Po niedługim czasie byłem już na miejscu.
Warto dla kontekstu nakreślić sytuację, w której się znalazłem. Był środek nocy, spotkałem się z kolesiem, którego znam ledwo kilka godzin i wcale nie wygląda przyjaźnie. Właściwie to jest bardzo zagadkowy, ale coś mnie pokusiło, żeby go znowu zobaczyć. Może to przez adrenalinę, która mnie tak pobudza.
Tak czy siak, jego osoba wzbudzała we mnie niewyjaśniony dreszcz emocji. Było ciemno. Gdyby zmrużyć oczy, widać tyle, co nic. W gruncie rzeczy Croydon to niebezpieczna dzielnica. Nierzadko zdarza się, że za zły wzrok dostaniesz w łeb.
Tak, jak jeszcze po południu miałem całkiem optymistyczny nastrój, teraz z przymarzającym nosem i czerwonymi oczami modlę się, że nie wmieszam się w coś zbyt głupiego.
Mężczyzna przede mną miał na sobie czerwoną bluzę pod czarnym płaszczem. Chyba lubi ten kolor. Obejrzałem go z góry do dołu, aż moją uwagę zwróciły czerwono żółte sznurówki w glanach. Hm... Schowałem sztywne od zimna ręce do kieszeni, lustrując go tak chwilę, dawał mi chłodne, stalowe spojrzenie. Ja jedynie się uśmiechnąłem i skinąłem głową, żebyśmy następnie poszli w stronę stacji benzynowej- tylko ona jest teraz otwarta.
Towarzyszyła nam głucha cisza a z nią dźwięki naszych kroków. Czułem, jak pod grubą podeszwą gniotłem skrzypiący śnieg i błoto. W tym samym czasie ktoś szarpnął mnie za kaptur bluzy.
- Uważaj!- usłyszałem od Torda, który to odciągnął mnie, zanim wpadłem na jakiś słup.
- Nie wiem, co bierzesz, ale bierz po pół. Zawsze chodzisz slalomem?- Uśmiechnął się głupawo, na co sam się zaśmiałem.
- Nie, tylko w piątki.- Postanowiłem trzymać się bliżej niego, kiedy byliśmy już na miejscu.
Białe światło na stacji uderzyło w nas oboje. Przeszło mi wtedy przez myśl, że bóg piorunów wcale taki atrakcyjny nie był. Właściwie to raczej trochę brzydki. Miał garbaty nos, poranione usta, a oczy tak przekrwione, jakby nie mrugał godzinami. Nie przeszkadzało mi to, bo sam lepiej nie wyglądam.
Kupiliśmy sobie po puszce i stanęliśmy za stacją. Sam przykucnąłem.
- Ale piździ, nie?
- Okropnie.
Mój nos zrobił się czerwony. Wyglądaliśmy jak dwójka eskimosów, a na mojej twarzy z każdą minutą gościł coraz to większy uśmiech, którego nie starałem się ukryć. Próbowałem go jakoś odczytać. Cały styl bycia Torda był odmienny i jakby tajemniczy. Na pewno był introwertykiem, a więc to nas łączyło.
- Nie jesteś stąd, prawda?- spytałem się ciekawy.
- Z Norwegii- odpowiedział i westchnął.
W swojej dłoni trzymał piwo, a między palcami szluga. Kiedy tak patrzyłem na niego, zastanawiała mnie jedna rzecz... Co w moim życiu poszło nie tak? Czemu w ogóle zacząłem pić? Czy to ma jakikolwiek sens? Gdyby moja matka mnie teraz widziała... Chwilę później okazało się, że zaczynamy grać w pytania.
- Ile masz lat?- tym razem to on zadał pytanie, przykucając tuż obok mnie.
- Nie chcę wyjść na dzieciaka- odparłem krótko z chichotem- dwadzieścia jeden.
- To jak stary według ciebie jestem?!- Tord uderzył mnie w ramię i zaczęliśmy się śmiać, już nawet nie wiem, który to raz dzisiaj.
- No nie wiem... Ze sto pięćdziesiąt? Co najmniej dwieście. Przez fajki wyglądasz tak staro, jakbyś był z paleolitu.
- A ty przez alko wyglądasz jak sarkofag małżonków z Cerveteri.
- A ty masz tak ogromny nos, jakby cię Pablo Picasso malował.
- A ty jesteś tak gruby, jak Wenus z Willendorfu.
Wyzywaliśmy się tak jeszcze długo. Chyba po prostu strzeliła nas jakaś dziwna głupawka, ale ogólnie rzecz biorąc, całkiem nieźle spędziliśmy czas. Minął nam tak szybko, że słońce zaczęło wschodzić. Złapałem się jego ramienia i oboje postanowiliśmy przejść się do mojego mieszkania.
Gdy weszliśmy do środka, otuliło nas przyjemne ciepło. Oglądaliśmy moją kolekcję gitar i winyli w moim pokoju.
Okazało się, że Tord też lubi muzykę i grał na gitarze od siódmego roku życia, był w szkole muzycznej i ma dyplom. Zrobiło mi się go trochę szkoda, bo kiedy o tym mówił, jego oczy były smutne. Próbowałem go jakoś rozszyfrować, ale ostatecznie mi się nie udało. Za to mogłem się mu przyjrzeć w lepszym świetle, w spokojniejszych warunkach.
- Dlaczego nie pracujesz w zawodzie?- spytałem ciekawy, chociaż odpowiedź była jasna.
Na samo pytanie chłopak ze śmiesznie stylizowanymi włosami się speszył. Mimo wszystko wyczekująco wlepiałem w niego swoje czarne, jak smoła, ślepia. Na ten widok aż zacząłem się robić zmęczony. Tak dawno nie czułem, że mogę zasnąć... W końcu usłyszałem:
- Bo mój zespół w Norwegii się rozpadł- odrzekł oschle. W międzyczasie moje myśli wirowały, miałem już powoli problem ze skupieniem.
- Miałeś zespół?!- Może trochę za bardzo, ale ekscytujące było słuchanie o przeszłości Torda. Chciałem go poznać lepiej, szczególnie że odkąd zmieniłem pracę i zerwałem kontakty z wieloma osobami, nie mam do kogo gęby otworzyć. Poza tym jest całkiem zabawny.
Rozmowa się ciągnęła w najlepsze. Siedzieliśmy tak pod kocami, zrobiłem nam jeszcze później herbatę i puszczałem winyle jeden po drugim.
Nie mogę uwierzyć, że jestem w stanie się tak dobrze bawić z drugim człowiekiem. I o dziwo moja bateria społeczna nie spadła ani trochę w jego towarzystwie, wręcz odwrotnie. To było takie przyjemne zmęczenie, widziałem takie samo u niego. Moje powieki się mimowolnie zamykały, aż zamknęły się na dobre z ciepłą ulgą... Nie minęło długo, zanim oboje zasnęliśmy- ja na jednym końcu łóżka, a on na drugim.
Za oknem już nic nie było słychać.
Kiedy się obudziłem, przeszedł mnie okropny ból w skroniach, który wędrował na wskroś do mózgu. Czułem się w pewnym sensie odurzony, niesprawny do życia, ale za to wypoczęty. Trochę tak, jakbym był w moim rodzinnym domu, chyba dlatego, że kojarzy mi się z dobrym snem. Uniosłem z trudem głowę, a moim oczom ukazały się dwa rude rogi. Czyli to nie był sen, pomyślałem... Tord jeszcze spał, na zegarze była dziesiąta rano.
Przeciągnąłem się leniwie i uchyliłem delikatnie okno, za którym było jeszcze więcej śniegu niż wczoraj. Było pięknie, aż zrobiło mi się szkoda, że Boże Narodzenie musi być w zimę. Czemu nie w inną, gorszą porę roku, jak wiosna? We wiosnę nic się nie dzieje. Tylko jakieś tam roślinki rosną i to w sumie na tyle. Nikt nie bierze urlopu we wiosnę. Wiosna ssie.
- Dzień dobry- usłyszałem za sobą głos Torda. Powinniśmy się już zbierać do pracy... Spojrzałem na niego, wyglądał na całkiem wyspanego.
- Dzień dobry. Jesteś głodny?
Chwilę później stałem w kuchni i smażyłem nam najbardziej brytolskie śniadanie, o jakim mógł pomyśleć. Zza ściany słyszałem, że Tord puścił jakąś płytę. Czyli chyba już się czuje jak u siebie... Po prawie dwudziestu minutach usiedliśmy w kuchni i zaczęliśmy jeść. Wyglądało na to, że nie mieliśmy na teraz żadnego tematu do rozmowy, ale jakoś bardzo mi to nie przeszkadzało. W międzyczasie przeglądałem swoje notatki z podstaw biznesu.
Przy okazji zastanawiała mnie jedna ważna kwestia- jak ja sobie sam poradzę ze studiami i pracą jednocześnie? Czasami żałowałem, że wyprowadziłem się tak szybko od ojca, ale z drugiej strony oszczędziłem tym sobie sporo nerwów. Zerknąłem kątem oka na Norwega i w głębi duszy zrobiło mi się miło na widok tego, jak zjadł wszystko ze smakiem. Sam już dokończyłem, ale zostało mi kilka stron notatek, więc wyłączyłem się na parę chwil. Nawet muzyka i dźwięki obijanych naczyń mi nie przeszkadzały.
TU ADAŚ: PRZEPRASZAM, ŻE TEN ROZDZIAŁ JEST TAKI KRÓTKI... (≧﹏ ≦)
CZYTASZ
Never Really Sober || TordTom ||
Fanfictionʚ‧˚₊ NEVER REALLY SOBER ༉‧₊˚. TYMCZASOWO PORZUCONE (dopóki nie wróci mi wena). Opowieść o dwóch mężczyznach, którzy spotykają się w najdziwniejszych momentach w swoich życiach. Tom- dwudziestodwuletni student i muzyk jest ostatnimi czasy w kryzysie...