Vivian Wilson
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia, Vivian Wilson
Jedno zdanie. To jedno zdanie wystarczyło, abym zastygła w bez ruchu. Czy wszechświat wystawia mnie na kolejną próbę?
- Co to za propozycja..?- pytam nieufnie, wciąż wpatrując się w mężczyznę siedzącego po drugiej stronie stołu.
- Mogę wpłacić kaucję, abyś wyszła na wolność.- zaciąga się papierosem i dmucha dymem na moją twarz. Krzywię się nieznacznie.
- Tak po prostu?- Kręci głową wyraźnie rozbawiony moją odpowiedzią. Cóż, mi nie jest do śmiechu.
- Nie tak po prostu. Mamy warunek naszej umowy. Ty potrzebujesz pracy oraz pieniędzy. Ja natomiast ciebie nie potrzebuje, ale przydałaby się pomoc w mojej firmie. Zamieszkasz ze mną na rok, a podczas tego czasu niczego ci nie zabraknie. Do tego spłacisz wszystkie swoje dotychczasowe długi, których sobie narobiłaś podczas niespełna czterdziestu ośmiu godzin.- unoszę wysoko brwi. Mam z nim zamieszkać? Nie znając jego imienia, ani nawet nazwiska? Drugi raz widzę tego człowieka na oczy w swoim życiu i myśli że się zgodzę na jakikolwiek układ? No jebnęło go równo.
- Chyba cię pojebało skoro myślisz, że pójdę na coś takiego.- szarpię kajdankami patrząc na niego gniewnie. On natomiast unosi tylko jeden kącik ust i gasi papierosa.
- Kaucja została wpłacona godzinę temu droga Vivian. A teraz zapraszam, wychodzimy.- wstał i poprawił poły płaszcza. No to są chyba jakieś pierdolone żarty. Rozpięli mi kajdanki i zaczęli prowadzić w stronę wyjścia.
- Nie zgadzam się! To wbrew mojej woli!- patrzę na rozbudowane plecy mężczyzny, nawet nie odwrócił głowy.- Nigdzie nie pojadę! To wszystko to są jakieś żar-milknę w momencie, gdy moje usta zakrywa duża dłoń odziana w skórzaną rękawiczkę. Raczy mnie spojrzeniem pełnym grozy i złością, że nagle robi mi się głupio. Zachowuje się jak rozwydrzona trzylatka, krzycząca na mamę, kiedy ta nie chce kupić jej wymarzonej lalki.
- Jestem opanowany, ale to też ma swoje granicę. Albo będziesz współpracować jak tego wymagam panno Wilson, albo będziemy rozmawiać inaczej.-znowu otula mnie jego zapach i o Jezusie...Nie wiem jakich perfum używa, ale z dymem papierosowym stanowiły pociągająco mroczne połączenie. Zdołam pokiwać tylko głową na znak, że rozumiem i opuszczamy komisariat w napiętej atmosferze.
Podchodzimy do czarnego mercedesa i zostaje usadzona obok kierowcy, co mi się nie podoba jakoś szczególnie. Odwróciłam głowę w stronę okna nie odzywając się słowem.
- Pasy.-spojrzał na mnie wyczekująco. Jego wzrok wypalał we mnie dziurę. Nadal jednak milczałam. Usłyszałam jak prychnął cicho i nagle bardzo gwałtownie wyjechaliśmy na ulicę. Pisnęłam zaskoczona i wbiło mnie w fotel. Otworzyłam szerzej oczy na ten nagły manewr i spojrzałam na niego z lekkim przerażeniem. Wzruszył ramionami.
- Mówiłem coś. Pasy. Pamiętaj co usłyszałaś ode mnie niespełna pięć minut temu.- wrócił wzrokiem na ulicę. Pokręciłam głową i zapięłam te cholerne pasy.
Jechaliśmy przez puste już ulice na pewno przekraczając dozwoloną prędkość. Oglądałam przez szybę mijane budynki. Zaniepokoił mnie fakt, że opuszczaliśmy centrum i jechaliśmy na obrzeża. Mniej ludzi. Mniejsze szansę na dostanie jakiejkolwiek pomocy. Cholera. Czy naprawdę w moim życiu musi mnie to spotykać?
Nie zorientowałam się kiedy auto się zatrzymało i dopiero otwierane drzwi po mojej stronie nieco ocuciły mnie z myśli. Dżentelmen, prychnęłam cicho i pozwoliłam ująć moją dłoń, aby wysiąść na zewnątrz. Kiwnęłam mu tylko w podziękowaniu i podeszliśmy pod ciężkie, ogromne wrota prowadzące do środka jego rezydencji. Mieszka sam w tak ogromnym domu? Jeszcze na takim odludziu? Albo jest mordercą albo psychopatą mordercą.
Wyjął z kieszeni plik kluczy i jeden z nich wsunął do zamka. Płyta odstąpiła bez najmniejszego dźwięku. Przepuścił mnie w wejściu i zapalił światło. Przede mną znajdowały się szerokie marmurowe schody prowadzące na górę. Na parterze znajdował się ogromny salon z przeszkloną ścianą połączony z kuchnią. Całość urządzona w minimalistycznym stylu i na czarno. Facet ma chyba jakiś fetysz tego koloru.
- Twoja sypialnia znajduję się naprzeciw mojej. Na końcu korytarza jest mój gabinet i masz zakaz, aby do niego wchodzić. Chyba, że wyrażę na to zgodę. Czy to jest jasne?- przeniosłam wzrok z przyjemnej dla oka aranżacji pomieszczeń na niego. Zdążył odwiesić zarówno płaszcz, jak i marynarkę. Był cholernie wysoki i teraz mogłam dostrzec, że jego przedramiona pokrywają tatuaże i dalej znikają za podwiniętymi mankietami czarnej koszuli.
- Jasne, jak słońce- wywróciłam oczami.- Mogę przynajmniej wiedzieć jak się nazywasz? Będą to istotne informację, kiedy zachcę ci się mnie zabić. Wtedy szybciej cię namierzą.
- Nazywam się Reed Boyed i nie zamierzam cię zabić jak na razie. Jeśli zajdziesz mi za skórę to kto wie.- wzruszył ramionami i przeczesał idealnie ułożone włosy dłonią. Kilka kosmyków opadło mu na czoło, wyglądał na bardziej ludzkiego i... Zmęczonego. Potwornie zmęczonego.
- Mhm. Pójdę do siebie, dobranoc.- weszłam do sypialni i rozejrzałam się. Duże dębowe łóżko, toaletka, biurko i duża szafa oraz kolejne drzwi prowadzące do obszernej łazienki. Wyglądało to jak małe mieszkanie, które kiedyś wynajmowałam. Wzięłam rzeczy do snu i poszłam do toalety. Po szybkim prysznicu położyłam się w pachnącej pościeli, ale sen jak na złość nie przychodził.
Spojrzałam na zegarek znajdujący się na szafce nocnej , który wskazywał godzinę 1:30 i jęknęłam męczeńsko kręcąc się na boki. Po kolejnych dłużących się minutach postanowiłam wyjść ostrożnie na korytarz. Wszędzie było ciemno, jedynym źródłem jasności był ciepły snob światła padający na podłogę z gabinetu Reeda. Podążyłam w tamtym kierunku z zawahaniem, im bliżej byłam, tym wyraźniej i głośniej słyszałam spokojną i słodką muzykę z gramofonu.
Drzwi były uchylone, więc zajrzałam do środka. Gabinet był urządzony bardzo profesjonalnie. Na środku znajdowało się biurko, a na nim porozrzucane kartki pergaminu. Na skórzanym fotelu siedział sam gospodarz. Był w tych samych ubraniach co wcześniej, tylko teraz jego koszula była rozpięta ukazując jego wręcz zadziwiająco idealnie zarysowany tors, na którym również znajdowały się atramentowe malunki i napisy. Między ustami miał zapalonego papierosa i szkicował coś czarnym węglem. Cała aura chwili, w której się znajdował sprawiała mi chęć podejścia do niego bliżej. Gdy chciałam wychylić się zza wejścia postawiłam bosą stopę na jakieś widocznie starej desce, bo wydała z siebie przeraźliwie głośny dźwięk skrzypienia.
Uniosłam wzrok wystraszona i napotkałam jego spojrzenie przez ułamek sekundy. Następnie odwróciłam się i zaczęłam biec na drugą stronę korytarza z szybko bijącym sercem. Nie oglądałam się za siebie, uciekałam na oślep chcąc znaleźć się od niego jak najdalej od niego. Burza na zewnątrz straszyła mnie jeszcze bardziej, a wszystkie obrazy na ścianach wydawały się upiorne. Zza zasłonek wyłaniały się postacie rozświetlane przez błyskawice. Słyszałam okropne szydercze śmiechy zewsząd i w moich oczach zbierały się łzy rozmazując mi obraz. Czułam się bezradna i zagubiona pośród tych okropnych murów. Coś zimnego złapało moją dłoń i odwróciłam się nagle.
Niczego jednak nie zauważyłam, ale wówczas znowu coś musnęło moją skórę. Wszędzie panowała ciemność i nie miałam pojęcia w której części domu się znajduję. Zerwałam się i podbiegałam do wszystkich drzwi napotkanych na drodze. Desperacko próbowałam je otworzyć, jednak wszystkie okazały się być zamknięte. Trzęsąc się coraz bardziej załkałam cicho.
- Proszę nie... Proszę nie...- pokręciłam głową i szarpałam za klamkę.
Stojąc blisko ściany wyczułam obecność kogoś bądź czegoś za moimi plecami. Obróciłam się powoli, a z mojego gardła wydobył się ogłuszający wrzask widząc postać przede mną. Zanim cokolwiek zdołałabym zrobić na moje usta opadła czyjaś ciężka dłoń. Do moich uszu dobiegł niski męski głos. Dzwoniło mi w uszach zdanie, wypowiedziane kilka chwil wcześniej.
- Gra trwa, mała złodziejko.
CZYTASZ
Undiscovered Mystery
RomanceJedni ludzie mają kolorowe i piękne życie. Drudzy walczą o przetrwanie z dnia na dzień. Ale czy to oznacza, że nie mają takich samych brudnych kłamstw przeszłości?