Ja chyba śnię

3 0 0
                                    

Babcia była tak radosna, że nie dawała nam nawet dojść do słowa.
- Przygotowałam wam pokoje na piętrze. Soniu, ty masz ten z tarasem, wieczorami pięknie widać z niego całe niebo i gwiazdy. Mały wóz, wielki wóz, przepiękny widok - powiedziała, praktycznie skacząc w miejscu z podekscytowania. - Synku, tobie pościeliłam w gabinecie taty. Wiem, że nie przepadasz za tym pokojem, ale chociaż ten jeden wieczór będę miała cię blisko siebie, jak za dawnych czasów.
Mogłam przysiąc, że mojemu ojcu średnio się to spodobało, usłyszałam jego ciche westchnięcie. Nigdy nie miał z dziadkiem dobrych stosunków, miałam wrażenie wręcz, że na wieść o jego śmierci poczuł pewną ulgę. Nawet nie nalegał, żebyśmy pojechały z mamą na jego pogrzeb. Nie wiedziałam dokładnie co się między nimi wydarzyło, był to temat tabu w rodzinie. No cóż, nie on jeden miał złe stosunki z własnym ojcem. Ja ze swoim nie miałam prawie żadnych.
Tata bez słowa pomaszerował w głąb mieszkania babci na parterze. Powiedział, że jest zmęczony i spotkamy się jutro przy śniadaniu. Wtoczyłam się z moją gigantyczną walizką po krętych schodach na piętro. Babcia nalegała na to, żeby mi pomóc, ale wolałam zostać już sama. Zrezygnowana odpuściła i zniknęła śladami taty, życząc mi dobrej nocy i deklarując zrobienie jajecznicy na śniadanie.
Ruszyłam wąskim korytarzem i otworzyłam ostatnie drzwi po lewej. Pamiętałam ten pokój, chociaż było to bardzo odległe wspomnienie. Ostatni raz byłam tu chyba kiedy jeszcze nie potrafiłam dobrze chodzić. Był mały, ale dosyć przytulny. Meble pamiętały jeszcze dzieciństwo mojego ojca; nieco podniszczona zielona kanapa w kwiaty, biurko z witrażową lampką i stara, drewniana szafa. Ściany przyozdobione były licznymi obrazami autorstwa babci, głównie pejzarzami przedstawiającymi łąki i jesienne drzewa. Największy obraz przedstawiał parę jeźdźców jadących ścieżką prowadzącą przez urokliwy, brzozowy zagajnik. Kobieta i mężczyzna do złudzenia przypominali moich rodziców za młodu. Patrzyli sobie głęboko w oczy, na ich twarzach widniał uśmiech. Jeżeli to naprawdę oni... dobrze, że chociaż na obrazie zostało to uwiecznione, bo ja takich chwil nie pamiętam. Pamiętam kłótnie, wyrzuty, wieczne pretensje i pakowanie walizek przez tatę. W ten sposób zniknął z mojego życia na stałe i pojawiał się już tylko epizodycznie. Niedaleko drzwi wejściowych wisiał w antyramie plakat z międzynarodowych zawodów jeżdzieckicj z 1990 roku, pod którym wisiało kilka wielokolorowych rozet. Pod belkami nieopodal sufitu leniwie fruwały zbłąkane ćmy, zbudzone przez moje zapalenie światła.
Nie miałam siły rozpakowywać wszystkich rzeczy. Dzisiejsza podróż i towarzyszące jej emocje porządnie mnie wykończyły. Na dnie walizki odnalazłam szczoteczkę do zębów i piżamę. Przynależąca do pokoju łazienka miała wszystko, co jest potrzebne; szybko umyłam zęby i przebrałam się. Byłam tak zmęczona, że zielona kanapa wydała mi się obecnie najprzytulniejszym miejscem na ziemi. Położyłam się, przyłożyłam głowę do poduszki i odpłynęłam.

Nie pamiętam, kiedy tak dobrze spałam. To był pierwszy raz od dawna, kiedy świt zastał mnie śpiącą, a nie oglądającą serial czy sterczącą nad książką. Po przebudzeniu potrzebowałam chwili, żeby zdać sobie sprawę gdzie jestem i co w zasadzie wczoraj się stało. Przeciągnęłam się. Dotarł do mnie zapach śniadania, na co entuzjastycznie zareagował mój żołądek. Jednak decyzja o zjedzeniu kilku frytek na kolację nie była do końca rozsądna. Jednak chociaż byłam głodna, obawiałam się, że nie jestem gotowa na lawinę pytań ze strony babci. Nie spieszyłam się z zejściem na dół. Skrupulatnie zrobiłam swoją poranną rutynę, wzięłam prysznic i wyprostowałam włosy. Wybrałam lekki makijaż, wskoczyłam w glany i ukochane podarte rurki. Postanowiłam zabrać ze sobą na dół słuchawki, na wszelki wypadek, gdyby gadanina ojca i babci stała się nie do wytzymania.
Kiedy weszłam do kuchni, babcia krzątała się przy wielkiej kuchni. Stół uginał się od jedzenia, na talerzach pokrojone były różne sery, wędliny, pomidory i ogórki; w koszyku naszykowany był chleb i świeże bułki. Babcia smażyła jajecznicę, jej aromat wypełniał całą kuchnię i sprawił, że autentycznie zaczęła cieknąć mi ślinka. Babcia miała na sobie fartuszek w truskawki; kruczoczarne, kręcone włosy spadały jej kaskadą na ramiona. Rozpromieniła się na mój widok i rzuciła się, aby mnie objąć tak samo mocno jak wieczorem.
- Moja wnusia! Dzień dobry, promyczku! - wykrzyknęła, zamykając mnie w objęciach swoich.  - Siadaj skarbie, robię jajecznicę. Wczoraj nazbierałam w lesie kurek, mam nadzieję, że lubisz. - powiedziała babcia, z uśmiechem nieschodzącym z twarzy.
Nie chciałam mówić babci, że jestem tak głodna, że zjadłabym masę solną i garść gwoździ.
Bez słowa zajęłam miejsce za stołem, gdzie uszykowane były dwa talerze.
- Czy tata jeszcze śpi? - spytałam półgłosem.
Babcia przestała energicznie mieszać jajecznicę. Podeszła do stołu, trzymając żeliwną patelnię w dłoni.
- Kochanie, tata musiał wracać do kancelarii. Jakaś pilna sprawa, podobno jego klient go potrzebuje. Kazał mi cię ucałować - powiedziała babcia, nakładając parującą, złotą jajecznicę na mój talerz. - Na pewno nas odwiedzi jeszcze w te wakacje jak tylko będzie miał chwilę.
Zrobikam wielkie oczy usłyszawszy tę wiadomość, choć tak naprawdę... czego ja się spodziewałam? Klasyka. Aby jak najszybciej dać nogę. Cały mój ojciec.
Wzruszyłam ramionami i zaczęłam jeść. Chociaż jeść to było złe słowo. Pochłaniałam śniadanie tak, jakby to miał być mój ostatni posiłek w życiu. Wszystko było przepyszne.
Babcia usiadła przy stole na przeciwko mnie.
- Bardzo się cieszę, że aż tak ci smakuje - powiedziała łagodnym głosem, a z jej oczu bił niesamowity blask. - Po śniadaniu pokażę ci nasze ranczo, od twojego ostatniego pobytu dużo się tutaj zmieniło!
Nie pamiętam, kiedy jadłam śniadanie inaczej niż z laptopem na kolanach. Nie pamiętam, kiedy jadłam na śniadanie coś innego niż płatki z mlekiem. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do życia w samotności, w moim pokoju - w mojej twierdzy, że zapomniałam o tym, że posiłki z rodziną tak mogą wyglądać. Ciężko mi było samej przed sobą się do tego przyznać, ale to było... miłe. I takie naturalne. W tej kuchni, za tym stołem, czułam się na swoim miejscu. Babcia nie zadawała zbyt wielu pytań, raczej opowiadała o swojej szklarni z pomidorami, o swoich trzech kurach - Edzi, Ewie i Eli, które niosą jej dużo jajek, o tym, że szpaki zjadły jej w zeszłym roku wiśnie i nie może mnie poczęstować swoim dżemem.
- No dobrze, posprzątamy i możemy ruszać dalej. - babcia zaczęła zbierać ze stołu i skinęła na mnie palcem. Nie do końca zrozumiałam, o co jej chodziło. Zaśmiała się.
- Kochanie, zbieraj naczynia ze stołu i idziemy pozmywać. Tutaj nie ma służących!
- Ale ja nie mam służącej! - odpowiedziałam, nieco oburzona.
- No to tym bardziej, na pewno doskonale wiesz, co zrobić z brudnymi naczyniami po posiłku. Do zlewu, marsz! - zawołała wesoło babcia i odwróciła się na pięcie.
