ROZDZIAŁ 1

834 37 14
                                    

Hana

Moje życie nigdy, ale to nigdy nie było usłane różami. Nie licząc dni, w których to moja biologiczna mama jeszcze żyła...

Nie wiedziałam czym jest prawdziwa wolność, ponieważ większość swojego życia spędziłam za murami posiadłości ojca, macochy oraz przyrodniej siostry. W takim wypadku każdy dzień był niesamowitą katorgą, którą znosiłam nie mając innego wyjścia. Trudno o tym mówić, ale tak właśnie wyglądało moje życie - zupełnie jak najgorszy z możliwych koszmarów.

Może i byłam strasznie naiwna, ale wciąż miałam nadzieję, że moje życie się odmieni i chodź w małym stopniu będę mogła zaznać trochę szczęścia, tak jak moja matka za nim odeszła z tego świata jako dumna Alfa.

Każdy dzień wyglądał podobnie, tym razem nie było inaczej:

- Nie rozumiem, jak można być aż tak głupim, Hana?! - taksujące mnie na wylot spojrzenie macochy przeszyło moje ciało na wskroś. Spojrzałam przez jej ramię na miejsce, gdzie zazwyczaj siedział ojciec. Znajdowaliśmy się w salonie. Jego mina nie wyrażała żadnych emocji. Mogłam się tego po nim spodziewać. Od czasu, gdy mama odeszła z tego świata, on słuchał tylko i wyłącznie tej strasznej kobiety. - Chyba wyraźnie powiedziałam, że dzisiaj przyjeżdżają do nas ważni goście! Dlaczego stół jeszcze nie jest nakryty, a jedzenie nie gotowe? Inne służące wykonują swoje zadania jak należy, a ty nie potrafisz zrobić jednej, głupiej rzeczy?! Jesteś hańbą dla tej rodziny, całe szczęście, że niedługo moje cierpienie się skończy... - Wymamrotała na koniec.

Klęczałam przed nią skulona jak zwykle, gdy czegoś ode mnie chciała, to było konieczne, by nie zostać pobitą do nieprzytomności. Prawda była jednak taka, że w momencie, gdy niosłam talerze do jadalni, Claire (moja niewiele młodsza, przybrana siostra) popchnęła mnie, gdy wychodziłam z kuchni, przez co naczynia rozbiły się w drobny mak, a ja o mało nie przewróciłam się na rozbite szkło. A co do jedzenia... przez ten incydent byłam tak roztrzęsiona, że widząca mnie inna służka, przejęła ode mnie to zadanie, radząc bym jak najszybciej się ogarnęła. Nic dziwnego, bo w końcu wszyscy tutaj musieli być podporządkowani Sarah. Nie licząc mojej siostry i ojca, Claire była aż nadto rozpieszczonym dzieckiem. Zawsze dostawała to czego chciała i w porównaniu do mnie, ta potrafiła się przemieniać w swoje wilcze wcielenie.

- Prze-przepraszam... - wydukałam, czując jak głos w mojej krtani z każdą minioną chwilą co raz mocniej się załamywał, kiedy próbowałam wytłumaczyć własną niekompetencję. Strach przed nową Luną watahy mego ojca był zbyt wielki, bym tak szybko zdołała unieść na nią wzrok.

Jednakże, gdy wreszcie udało mi się to uczynić, moje pozbawione koloru, a wręcz przykryte szarością oczy napotkały postawną sylwetkę kobiety. Mimo iż Sarah była szczupłą wilczycą, jej postawa potrafiła wywoływać dreszcze na całym ciele. Już nie raz przekonałam się na własnej skórze, jak silna potrafiła być ta kobieta. Do tego miała gęste, brunatne włosy, które za każdym razem zamieniała w wyraźne loki, obejmujące jej kościste policzki. Nie była jednak blada, a wręcz mogłabym porównać jej cerę do wschodzącego o poranku słońca. W porównaniu do niej wychodziłam naprawdę blado. Urodę oczywiście odziedziczyłam po matce, ponieważ ani trochę nie przypominałam własnego ojca.

Ethan z punktu widzenia innych był wzorowym Alfą, miał krótkie brązowe włosy oraz piwne oczy, a jego siła dorównywała kilku Betom w naszej watasze. Był jednak stary i bardzo pobłażliwy, przez co Sarah szybko owinęła go sobie wokół palca. Od lat słyszałam od niego tylko i wyłącznie narzekania, dlaczego wciąż musiałam przypominać mu jego dawną żonę. Gdyby mógł to już dawno by się mnie pozbył, nie miałam żadnej rangi i nie potrafiłam przyjąć wilczej formy. Nic dziwnego, że moi rodzice zrobili ze mnie zwykłą służącą.

Wolf MarriageOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz