Erwin był pewny, że nigdy nie zapomni wzroku Nicollo w dniu jego ślubu. Przeszywający, analizujący, niedowierzający. Jakby doskonale wiedział, co siędziało w głowie Erwina, ale nie chciał dopuścić do siebie tej myśli.
Sam Erwin nie chciał dopuścić do siebie tej myśli. Zaprzeczał, okłamywał siebie, swoją rodzinę, swojego męża. Nie kochał, nie lubił; to wróg, to scam.
— Dla pieniędzy — powtarzał, przedstawiając plan Gregoremu. — Czysto biznesowo.
— To są, kurwa, oświadczyny? — zapytał wtedy Gregory, zaskoczony, ale i lekko rozbawiony tym pytaniem. Jakkolwiek Erwin nie próbował wtedy zaprzeczyć, nigdy nie powiedział stanowczego nie, co Gregory zinterpretował jako nieśmiałe tak.
Sielanka. Pierwszy raz nie musieli się ukrywać, o ile Erwin nie był poszukiwany. Każdy słyszał o ich ślubie, każdy wiedział, że są razem, nikt nie chciał słyszeć o tym, co robili, gdy zostawali sami.
Erwin, mimo swoich obaw, nie został celem obławy półświatka przestępczego, a Gregory, mimo przewidywań dosłownie wszystkich, nie został zwolniony. Najgorsze możliwe scenariusze zostały tylko koszmarami.
A oni rozmawiali tak długo, jak nigdy wcześniej sobie na to nie pozwalali; o tym, o czym nigdy jeszcze nie myśleli, że będą mieli czas i okazję porozmawiać.
Ich sielanka trwała miesiąc, a potem okazało się, że to wszystko było tymczasowe - może nie dla nich, ale dla wszystkich wokół. A obrączka, która do tej pory przypominała ciepły dotyk jego męża, zaczęła uwierać jego rodzinę. A to co uwierało ich, musiało boleć jeg.
Nigdy nie zapomni wzroku Nicollo, gdy kazał przywiązać go do krzyża. A złoto na jego palcu bolało go bardziej, niż przetarte od sznura nadgarstki.
Erwin nie mógł odróżnić prawdy od kłamstwa. Kochał, nie kochał? Mógł wyrywać płatki stokrotek całymi dniami, a nie znalazłby odpowiedzi. A Gregory - kochał, czy nie? Nie wiedział, co wolałby bardziej.
Lewo czy prawo? Prawo czy bezprawie? Rodzina czy on?
To operacja biznesowa, nie mogę się w nim zakochać.
Za dużo pytań, za mało znalezionych w parku stokrotek. Wokół niego leżały już same łodyżki; płatki dawno zdmuchnął wiatr. Kochał, nie kochał... Nie miało to znaczenia.
— Musimy się rozwieść — rzucił zduszonym wzrokiem, gdy Gregory stanął na przeciwko niego na ich dachu. Żadnego cześć, żadnego uśmiechu. Nawet nie patrzył na niego, bo wiedział, że gdy to zrobi, wybierze źle.
— Na pewno?
Erwin przełknął ślinę i powoli uniósł wzrok. Gregory patrzył na niego jak wtedy, gdy pytał, czy to były oświadczyny. Teraz Erwin widział, że to nie było rozbawienie, tylko nadzieja.
Wtedy czekał na tak, teraz czekał na nie.
A Erwin nie potrafił odpowiedzieć mu wprost. Ani wtedy, ani teraz, ani prawdopodobnie nigdy. Był człowiekiem czynów, nie słów. Obydwoje byli - może dlatego nigdy nie słuchali siebie nawzajem.
Nie spotkał ich łatwy los.
Niby ich małżeństwo było tylko dla pieniędzy, a jednak... Zaczął coś czuć. Coś, czego nie czuł nigdy, do nikogo - nie do Evy, nie do Heidi. Tylko do głupiego policjanta, który już zżył się z myślą, że miał męża.
Który patrzył na niego z czymś, czego Erwin nie mógł zidentyfikować. Mogło się to zaczynać na m, a mogło mu się tylko wydawać, że to widział. Mogło się kończyć na iłość, ale nie mógł być tego pewny, dopóki nie sprawdzi, dopóki nie spróbuje, dopóki nie zawiedzie swojej rodziny.
Erwin pocałował go. Bez żadnego słowa, żadnego ostrzeżenia. A jego mąż nie zaprotestował ani trochę. Jego mąż absolutnie nie chciał się rozwodzić, czego dowiódł tam i wtedy. Jego mąż definitywnie go kochał, co bardzo utrudniało Erwinowi rozwiedzenie się z nim, w szczególności, gdy sam czuł to samo.
Cała noc minęła, a nieodczytane wiadomości i nieodebrane połączenia tylko się zbierały. Erwin poświęcił całe pół myśli na to, że mogą go szukać, i że mogą go znaleźć. Drugie pół myśli doszło do wniosku, że oni nie chcieli go znaleźć - w końcu z jakiegoś powodu zostawili go samego z nakazem rozwodu.
Zostawili go samego z Gregorym, więc nikt nie był zdziwiony, chociaż każdy był zawiedziony, gdy wrócił dalej mężaty.
— Okej, to jak nie rozwód, to profit — poinformowała go Heidi. — Masz siedemdziesiąt dwie godziny... No, chyba, że go kochasz, to przecież możesz nam powiedzieć.
Erwin spojrzał na obrączkę, i spojrzał z powrotem na Heidi. Oficjalnie ze sobą nie zerwali, ale równie dobrze nie musieli - nie, gdy Erwin zapierał się rękami i nogami przed rozwodem. Nie, gdy od bardzo dawna nie zachowywali się jak para.
Rozważał skłamanie i dalsze oszukiwanie. Rozważał zadzwonienie po Gregorego i podpisanie papierów rozwodowych w trybie natychmiastowym.
Wiedział, że Heidi mówiła prawdę; widział to w tym, jak Nicollo na niego patrzył - pobłażliwie, ale z dozą krzywdy, spowodowaną tymi wsyzstkimi kłamstwami.
— Dobra, kocham go, ale i tak coś z niego wyciągnę.
Śmiechy i gwizdy, bo mógł od razu tak mówić! Krzywe uśmiechy i zmarszczone brwi, bo dlaczego mi nie powiedziałeś? Machnięcia ręką i kręcenie głową, bo co najwyżej to chuja ze spodni mu wyciągniesz.
Erwin śmiał się razem z nimi, przewracał oczami i czerwienił się jak burak, ale wiedział jedno: nie zaufa im, dopóki nie zagoją się rany na jego nadgarstkach i w jego sercu.
Nie zamierzał czekać, aż wyleczy je czas. Chciał je zaszyć grubą nicią w kolorze zemsty i zabandażować ich własnym lekarstwem na problemy w rodzinie.
A gdy skończy, będzie miał swoje szczęśliwe, sielankowe życie.
CZYTASZ
złudna sielanka | morwin
FanfictionErwin nie mógł odróżnić prawdy od kłamstwa. Kochał, nie kochał? Mógł wyrywać płatki stokrotek całymi dniami, a nie znalazłby odpowiedzi. A Gregory - kochał, czy nie? Nie wiedział, co wolałby bardziej. Ich sielanka trwała miesiąc, a potem okazało się...