moje uszy. Tata wzruszył ramionami, odpalił samochód i wyjechał ze szkolnego parkingu. Zerknęłam szybko przez ramię na ceglane mury szkoły, które malały coraz bardziej za tylną szybą. Nie lubiłam swojej szkoły, ale w tej sytuacji będę za nią tęsknić. Mam nadzieję, że te dwa miesiące szybko miną.

Znowu łzy napłynęły mi do oczu. Żegnaj, mój świecie. Byłeś kijowy, ale jednak mój. Może się jeszcze spotkamy.

Ranczo Blossom. PoczątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz