I

45 4 0
                                    

„Spójrz tylko na siebie".

Właśnie to zrobił i co widzi? Obrzydlistwo same,
Jakże ono szkaradne.

Wytarł łzy słone,
Walami po poliku płynące,
Czynił wciąż to samo,
Bo ciągle się ich zbierało stado.
Powstrzymać to chciał,
Lecz nie umiał,
Nieudacznik z niego
Znany z tego:
Zrobić coś, trudna droga przed tym,
Łzy kapią wszystkie razem w rytm!

Dwiema rekami powstrzymać chce,
Na marne, opadają już jego ręce,
Sił nie posiada nawet,
Już wspomina o tym wnet,
„Nie chce, ja podziękuję!"
Nie chciał czuć jak je,
Jak już połknie wszystko,
Idzie z powrotem, stąd jego przezwisko,
Jakże jego zdaniem nie trawione,
Sprzeczne jemu. „Podano danie!",
Oczy już zakręcone, głowa to samo
Poddać się nie może, „Nie zjem mamo".

Samo wspomnie, już zbyt przejmuję,
Jak dobrze, że już tego nie odczuje.
Ręce się poddały, zupełnie jak on
Myślał, że naprawdę waży z ton,
Nie znał się jeszcze, inny wykorzystali,
I z jego ciała się wyśmiewali,
Odczuwał to do dziś,
I już nie przestanie o tym śnić.
Żeby jeszcze spać potrawił,
Cud by się mu objawił,
W owe nie wierzył,
Skrzydła już dawno przymierzył.
Dokładnie znał datę:
Kiedy założy je,
Wtem sam dzień co początek był,
Urodziny swe świadomie krył,
Poznają je wtedy, gdy już go nie będzie,
Wszystkim to obojętnie przyjedzie.
Wiedział to doskonale, niestety
Na dno spadają same żylety,
Trzymać ich nie umie,
Z myśli to go wyjmuje.
Jednak to srebro białe,
I skończyć tak samo będzie temu dane.

Znowu to musiał uczynić?
Przecież na dobre się miało zmienić.
Ponownie zapłakał szczęśliwie,
Ale to było bardzo uciążliwe.
Obkręcił się, cały nagi
Nie widział w lustrze żadnej powagi,
Chociaż to on, temu nie jest zdziwiony
Znowu idzie ciąć głębsze doły.
A co jeśli ktoś ponownie zauważy?
Tego nie przeżyje, nie da rady.

Zaśmiał się pięknie,
Tyłem do siebie,
Nie chciał widzieć tej zazdrości,
W swej niepewności,
Na zębach złocistych,
Ukrytych w wargach obcisłych.
Nikt go nie widział,
I dobrze, on będzie ich nawiedzał.
Ale to później czynić będzie,
Teraz bez tego się nie obędzie:
Zamachu małego, ale grubego,
Zasłużył sobie na to.
Nie zna prawdy chłopiec młody,
Bo nie doznał życiowej wygody.

Myślał nad tym bardzo często,
Momentami aż za gęsto,
Tylko jedno w głowie miał,
Ile mogły zabić ciał.
Chciało się żyć na myśli owe,
Mówili, że są one nie zdrowe,
Każdy jest inny, drogie panie,
On chciał spełnić swe marznie,
Nie możliwe wręcz,
„Teraz tu: rycz i klęcz!"
Powiedział wtedy to niby jedynemu,
Jego pragnienie znikło dzięki niemu.
Pamiętał go aż do dziś,
Trzymał gdzieś jego różą kisić,
Drugi również takie coś miał,
Ale od niego, więc na proch go starł,
I miłości z nim, wspaniałym
Już nie dozna, choćby palcem małym.

Czym on był?
Kiedy się niby zmył?
Spojrzał na siebie,
Czyli tylko przed siebie,
Co to takiego jest,
Nie możliwe, że to on jest.
Oczy większe się zrobiły,
I całe ciało okrążyły.
„Rzeczywiście, ja to - ja,
Zaczynam dosięgnąć dna".
Podobało mu się to,
Widział, że to okropne zło,
W końcu spełni się jego marzenie,
I z ziemni na reszcie ucieknie.

Z boga się zrodzisz,
I z boga umrzesz,
On to sam to zrobić zamierza,
„Memu dziecku śmierć nieśpieszna"
Zaśmiać się mu chciało,
Powagę trzymał, bardzo śmiało,
Otulony rękami obrzydliwej kobiety
Płacze do ucha, „Mamo, o rety!"
Bliżej fizycznie siebie się znajdują,
Za niedługo się obydwoje zgłupieją.

Tego całego ludu nienawidzi,
Siebie w tym też widzi
Przeczy sam sobie,
I ciało swoje skrobie,
Niszczy siebie całkowicie,
I tak wyjdzie z tego obwicie,
Lepiej niż ta całość,
Idzie usiąść, potrzebuje samotności.

Tacy sami |¦Soukoku¦BSD¦|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz