Rozdział 1. Harry i Przeludniony Przedział

7 2 0
                                    


Harry Potter wszedł do przedziału pociągu. Kurwa, znowu ci debile się pchali, gorzej niż w wagonach do gułagu. A podobno Hogwart miał być prestiżową szkołą. Chuja prawda. Nigdy już nie zaufa temu cieciowi Hagridowi. Ale przynajmniej wreszcie był z dala od swojej kochanej rodzinki. Co kto lubi, o gustach się nie dyskutuje i tak dalej, ale Harry nie był fanem mieszkania w schowku na pająki z którego się sypało pełno kurzu, pyłu i pewnie jakichś czarnobylskich prochów radioaktywnych. Kiedy Harry jako pilny uczeń chciał wyciągnąć swój podręcznik by go poczytać przed rozpoczęciem jego pierwszego roku w szkole magii i złodziejstwa... znaczy się czarodziejstwa... do przedziału weszła bardzo osobliwa postać.

-Siema byyyyyyniuuuuu!- wydobył się mistyczny dźwięk z ust chłopca wsiadającego do przedziału. -Siednę se tu z tobą, bo reszta zajęta przez plebs, a ja nie zdaję się z plebsem, szlachta nie pracuje, wiadomo, co nie? Huehuehue!- zaśmiał się przybysz

Harry myślał że go zaraz coś trafi. Ledwo uwolnił się od swojego kuzyna, który był typowym sebixem o IQ na poziomie minusowej delty, a już kolejna spierdolina wyglądająca, jakby wydobyli go z lodowca z ery kamienia łupanego. Do tego rudy. Boże, jak Harry nienawidził tych szatanów. Jego matka była ruda, zdechła tępa dzida i teraz musiał żyć z ludźmi, którzy na 99% byli członkami KKK i palili corocznie na stosach wiedźmy, kobiety, lewaków, gejów oraz czarnoskórych. Ale w niedzielę alleluja Jezus Chrystus pocałuj księdza w chuja. Ta szmata pewnie zdechła przez to, że była ruda, Harry był tego pewien.

-Czego chcesz?- zapytał bardzo grzecznie bardzo grzecznym tonem bardzo grzeczny Harry.

-Masz wódę? Albo chociaż żubra?- spytał rudy neandertalczyk, ignorując pytanie naszego głównego bohatera. -Bo na trzeźwo chyba nie wytrzymię tego pierdolnika. Wiesz ja idę do Gramofonu...- dźwięczne beknięcie rudego -znaczy sie Grymfonu... yyyy Grafitioru... tego no Gryffindoru o! Cała moja rodzina tam poszła, moje 473 siostry i 279 braci.

Harry nie wiedział nawet, co odpowiedzieć na tą wiadomość, w jego głowie widniała tylko armia rudych Sebów i Karyn najeżdżających wszystkie biedronki i lidle świata. Boże, co za koszmar. A mówili, że Hogwart to prestiżowa szkoła. Eh, nigdy nie ufaj Hagridowi, on pewnie też był rudy.

-To jak, masz jakieś chlup chlup gulu gulu gulu?- ponowił pytanie jaskiniowiec, dłubiąc elegancko w nosie swymi zgrabnymi palcami brązowymi od ziemi, gówna, albo oby dwóch.

-Excuse me? Co ty sobie tutaj wyobrażasz, co to za sugestie, że ja niby alkoholik jestem?! Co to ma znaczyć?! Ja sobie wypraszam, ja jestem wybraniec, ja przeżyłem atak Voldesmroda, ja jestem arystokratą! Czy ciebie debilu szpadlem po łbie za dziecka bili?- oburzył się arystokrata, burżuj jebany, myśli że jest lepszy, bo ma pieniądze.

No, w tym akurat momencie miał rację, ponieważ burżuj Harry mógł wykupić całe jedzenie które właśnie dostarczała pani od wózka, podczas gdy tysiące innych dzieci w wagonach pociągu musiały głodować całą resztę podróży, albo żreć gruz.

-Panie miły, podziel się, ja szlachta biedota, ja nie jestem plebsem, panie burżuj, niech pan się podzieli!- błagał rudy.

-Jak ty się w ogóle nazywasz, śmieciu?- prychnął członek klasy wyższej.

Nagle drzwi przedziału się otwierają, a raczej wylatują z zawiasów, do środka wchodzi marszowym krokiem dziewczynka ubrana w strój, który z dumą nosiłby nie jeden Niemiec w 1939, salutuje siedem razy, bo siedem to magiczna liczba, wykrzykuje coś po niemiecku, po czym mówi do przerażonych rudego i burżuja:

-Śmieć? Czy ktoś mnie wzywał? Moje imię to Herman Grängër, a wy wszyscy powinniście mi się kłaniać, ponieważ wierzę, że jestem lepsza tylko dlatego, że moi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie i cała reszta krzaka genealogicznego są rodzeństwem z przypadku, kochankami z wyboru i dlatego jestem czystej rasy i mam 675 wad genetycznych wskutek kazirodztwa, ale to pominiemy, jestem czystej rasy aryjskiej i to się liczy!

Harry the BurżujWhere stories live. Discover now