Szczerze? Nigdy nie zmywałam naczyń. Zawsze robiła to mama. Ale nie mogłam pozwolić, by babcia się zorientowała, z jakiegoś powodu nie chciałam wyjść przed nią na kogoś nieporadnego. Chciałam udowonić jej i wszystkim, że przeżyję te dwa miesiące na tym wygwizdowie i mnie to nie złamie.
Kiedy uporałysmy się z piramidą w zlewie, babcia powiedziała, że mogę iść już przodem w stronę stajni a ona do mnie zaraz dołączy.
Gdy wyszłam przed drzwi wejsciowe, pierwsze co uderzyło mnie to powietrze. Było inne niż w mieście, świeższe i czystsze. Przed domem na ściętych pniakach poustawiane były donice z wielobarwnymi kwiatami, niektóre spadały kwietnymi kaskadami w stronę trawy, niektóre zaś wytstrzeliwały łodygami wysoko, w stronę słońca. Poczułam ich zapach, był słodki, trochę miodowy. Od nadmiaru wrażeń zakręciło mi się w głowie, czułam sie troche jakbym śniła - a ten sen póki co nie był wcale aż tak bardzo nieprzyjemny. Z rozmyślań wyrwało mnie nadejście babci.
- Piękne są, prawda? Moja duma. No ale chodźmy, mamy dużo do zobaczenia a ja mam na dzisiaj mnóstwo rzeczy do zrobienia. Gdzie jest ten Daniel? Już dawno miał przyjechać do pomocy. Niereformowalny.
Babcia objęła mnie ramieniem i ruszyłyśmy w stronę stajni.
- To główny budynek stajni. Tutaj po lewej mamy boksy, gdzie mieszkają konie - babcia pokazała palcem na śmieszne, metalowe pokoiki. Każdy miał na drzwiach tabliczkę z imieniem konia, tak jakby ktoś liczył na to, że konie umieją czytać i będą wiedziały, gdzie jest ich pokój. - Po prawej mamy siodlarnię, gdzie trzymamy sprzęt do jazdy konnej i paszarnię, gdzie przygotowujemy jedzenie dla zwierząt.
Przeszłyśmy przez ogromy budynek stajnj i wyszłyśmy drugimi drzwiami. Moim oczom ukazał się przepiękny widok: rozległe, zielone łąki, które kończyły się linią wysokiego, sosnowego lasu. Na środku pastwiska była sadzawka z uroczym, drewnianym pomostem. Gdzieniegdzie zbutowane były małe budki wypełnione sianem, w niektórych stały konie, chowając się pewnie przed ostrym, czerwcowym słońcem. To był przepiękny widok. Z zamyślenia wyrwało mnie dziwne ciągnięcie za spodnie - spojrzałam w stronę babci, ale ona ruszyła już dalej, w dół wzgórza. Spojrzałam przestraszona w prawo i dostrzegłam, że sprawcą zamieszania jest mała koza, z czerwoną obróżką i dzwoneczkiem. Koza nieznalazłwszy niczego do jedzenja w moich kieszeniach cofnęła się o kilka kroków, pochyliła głowę i wyglądała... groźnie.
- Pomocy! Ratunku - pisnęłam.
Babcia odwróciła się i podbiegła szybko w moją stronę.
- Genowefa! - krzyknęła, wymachując rękami na kozę. - Proszę natychmiast przestać szarżować na moją wnuczkę! Wynocha!
Koza spojrzała na nią z wyrzutem. Podniosła głowę, zabeczała i merdając króciutkim ogonkiem poszła w stronę pastwiska, wyraźnie obrażona.
- Musisz zawsze mieć ze sobą smakołyki dla Gieni. Potrafi być bardzo uporczywa, kiedy ma ochotę na male co nieco. - zaśmiała się babcia.
- Po lewej mamy stodołę, gdzie przechowujemy siano, słomę oraz Ciapka.
Zaciekawiłam się. Czy to jakiś wartościowy koń, że musi stać zupełnie osobno? Moźe wygrywa wyścigi? Nigdy nie podejrzewałam babci o bycie sekretnym trenerem koni wyścigowych, ale może o czymś nie wiedziałam.
Babcia uchyliła drzwi stodoły. Moim oczom ukazał się mały, pomarańczowy ciągnik. Do okrągłych świateł z przodu miał przyczepione sztuczne rzęsy. Wyglądał jak bohater bajki „Auta".
- Oto Ciapek. Niezastąpiony pomocnik. Jeśli będziesz chciała, nauczę cię nim jeździć!
O niczym innym nie marzyłam, tylko o nauce jazdy traktorem.
Babcia zamknęła drzwi stodoły i ruszyła dalej. Niedaleko pastwiska był wielki piaszczysty plac, otoczony białym płotem. Na placu porozstawiane były przeszkody składające się z różnokolorowych poprzeczek.
- To nasza ujeżdżalnia. Tutaj prowadzone są lekcje jazdy konnej. Zresztą - sama zobaczysz, dzisiaj po południu mam zaplanowane zajęcia. Kto wie, może ci się spodoba i sama będziesz chciała spróbować? Masz to we krwi!
Babcia wyraźnie rozentuzjazmowała się. Z opowiadań pamiętam, że mój ojciec zanim poszedł na studia prawnicze brał udział w zawodach jeździeckich z sukcesami. Postanowił jednak wyjechać na uczelnię daleko od domu i nigdy więcej już nie jeździł konno. Babcia bardzo to przeżywała, chciała, żeby został na ranczo i zajmował się końmi razem z nią. Pewnie teraz miała nadzieję, że chociaż mnie uda się zarazić jej pasją. Niedoczekanie. Boję się każdego zwierzęcia które jest większe niż chomik.
- Tutaj muszę cię zostawić. Zaraz ma przyjechać transport owsa i musimy go rozładować z Danielem. No właśnie, a propos - gdzie ten ananas się podziewa? Idź na pastwisko, przywitaj się z końmi. Do zobaczenia na obiedzie, robię placki z cukinii! - powiedziała babcia i ruszyła z powrotem pod górę w stronę stodoły i stajni.
Świetnie, idź przywitaj się z końmi. Oto moje przyjaciółki, są włochate i puszają bąki o zapachu kiszonej trawy.
Nie mając nic lepszego do roboty, podeszłam do ogrodzenia. Na ogromnym pastwisku pasło się stado koni różnych kolorów i rozmiarów. Niektóre były ogromne, ich długie grzywy powiewały na wietrze. Inne były całkiem malutkie, może młode, a może po prostu nie urosły? Kto wie. Jeden z największych koni zauważył moje podejście do płotu. Przestał się paść i uważnie mnie obserwował. Nasze spojrzenia spotkały się. Nie chcąc popełnić nietaktu jak z kozą, postanowiłam pierwsza zainicjować nasze spotkanie.
- Hej, kolego. Nie patrz na mnie takim wzrokiem, nic od ciebie nie chcę. Tylko was oglądam. - powiedziałam, chyba za cicho, żeby ktokolwiek mnie usłyszał.
Koń stał nieruchomo i się we mnie wpatrywał. Po chwili przerzuł resztki trawy, które miał w mordce i ruszył w moją stronę spokojnym krokiem. Odruchowo cofnęłam się od ogrodzenia, kto wie, jakie taka bestia rozmiarów słonia ma intencje, skoro nawet koza chciała porachować mi kości już na wstępie. Koń podszedł do płotu i przełożył głowę na moją stronę.
Musiałam przyznać, było to przepiękne zwierzę, chyba najpiękniejsze jakie miałam okazję zobaczyć z bliska. Całe brązowe, z długą, czarną grzywą i czarnym, falowanym ogonem. Na czole miało białą plamkę, która kształtem przypominała kwiatek. Miało całe czarne oczy, które przyozdobione były długimi rzęsami. Spokojnie wydychało powietrze wielkim nosem. Niewiele myśląc, wyciągnęłam w jego stronę dłoń.
Koń cofnął się o krok i położył uszy ku sobie. Chyba zaskoczyło go moje zachowanie. Opuścił głowę i nerwowo zaczął grzebać kopytem w piasku. Przestał i odwrocił się w stronę swoich kopytnych towarzyszy. Pozostałe konie przestały się paść i przyglądały się nam. Koń jeszcze raz zbliżył się w moją stronę i powąchał moją nadal wyciągniętą przed siebię dłoń. Spojrzał na mnie, po czym pokiwał głową w górę i w dół. Tak jakby chciał powiedzieć „Ok, możesz do nas podejść, jesteś w porządku". I odszedł z powrotem w głąb pastwiska.
Spojrzałam na swoją rękę. Faktycznie, ja muszę śnić. Takie rzeczy nie zdarzają się naprawdę.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 03, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Ranczo Blossom. PoczątekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz